31.07.2006 WIADOMOŚĆ SPOD GASHERBRUMA I 07/2006 (62)
Dzisiaj miałem telefon z bazy pod Gasherbrumem I. Wczoraj wieczorem dotarli do niej Bułgarzy Dojczin Bojanow i Nikołaj Petkow, którzy 8 lipca zdobyli Nanga Parbat (o czym donosiła już GG 07/06 z 09.07.2006). Teraz mają zamiar spróbować poprowadzić nową drogę na Gasherbrum I (8068 m) -- co zresztą było planowane od początku wyprawy. Jedną z możliwości jest pójść śladami Jurka Kukuczki i Wojtka Kurtyki żebrem południowo-zachodnim (którym Wojtek i Jurek wspinali się pierwszego dnia swojego ataku w roku 1983). No ale ostateczne decyzje zapadną po podejściu do stóp ściany i dokładnej obserwacji terenu.
W momencie kiedy dzwonili do mnie z Karakorum, byli w namiocie bazowym partnerów Dojczina z zeszłorocznej próby na K2 -- Anki Czerwińskiej i Darka Załuskiego. Anka i Darek mają zepsuty aparat telefonu satelitarnego. W następnych dniach będą korzystali z telefonu Dojczina i Nikołaja. Udało mi się zamienić z nimi parę słów. Nie uzyskałem co prawda żadnej informacji o ich poczynaniach i stanie zaawansowania drogi na G I, ale nastrój w namiocie był znakomity, z czego można wnosić, że sprawy ogólnie mają się dobrze. Ogromnie mnie to ucieszyło. Serdecznie pozdrawiam polskich znajomych i przyjaciół i życzę wszystkim udanej drugiej połowy lata.
Petyr Atanasow, Sofia.
27.07.2006 WYSOKA PROMENADA 07/2006 (62)
*
COBRA CRACK KLASYCZNIE. Chyba nie było portalu, który nie doniósłby o tym małym lecz efektownym sukcesie. W rejonie Squamish młody Kanadyjczyk Sonnie Trotter przeszedł klasycznie słynną 30-metrową rysę Cobra Crack, ocenioną na 5.14b/c (franc.8c/8c+). Aby uniknąć podejrzeń, że korzystał z jakiejś zewnętrznej pomocy, ubezpieczenia zakładał sam w trakcie finalnego przejścia. Na problemie tym łamali sobie zęby czołowi skałołazi, Sonnie ponawiał próby przez 3 lata. Trudności -- mówi -- będą odczuwane różnie, zależnie od budowy dłoni wspinacza, rysa ma szerokość 1--2 palców, trudności narastają ku górze. Zgodnie uważa się, że Cobra Crack klasycznie jest najtrudniejszą rysą świata.
*
Z PATAGONII. W styczniu w Patagonii nową piękną drogą zapisali się Alexander Huber i Stephan Siegrist. Startując 30 stycznia 2006 z Campo de los Polacos weszli w południowo-zachodni filar Aguja Desmochada. Zabiwakowali na turni zw. Orlim Gniazdem i następnego dnia w południe stanęli na szczycie. O godz. 18 byli z powrotem w Campo de los Polacos. Pionowe partie środkowe filara (piękny granit) pokonali systemem rys tuż na prawo od kantu. Wspinali się klasycznie, tylko na 3 zupełnie zalodzonych wyciągach trzeba było stosować hakówkę. 25-wyciągowa droga w trudniejszych partiach otrzymała ocenę 5.11. Drogę nazwali "Golden Eagle" a więcej na jej temat znaleźć można na stronie www.huberbuam.de
*
PÓŁNOCNĄ ŚCIANĄ SAN LORENZO. 28 marca włosi Hervé Barmasse, Matteo Bernasconi, Lorenzo Lanfranchi i Giovanni Ongaro wyszukali drogę północną ścianą szczytu San Lorenzo (3706 m), drugiego co do wysokości w Patagonii. Bazę mieli w jamie śnieżnej, wspinaczka narzucającym się żlebem zajęła im tylko 7 godzin. Wspinacze zamierzali wejść wspaniałą ścianą północno-- wschodnią, niestabilna pogoda zmusiła ich jednak do zmiany planu na łatwiejszy. Masyw San Lorenzo wznosi się na granicy Argentyny i Chile, jego ściany cechują wielkie deniwelacje (2000 m). Pierwszego wejścia dokonał wraz z dwoma argentyńskimi przewodnikami w r. 1943 włoski badacz, Alberto de Agostini zwany "Padre Patagonia". Pierwsi w zimie byli w lipcu 2004 Chilijczycy Pablo Besser, Camilo Rada i Manuel Bugueno.
*
HUANTSAN. Anglicy NickBullock i Matt Helliker rozwiązali problem północno-wschodniego filara Huantsan (5919 m) w Cordillera Blanca. Wschodnia strona masywu miała dotąd zaledwie dwie drogi -- turystów nie widuje się tu w ogóle. Droga ma 1000 m wysokości, pierwsze 300 m tak kruche, że trzeba było iść bez liny. Środkową partię tworzą bariery seraków, w których dwójce wypadł biwak, sekcja górna jest śnieżno-lodowa. Drogę nazwali "Death and Glory" i wycenili w alpejskiej skali na TD/ED.
*
ULI BIAHO. Tegoroczny pakistański sezon -- ten ambitniejszy, sportowy -- rozpoczęła znana słowacka dwójka Josef (Dodo) Kopold i Gabriel (Gabo) Čmárik, która działała w rejonie Trango. Dwójka ta specjalizuje się w wielkich ścianach, pokonywanych czystym stylem alpejskim, jak zeszłoroczna Great Trango. Sezon zaczęli wcześnie, chodziło bowiem o drogi głównie lodowe. Pierwszą poprowadzili na Hainabrakk. Po próbie, 6 czerwca weszli w ścianę o 1 w nocy, częściowo wspinali się równolegle. Biwakowali 100 m pod granią szczytową. Następnego dnia osiągnęli grań, którą ruszyli ku szczytowi. Niestety, nie dotarli do niego, zatrzymani skalnym uskokiem na wysokości 5375 m. 1000-metrową część ścianową ocenili na VI/6. Drugi cel stanowiła Shipton Spire, jednak próbę wyszukania nowej drogi na północnej ścianie musieli po 500 m przerwać z powodów zdrowotnych. W dniach 21-23 czerwca rozprawili się ze swym głównym projektem: dziewiczą północno-- zachodnią ścianą Uli Biaho (6417 m). Przed świtem pokonali niebezpieczny lodowy kuluar, o 8 rano wspinali się już stromymi lodami na wysokości ok. 5300 m. Wieczorem zrobili małą przerwę na wyrąbanej w lodzie półeczce. Dalej znów były strome lody, aż do szczytowej grani. Ponieważ nawisy były niepewne, na szczyt wchodzili w pojedynkę. O 4 po południu rozpoczęli zjazdy. Liczącą 2200 m wysokości drogę nazwali "Drastissima" i ocenili VI/6. Cała operacja zajęła im 54 godziny. Filmowcem zespołu był Palo Pekarčík.
Dodajmy przy okazji, że Dodo i Gabo w dniach 12-14 stycznia 2006 poprowadzili nową ładną i logiczną drogę w prawej części północnej ściany Les Droites. 1100-metrowa "Bon Voyage" otrzymała ocenę IV/V M7.
*
BATURA II WCIĄŻ DZIEWICZA. Alpinclub Sachsen interesuje się Baturą nie od dziś. Tegoroczną jego wyprawę tworzyli inż. Markus Walter (33) i Szwajcar dr Bruce Normand (40) a celem była Batura II (7762 m), uważana za najwyższy z dotąd niezdobytych szczytów świata. Kiedy 22 czerwca przy trzeciej próbie nie zdołali założyć obozu IV (7100 m), wspinacze poczuli sie pokonani i dwa dni później postanowili wyprawę zakończyć. Nim to jednak nastąpiło, zrealizowali zaplanowany wcześniej rekonesans w dolinie Chapursan. W trakcie tej operacji udało im się dokonać trzech cennych pierwszych wejść na niższe szczyty. 5 lipca zdobyli dziewiczy Nadin Sar (6211 m), następnego dnia bezimienny P.5800 m i 8 lipca strzelisty Caboom Sar (8186 m). Jerzy Wala ocenia sukcesy wyprawy jako bardzo interesujące -- po szczegóły topograficzne odsyła do znanej książki Heichela. Cztery dni i trzy dziewicze szczyty -- jest się czym cieszyć.
*
GASHERBRUM II WSCHODNI. To wejście będzie z pewnością najciekawszym eksploracyjnie osiągnięciem sezonu w Karakorum. Wyprawa dzieliła się na dwa człony: południowy i północny. Pierwszy z nich dokonał wejścia na główny szczyt Gasherbruma II (8035 m) drogą normalną od południa. 7 czerwca, co do dnia w 50 lat po pierwszym wejściu Austriaków, na wierzchołku stanęli Richi Bolt (kierownik), Thomas Grabathuler, Oliver Bieter, Karl Stransky i tragarz Jussuf. Drugi team założył bazę pod północnym murem masywu i zaatakował lodowe flanki Gasherbruma II Wschodniego (7772 m). Droga była skomplikowana, harował cały zespół, a szczyt osiągnęła 10 lipca trójka Ueli Steck, Hans Mitterer i Cedric Hählen. Związek Alpinistyczny Sinkiangu wziął od Koblera pieniążki jako za "szczyt dziewiczy", choć G II Wschodni miał już wejścia, a pierwszego dokonali Polacy -- Jerzy Kukuczka i Wojtek Kurtyka w czerwcu 1983 roku.
*
NASI NA GASHERBRUMIE II. 25 lipca drugi zespół wyprawy The Playground Friends HiMountain Gasherbrum II Expedition stanął na szczycie Gasherbruma II (8035 m). Zespół Wielickiego opuścił obóz III (7000 m) około północy.W skład grupy wchodzili Krzysztof Wielicki, Rafał Fronia, Robert Jucha i Paweł Podsiadło. Obóz IV (7400 m) osiągnęli około godz. 3 w nocy. Zastali tu Janusza Majera i Agnieszkę Adamowską, którzy po próbie ataku postanowili zawrócić. Trzeci z tej grupy, ks. Zbigniew Zimniewicz, dołączył do teamu Wielickiego i kontynuował wędrówkę na szczyt. Cała piątka stanęła na wierzchołku Gasherbruma II między godz. 8 a 10 rano. Najszybszy (7 1/2 godz.) był Rafał Fronia. Tego samego dnia alpiniści zeszli do niższych obozów. Wcześniej -- 23 lipca -- na szczyt weszli Ryszard Pawłowski i Marek Chmielarski. Więcej informacji zob. www.himountain.pl. (Aleksandra Opieła)
*
WRESZCIE WEJŚCIE NA K2. Wśród zespołów planujących wejście na K2 w tym sezonie jest słoweńsko-włoskie małżeństwo Romana Beneta (44) i Nives Meroi (45) z Tarvisio. Wiosną, w dniu 2 maja, weszli oni na Dhaulagiri -- swój siódmy 8-tysięcznik. Potem przemieścili się pod Annapurnę, gdzie zawrócili z obozu III z powodu niebezpieczeństwa lawin. Z K2 wzięli się za bary po raz trzeci (Nives) i czwarty (Roman) -- tym razem z powodzeniem! Jak wynika z dzisiejszych meldunków, wykorzystali dobrą pogodę i niezłe warunki śnieżne i w dniu dzisiejszym (28 lipca) weszli na szczyt o godz.10.30 czasu miejscowego. Wrócili już do obozu IV, gdzie spędzą noc. Jest to ich pełny ósmy ośmiotysięcznik -- plus Shisha Pangma Central. Nives Meroi weszła wcześniej na Nanga Parbat, Cho Oyu, Gasherbrum II, Gasherbrum I, Broad Peak, Lhotse, Dhaulagiri. Ich wejścia cechuje wspaniałe tempo, lekki styl (bez sprzętu tlenowego) i pełna samodzielność (rezygnacja z szerpów czy tragarzy wysokościowych). Jest to pierwsze wejście na K2 od roku 2004 -- sezon 2005 był kompletnie nieudany.
Józef Nyka
27.07.2006 NOWOŚCI ORGANIZACYJNE 07/2006 (62)
*
KRÓLOWE SZCZYTÓW. Znakomicie redagowane krakowskie "Góry" czerwcowy numer (6/2006) poświęciły alpinizmowi kobiecemu. Do najciekawszych materiałów należy parostronicowa rozmowa Jakuba Radziejowskiego z Anną Czerwińską. O paniach w górach pisze się ostatnio sporo także na zagranicznych łamach. British Mountaineering Council przeprowadziła badania socjologiczne tej sfery. Wynika z nich, że w ciągu ostatnich 6 lat udział kobiet w sportach górskich wzrósł o 10%. Podział członków wg płci kształtuje się obecnie w BMC jak 72% mężczyźni i 25% kobiety (3% brak danych). W Chamonix działa specjalna szkoła alpinizmu dla pań, nazwana "Mountain Girl". Alpinizm kobiecy będzie głównym wątkiem Targów Turystycznych we Friedrichshafen w Niemczech. Przyjmuje się, że w Europie panie stanowią 30-40% ogólnej liczby uprawiających alpinizm.
*
NOWY FUNDUSZ PAMIĘCI. Mountain Hardwear i American Alpinie Club powołują do życia nowy fundusz wspinaczkowy: McNeil Nott Award czyli Subsydium im. McNeill i Nott, które zaginęły w zeszłym miesiącu na Infinite Spur Mount Forakera na Alasce (GG 06/06 z 12.06.2006 i GG 06/06 z 15.06.2006). Obie alpinistki -- Nott z Colorado i Nowozelandka z pochodzenia McNeill z Alberty w Kanadzie były sponsorowane przez Mountain Hardwear. Nowy fundusz ma wspierać ambitne górskie zamierzenia i utrwalać pamięć obu tych wspaniałych alpinistek a także ich ducha górskiej przygody. Pierwsze subwencje zostaną przyznane w r. 2007, podania należy składać do 1 marca. W Ameryce takich funduszy funkcjonuje już kilka. (Władysław Janowski)
*
TURYSTYCZNE INDIE. W r. 1951 Indie zanotowały przyjazdy 17 000 turystów z zagranicy. W r. 2005 międzynarodowy ruch turystyczny wyraził się liczbą 3 910 000 przyjazdów. Turystyka -- w tym alpinizm -- jest trzecim co do wielkości źródłem przychodów kraju. W r. 2005 wpływy wyniosły 5,7 miliarda dolarów. Jest to też ważna dziedzina zatrudnienia. W latach 2002-03 w turystyce znajdowało zajęcie -- bezpośrednio i pośrednio -- 38,8 miliona ludzi, czyli 8,3% ogólnego zatrudnienia. W marcu 2006 przyjechało do Indii 407 500 turystów -- o 11% więcej aniżeli rok temu. Goście ci przywieźli 550 000 000 dolarów. Nie można też nie wspomnieć o dużym i stale rosnącym wewnętrznym ruchu turystycznych oraz o masowych wycieczkach mieszkańców Indii do sąsiednich krajów azjatyckich.
*
CLIMBING 250. Ukazał się jubileuszowy 250. numer "Climbinga", zasłużonego i -- nie licząc rocznika "American Alpine Journal" -- najstarszego amerykańskiego czasopisma alpinistycznego. Pierwszy numer ukazał się w roku 1970. Do steru kierowniczego w piśmie powrócił niedawno Jonathan Thesenga, w roku 2003 zwolniony dyscyplinarnie za wybryk huligaństwa w Joshua Tree (por. "Climbing" 223/2003 s.8). Władysław Janowski
*
CLUB ALPINO ITALIANO (CAI). Do największych na świecie organizacji górskich (największą jest Deutscher Alpenverein) należy Włoski Klub Alpejski. Zrzesza on obecnie 302 700 członków, z czego 193 500 to członkowie zwyczajni. Pań jest 95 400 czyli 32%. Na ostatnim Walnym Zjeździe godność członków honorowych otrzymali działacz i ratownik Celso Ortelli, członek CAI od 50 lat, a także Sergio Martini -- "chluba alpinizmu włoskiego ze swoimi 14 ośmiotysięcznikami". Wśród licznych agend Club Alpino Italiano znajdują się Museo Nazionale della Montagna "Duca degli Abruzzi" oraz zasobna i bogata w białe kruki biblioteka i kinoteka. Zrzeszeniem elity alpinistycznej jest autonomiczny Club Alpino Accademico Italiano (CAAI).
*
PRZEWODNIK PO SOKOLICH GÓRACH. Wydawnictwo "Sudetica Verticalia" przygotowuje się do wydania serii przewodników wspinaczkowych po Sudetach. Na początek pójdą skałki Rudaw Janowickich: część 1 -- Rudawy (zaplanowane na wrzesień) i część 2 -- Sokole Góry. Próbkę swoich możliwości twórczych zespół autorski Konrad Burzawa, Artur Sobczyk i Krzysztof Burzawa zaprezentował na łamach "Gór" 5/2006 (s.66-68) w skałoplanie Fajki i Rylca. Władysław Janowski
*
THE HIMALAYAN JOURNAL. W związku z ogólnym zmniejszeniem się zainteresowania klasycznym alpinizmem, kłopoty finansowe przeżywa The Himalayan Club. Wprowadzono podwyżkę składek, planowane jest zmniejszenie objętości rocznika "Himalayan Journal", który za granicę nie będzie już wysyłany pocztą lotniczą. Mimo to redakcji udało się stworzyć, opublikować i rozesłać tej wiosny 200-stronicowy selekcyjny indeks zawartości 60 roczników "The Himalayan Journal" (1929-2004), wydany w r. 2006. Przydałoby się nam coś takiego dla "Taternika".
*
RUSKA DROGA. Władze Słowenii zdecydowały w czerwcu, że 9-kilometrowy odcinek szosy górskiej Kranjska Gora -- Vršič otrzyma oficjalną nazwę "Ruskiej Drogi" (Ruska Cesta). Drogę zbudowali jeńcy rosyjscy w czasie I wojny światowej -- od 90 lat stoi przy niej kaplica wzniesiona przez nich w r. 1916 na pamiątkę 300 jeńców, którzy zginęli w wielkiej lawinie z Mojstrowki. Kaplicę ostatnio odnowiono, a 30 lipca odbędą się przy niej uroczystości z udziałem przedstawicieli najwyższych władz państwowych i religijnych Słowenii i Federacji Rosyjskiej. Współorganizatorami są Kranjska Gora, ambasada Rosji w Słowenii i Towarzystwo Słowenia--Rosja. Z 10 000 jeńców wprzęgniętych do budowy 20-kilometrowej drogi przez Vršič przeżyło tylko niewielu.
Józef Nyka
26.07.2006 ŚMIERĆ NA BROAD PEAKU 07/2006 (62)
Austriacka wyprawa Broad Peak -- Chogolisa 2006 po stracie kierownika zrezygnowała z Chogolisy a po powrocie do kraju wydała oświadczenie omawiające tragiczne wydarzenia. Oto skrót tego ważnego również dla nas komunikatu. Markus Kronthaler, Peter Ressmann i Sepp Bachmair wyruszyli z BC (4960 m) 4 lipca rano. Doszli do obozu II (6250 m) a następnego dnia do obozu III (7200 m). Stąd o godz. 23.15 rozpoczęli atak szczytowy. W pełni sprawny Ressmann dotarł do szczytu głównego 6 lipca o godz. 18, słabsi Kronthaler i Bachmair zabiwakowali po drodze w jamie śnieżnej i na szczyt weszli dopiero 7 lipca o godz.15. Półtorej godziny później zaczęli zejście. Nieco później Kronthalera opuścił siły, Sepp próbował mu pomagać, poruszali się jednak w ślimaczym tempie. Noc zmusiła ich do ponownego biwaku przed dojściem do Rocky Summit. Markus wykazywał ostre objawy deterioracji i dehydratyzacji, był poodmrażany, słabł z godziny na godzinę. O godz. 6 rano zmarł na rękach przyjaciela. Ten ruszył w dół resztkami sił i na wysokości 7800 m spotkał idący w górę zespół Pustelnika. Polacy zaalarmowali bazę, a Piotr Morawski bez wahania porzucił własne plany szczytowe, by sprowadzić go do obozu III, gdzie z dołu przybiegł lekarz hiszpański Jorge Egocheaga. Sepp był również wyczerpany i odwodniony, a jego poodmrażane kończyny wymagały szybkiej interwencji.
Członkowie wyprawy austriackiej składają podziękowanie obu ofiarnym ratownikom -- Morawskiemu i Egocheage. Portal k2climb.net pisze: Austriacy kierują słowa specjalnej podzięki do Hiszpana Jorge Egocheagi i Polaka Piotra Morawskiego, który zapomniał o własnych bezpośrednich planach, aby pomóc Bachmairowi. Bez tej pomocy także on mógł stracić życie. Piotr zrezygnował z wejścia na szczyt (choć udało mu się to następnego dnia), Jorge przybiegł z bazy, mimo iż dwa dni wcześniej wyeksploatował się szybkim wejściem na Broad Peak -- w 21 godzin baza -- szczyt -- baza. Thank you Piotr, thank you Jorge!
22.07.2006 KINGA BARANOWSKA NA BROAD PEAKU 07/2006 (62)
Od początku wyprawy na Broad Peak Kinga Baranowska (HiMountain Team) wyróżniała się dobrym przygotowaniem i kondycją. Zaraz po dotarciu do bazy rozpoczęła akcję górską i "z marszu" doszła na wysokość 7200 m do obozu III. Spędziła w nim dwie noce. Do właściwego ataku ruszyła z bazy 16 lipca. Jednym skokiem (12 godzin podejścia) dotarła do obozu II (6200 m). Jej towarzysz Andrzej Rusowicz z powodu choroby musiał wycofać się do bazy. Niestety silny wiatr uwięził ją w tym miejscu na trzy noce i kolejne dwa dni. 20 lipca, kiedy warunki uległy poprawie, Kinga ruszyła dalej w górę i doszła do obozu III (7200 m). Następnego dnia zła pogoda nie pozwoliła kontynuować wspinaczki i zatrzymała Kingę na kolejną noc w obozie III. Finalny atak rozpoczęła 22 lipca zaraz po północy. Na szczycie stanęła o godz. 16.20. W ciągu jednego lub dwóch dni powinna wrócić do bazy wyprawy (4500 m), gdzie czekają na nią Piotr Pustelnik i Andrzej Rusowicz. Do szturmowego obozu III doszło wraz z Kingą paru wspinaczy z innych wypraw (około 6 osób) -- są to alpiniści z Hiszpanii i Argentyny.
Kinga Baranowska (HiMountain Team) wspinała się na Broad Peak w ramach ostatniego etapu wyprawy mBank Lotto Tryptyk Himalajski, kierowanej przez Piotra Pustelnika (Himountain Team). Piotr Pustelnik i Peter Hamor weszli na szczyt 8 lipca, a Piotr Morawski 9 lipca. Ich celem było zdobycie aklimatyzacji przed planowaną wspinaczką nową drogą -- granią południową. Jednak po zdobyciu szczytu i ocenie warunków panujących na grani południowej plan ten zarzucono.
Aleksandra Opieła
22.07.2006 NANGA PARBAT – SMUTNY FINAŁ 07/2006 (62)
Zaangażowaliśmy się emocjonalnie w tragiczne wydarzenia na Nanga Parbat, gdzie toczyła się walka o ocalenie samotnego Wenezuelczyka José Antonia Delgado. Jak informowaliśmy w poprzednich doniesieniach, mimo głodu i wyczerpania 16 lipca podjął on desperacką próbę zejścia o własnych siłach do obozu III. Informacja o tej próbie była jego ostatnim komunikatem słownym przekazanym bazie, w której bawił jego przyjaciel Edgard Guariguata. Odbierane później budzące nadzieję sekundowe sygnały radiowe mogły być innego pochodzenia. Szóstka pakistańskich ratowników dotarła do obozu III w piątek wieczorem, nie zastała w nim jednak nikogo. Dzisiaj (w sobotę 22 lipca) portal nangaparbat2006explorart.com doniósł con inmenso dolor o odnalezieniu José Antonia na wysokości ok. 7100 m, w odległości zaledwie ok. 400 m od namiotu, który mógł być dla niego ocaleniem. Plan przewidywał, że jeżeli alpinista będzie żywy, helikopter spróbuje go ewakuować z góry. Do bazy miał dziś dotrzeć doktor Caldera. Trzeba przyznać, że zdetoriorowany i zapewne poodmrażany alpinista zdobył się na heroiczny wysiłek, by pokonać z obozu IV tak duży dystans -- padł właściwie na finiszu. "Nanga Parbat -- napisano na gorąco na stronie wyprawy -- dała nam piękny dar w postaci wzoru szlachetności człowieka, którego niewiarygodna waleczność i wola wytrwania do końca zapadną na zawsze w serca wszystkich Wenezuelczyków." Na uznanie zasługuje postawa władz Wenezueli, które zaangażowały się w akcję ratunkową z najwyższą powagą, włączyły się w nią zresztą też czynniki pakistańskie. Antonio osierocił dwoje dzieci w wieku 4 i 9 lat.
20.07.2006 SYGNAŁY Z NANGA PARBAT 07/2006 (62)
Poruszeni dramatem José Antonia, nasi Czytelnicy dopytują się o aktualną sytuację na drodze Kinshofera na Nanga Parbat. Sytuację tę bieżąco relacjonuje wenezuealski portal nangaparbat2006.explorart.com, który ma łączność z bazą i zapowiada uruchomienie w przeciągu najbliższych godzin skrótu angielskiego swojego serwisu. Z przekazanych w południe (20 lipca) wiadomości wynika, że José Antonio Delgado tkwi od środy gdzieś między obozami IV i III -- raczej bliżej tego pierwszego. Nowe nadzieje obudziła dziś jego domniemana próba kontaktu radiowego z bazą, nie całkiem rozpoznana i trwająca tylko kilka sekund -- jak się przypuszcza, wskutek wyczerpania się baterii. Nastąpiła ona o umówionej porze łączności. "José Antonio estarla vivo!" -- czytamy w komunikacie. Śpiesząca z pomocą szóstka wspinaczy pakistańskich wielkim wysiłkiem dobiła (lub dobija) do obozu III -- nie wiadomo jednak, jaką dysponuje aklimatyzacją i jakimi kwalifikacjami. Mniej pozytywna jest informacja, że pogoda nie sprzyja akcji ratunkowej. Wiatr i brak widoczności hamują marsz ku górze, nie pozwalają też na włączenie do poszukiwań stojącego w bazie helikoptera, nie mówiąc o tym, że stanowią śmiertelne zagrożenie dla skrajnie wyczerpanego Antonia.
Strona MountEverest.net podaje przegląd wydarzeń w Karakorum, gdzie znowu wieje wiatr i posypuje śnieg, prognozy na koniec tygodnia brzmią jednak pozytywnie. Zespoły próbujące iść w górę często nie zastają swoich namiotów w kolejnych obozach, zmiecionych przez niedawne huragany. Przy Broad Peaku mowa jest o Kindze Baranowskiej, która w zespole Hiszpanów dotarła do obozu III, gdzie na szczęście ocalał jej namiot z całą zawartością. Jeśli warunki pozwolą, jutro miałaby nastąpić wspinaczka aż do szczytu. W bazie czeka na nią Piotr Pustelnik -- Piotr Morawski i Peter Hámor wracają do kraju: w Skardu spotkali się z dążącą w góry czeską wyprawą na Broad Peak Josefa Nežerki.
19.07.2006 NANGA PARBAT I KARAKORUM 07/2006 (62)
Karakorum -- nowa ofensywa
Dramat Wenezuelczyka na Nanga Parbat trwa nadal. W dniu wczorajszym José Antonio Delgado podjął próbę zejścia resztką sił do obozu III, wydaje się jednak, że mu się to nie udało. Łączność radiotelefoniczna urwała się, a kiepska widoczność nie pozwalała na śledzenie ruchów schodzącego przez lunety. Nie wypatrzono też nic z helikoptera. Z bazy pod Nanga Parbat w górę ruszyło 6 przerzuconych wojskowym helikopterem wspinaczy pakistańskich, którzy w środę dotarli do obozu II, a w czwartek zamierzają osiągnąć obóz III. Z Wenezueli do Pakistanu przyleciała żona alpinisty wraz ze specjalistą medycyny wysokościowej drem Carlosem Calderą. Wysokie koszty akcji bierze na siebie rząd Wenezueli, z pomocą materialną spieszy całe społeczeństwo.
Tymczasem w Karakorum pogoda uległa poprawie i na wszystkie popularne drogi powróciły zespoły poszczególnych wypraw, które chciałyby wykorzystać kolejne okno pogodowe i w przeciągu 5 dni zrealizować wspinaczki na szczyty. Na K2 wejścia spodziewane są około niedzieli. Niestety, duże problemy stwarzają spustoszenia poczynione w obozach przez huragany. Poznikały namioty (ocalała 1/3) a wraz z nimi wyniesiony na górę ekwipunek szturmowy, co część ekip już zmusiło do wycofania się z akcji. Polskie wyprawy na oba Gasherbrumy zjawiły się w górach nieco później, dzięki czemu nie powinny ponieść poważniejszych strat. Krzysztof Wielicki w środę rozbił obóz III -- "jest wietrzno i pochmurno -- mówi -- a stojące namioty innych wypraw są częściowo zdemolowane". Na Broad Peaku Kingę Baranowską wyprzedza o dzień dwójka słowacka. Dużo bieżących szczegółów przynoszą portale internetowe, szczególnie www.mounteverest.net. Wydarzenia na Nanga Parbat najpełniej relacjonuje strona Expedición Venezolana.
Józef Nyka
Nie będzie nowej drogi na Broad Peak
W relacji telefonicznej z 19 lipca kierownik wyprawy "Tryptyk Himalajski", Piotr Pustelnik (HiMountain Team), donosi o tym, że wyprawa zrezygnowała z zamiaru wspinaczki nową drogą, południową granią na Broad Peak. Plan takiej wspinaczki oceniono w tym momencie jako zbyt ryzykowny. Upały pierwszej dekady lipca spowodowały, że w ścianie i na grani wszystko jest wytopione, kruche, i niebezpieczne. Przypomnijmy, że uczestnicy wyprawy już dokonali wejść na Broad Peak w tym sezonie. 8 lipca, po 4-dniowej akcji drogą normalną, na szczycie stanęli Piotr Pustelnik i Peter Hamor, a 9 lipca Piotr Morawski.
Wspinaczka nie była pozbawiona momentów dramatycznych. W dniu 8 lipca Piotr Morawski przerwał podejście, by sprowadzić w dół wyczerpanego alpinistę z Austrii, a Piotr Pustelnik i Peter Hamor na grani szczytowej tego samego dnia natknęli się na zwłoki zmarłego w nocy kierownika ekipy austriackiej, Markusa Kronthaltera. Również podczas schodzenia do bazy nie brakowało emocji: w kłopotach znajdowały się inne zespoły z różnych wypraw.
W ocenie Artura Hajzera (HiMountain Team), te wydarzenia nie pozostały bez wpływu na stan psychiczny wspinaczy i na decyzję o zaprzestaniu dalszej akcji górskiej przez trzech Piotrów. Szczegóły w relacji kierownika wyprawy znaleźć można na stronie www.himountain.pl. Na drodze normalnej na Broad Peaku działalność górską nadal prowadzi uczestniczka wyprawy, Kinga Baranowska, która noc z 18 na 19 lipca spędziła w obozie II na wysokości 6200 m. Jest prawdopodobne, że w czwartek 20 lipca dotrze na szczyt.
Aleksandra Opieła
19.07.2006 PIK LENINA – SZCZYT NIEPODLEGŁOŚCI 07/2006 (62)
Dzieci na Pik Lenina
W "Gazetce Górskiej" GG 12/05 z 31.12.2005 donosiliśmy o oryginalnym rosyjskim programie pedagogiczno-alpinistycznym, mającym mobilizować trudnych wychowawczo pensjonariuszy domów dziecka do kontaktu z przestrzenią, przyrodą i przygodą. Chodzi o Dziecięcy Projekt Ekstremów, m.in. wprowadzający 10- do 15-latków w góry wysokie. Związani z cerkwią autorzy tego projektu w latach 2004 i 2005 z powodzeniem zrealizowali dziecięce wejścia na Elbrus i na Biełuchę Wschodnią (4506 m), tego lata cel jest jeszcze ambitniejszy: Pik Lenina, obecnie zwany Szczytem Niepodległości (7134 m -- zdjęcie). Grupa 6 chłopców pod opieką 6 dorosłych alpinistów spróbuje wejść drogą normalną na ten popularny siedmiotysięcznik. Większość z nich uczestniczyła w poprzednich wyprawach i ma już doświadczenie wysokogórskie. Start wyprawy w Pamir nastąpił 17 lipca, kieruje nią duchowny o. Andriej Woronin, zarazem dyrektor Kowalewskiego Domu Dziecka. W komentarzach do projektu dużo mówi się o sprawach pedagogicznych -- sposobach prostowania psychiki dzieci pozbawionych rodziców, w czym niezwykłe środowisko gór wysokich może odegrać niepoślednią rolę. Natomiast organizatorzy nie mówią nic o opiece medycznej, ważnej z punktu widzenia zagrożeń zdrowotnych, ale także ew. poszerzania wiedzy o reakcjach młodych organizmów na duże wysokości. Pewne doświadczenia już są, były już bowiem wejścia 15-latków na ośmiotysięczniki, choć wiosenna próba kanadyjskiego juniora na Evereście o mało nie skończyła się tragicznie.
Wór Gamowa w miniaturze
W "Gazetce Górskiej" GG 06/06 z 10.06.2006 informowaliśmy o sensacyjnym patencie specjalistów austriackich z Uniwersytetu w Innsbrucku. Dokonali oni radykalnych zmian w konstrukcji ratowniczego worka ciśnieniowego, któremu w ciągu ostatnich 20 lat wiele ofiar choroby wysokościowej zawdzięcza życie. Zmiana polega na rezygnacji z kłopotliwej w użyciu wielkiej komory mieszczącej całe ciało chorego i przejściu do lekkiego plastikowego hełmu, obejmującego tylko głowę, nota bene stosowanego już od lat przy nieinwazyjnym sztucznym oddychaniu. Zmodyfikowane urządzenie nazwano TAR(Thin Air Rescue)-Helm i z powodzeniem wypróbowano w Alpach. Tego lata przejdzie ono test wysokościowy, a przeprowadzi go specjalna wyprawa naukowa, która w końcu lipca odleci z Austrii w masyw Piku Lenina czyli Szczytu Niepodległości. Próby zostaną przeprowadzone na drodze normalnej -- aż po sam wierzchołek 7134 m. Masowy ruch alpinistyczny panujący na tej drodze może dostarczyć konstruktorom przypadków autentycznych zachorowań i dać im możność wykazania skuteczności ich pomysłu.
Szczyt Niepodległości
W ostatnim "Głosie Seniora" (GS 06/06) podaliśmy wiadomość o decyzji władz Tadżykistanu, które postanowiły usunąć ze swoich gór dwa nazewnicze ślady komunistycznej przeszłości i przemianować szczyty Lenina (7134 m) i Rewolucji (6940 m). Odpowiedni dekret wydało biuro prezydenta kraju. Pik Lenina ma się odtąd nazywać Szczytem Niepodległości a Pik Rewolucji -- Szczytem Abu Ali Ibn Siny. Nowy patron Pika Rewolucji był pochodzącym z Tadżykistanu filozofem arabskim o światowej sławie, autorem wielu dzieł, w literaturze zachodniej znanym jako Awicenna (980--1037). Trzeba przyznać, że obie nowe propozycje -- zwłaszcza druga -- są ze względu na swą tasiemcowość mało udane. O ile wprowadzona siedem lat temu nowa nazwa Pika Kommunizmu nie przyjmuje się jakoś ani w literaturze rosyjskiej, ani zachodniej -- "Pik Niezawisimosti" już funkcjonuje w mediach rosyjskich, będzie on też zapewne do zaakceptowania przez współwłaściciela góry -- Kirgistan. Szef bazy na Polanie Szarotek twierdzi żartem, że kolekcjonerzy siedmiotysięczników mający za sobą Pik Lenina, teraz mogą zyskać jeszcze jeden punkt wdrapując się na Pik Niezawisimosti. W kiedyś carskiej a potem radzieckiej Azji Centralnej polityczne modyfikacje nazw najwyższych gór nie są niczym nowym -- niektóre obiekty mają za sobą po kilka zmian.
Józef Nyka
18.07.2006 ANTONIO CZEKA NA RATUNEK 07/2006 (62)
Parę tygodni temu uczestniczyliśmy w dramatach rozgrywających się na Evereście -- obecnie mamy podobną sytuację na Nanga Parbat. Po wejściu na szczyt tej góry około 11 lipca drogą Kinshofera, został zaskoczony załamaniem pogody kierownik wenezuelskiej wyprawy, José Antonio Delgado. Po biwaku na wysokości 7800 m, następnego dnia z trudem dotarł on do obozu IV (7500 m) i tam próbował przeczekać wichury i opady. Pogoda się nie poprawiała, a on szybko tracił siły. Wiatr podarł namiot, wyczerpały się żywność i paliwo. Od czterech dni nie ma żywności, w bardzo złym stanie są jego nogi. 17 lipca rano wyszedł z namiotu ale nie mógł poruszać się o własnych siłach. Władze wenezuelskie za pośrednictwem ambasady w Iranie próbują zdalnie zorganizować akcję, są pieniądze na helikoptery, brak jednak ludzi, którzy mogliby się podjąć wspinaczki i bardzo trudnej ewakuacji wyczerpanego alpinisty. Antonio ma sprawny radiotelefon i jest w kontakcie z bazą. Należy on do najbardziej doświadczonych wysokościowców Ameryki Południowej, wspina się od 15 lat, był na Cho Oyu, Gasherbrumie II, Sisha Pangma Central i na Evereście. W bazie bawi wyprawa japońska (kierownik Fukada Yasushi), nie jest jednak w stanie zorganizować skutecznej pomocy. Jeszcze przy dobrej pogodzie, 8 lipca na szczycie byli alpiniści koreańscy i bułgarscy. Wydarzenia relacjonuje portal MountEverest.net, najszczegółowiej zaś hiszpańskojęzyczna strona wyprawy nangaparbat2006.explorart.com.
Z rannych (wtorek) depesz wynika, że do działań włączyła się agencja Adventure Tours Pakistan, która w Skardu przygotowała do odlotu helikopter z tragarzami i przewodnikami, nie wydaje się jednak, by byli to ludzie zdolni do przeprowadzenia tak skomplikowanej operacji. Agencja wzywała doświadczonych alpinistów do zgłaszania się do udziału w akcji. Helikopter miał odlecieć pod Nanga Parbat o godz. 8.30 czasu lokalnego. Z zeszłego roku pamiętamy z Nanga Parbat brawurową akcję pakistańskiego helikoptera wojskowego, czekający na pomoc alpinista znajdował się jednak znacznie niżej.
17.07.2006 KAZBEK WARSZAWSKO-ŁÓDZKICH OLDBOJÓW 07/2006 (62)
Jak się ma szczęście do pogody -- wszystko idzie jak z płatka. Tak najkrócej podsumować można wyjazd sporej grupy warszawsko-łódzkich oldbojów w Kaukaz Zachodni latem tego roku. Naszym celem był oczywiście Kazbek (5047 m.), piękny (chociaż łatwy technicznie) szczyt -- najwyższy na terenie obecnej Gruzji (zdjęcie). Organizatorem naszej eskapady była agencja z Rygi prowadzona przez Zygmunta Grochowskiego, który sam też wdrapał się z nami na Kazbek, aby święcić tam swoje 70. urodziny.
Autobusem dotarliśmy z Warszawy do Rygi, samolotem do Tbilisi, a samochodem do wioski Kazbegi. Pogoda w górach była niespecjalna -- kilka razy dziennie nad doliną przewalały się gwałtowne burze, wyżej w górach sypał śnieg. W Kazbegi, gdzie kupowaliśmy żywność i fatalnej jakości benzynę, powiedziano nam, że z powodu złych warunków od miesiąca nie było żadnych wejść na szczyt. Wynajęliśmy konie, które dowiozły nasz bagaż do czoła lodowca, na wysokość 3000 m. Tu spędziliśmy dwie noce w namiotach, nosząc na raty ładunki do dawnej stacji meteo (3600 m.), gdzie obecnie znajduje się schronisko (zrujnowane jak prawie wszystko w Gruzji). Miejsce na podłodze kosztuje 5 dolarów USA ale ceny są przedmiotem negocjacji, zwłaszcza że chatar lubi mocne trunki. Gdy już usadowiliśmy się na dobre w schronisku, grupa młodych Gruzinów wdarła się na szczyt, zakładając solidny szlak. Dzień później na wierzchołku stanęło kilkunastu młodych łotewskich klientów Zygmunta a także on sam. Droga na Kazbek stanęła otworem, zwłaszcza że nasz zespół zrobił bardzo ładny, aklimatyzacyjny spacer po lodowcu do wysokości 4300 m. Problemem pozostawała niepewna pogoda. Najmłodsi uczestnicy naszego wyjazdu -- Jan Kamiński (39) i Andrzej Perepeczo (50), przenieśli namiot na lodowiec (ok. 4400 m.) i 29 czerwca wdrapali się na Kazbek przy kiepskiej pogodzie. My dostojnie odpoczywaliśmy (zdjęcie).
30 czerwca tuż po północy wyruszyliśmy ze schroniska -- przy wspaniałej pogodzie i wyśmienitych warunkach śnieżnych -- by po 8 godzinach zameldować się na szczycie. Tego dnia na Kazbeku byli : Andrzej Piekarczyk (67), Marek Grochowski (64), Jacek Komosiński (64), Andrzej Baron Skłodowski (62) oraz kandydaci na seniorów ? Piotr Pietrzak (56) i Marek Józefiak (52). Nic dziwnego, że się udało: była przecież z nami doktorka Iwona Mosiej-Skłodowska (zdjęcie), która rozdawała soki, witaminy i inne wielce użyteczne pigułki. Nie ma to jak dobra opieka medyczna na szczycie. W schronisku mieliśmy nawet aparat do mierzenia ciśnienia.
Po małym bankiecie, następnego dnia zeszliśmy w pięknym słońcu do Kazbegi (zdjęcie), a dzielne gruzińskie konie zwiozły nasze plecaki. Gdy wchodziliśmy do wioski zaczęło padać i lało jak z cebra przez najbliższych kilka dni, kiedy to zwiedzaliśmy Tbilisi, jego muzea, stare i zupełnie nowe ruiny i inne liczne atrakcje (np. wyśmienite knajpki z miejscowymi potrawami). Pod Kazbekiem spotykaliśmy niemal wyłącznie turystów z Polski. Niektórzy przyjechali tu nawet na rowerach. Ale przy tragicznej infrastrukturze rejonu trudno się dziwić, że nie ma zbyt wielu chętnych z Zachodu do poznawania uroków Kaukazu.
W naszej wyprawie brał także udział Marek Janas, który był na Kazbeku (podobnie jak i ja) ponad 30 lat temu. I nikt z nas nie mógł się nadziwić szybkości, z jaką Marek gubił i znajdował liczne ważne rzeczy, np. zakupione prezenty. Marek zilustrował ten tekścik pamiątkowymi fotkami. Towarzysko wyjazd był fantastyczny; górsko -- podobnie.. Czego więcej oldbojom trzeba? Niczego.
Andrzej Baron Skłodowski
ANDRZEJ PIEKARCZYK UZUPEŁNIA:
Materialik przeczytałem, dla kompletności informacji dodałbym, że poza wymienionymi osobami, w naszej eskapadzie uczestniczyli jeszcze:
1. Joanna Kurosz -- korespondentka szwedzkiej agencji prasowej w Moskwie, która dotarła do wysokości bez mała 5000 m. Na zdjęciu stoi razem z Iwoną i Andrzejem Skłodowskimi.
2. Jerzy Wieluński -- wycofał się po nocy spędzonej w namiocie na wysokości 4400 m.
Uczestnicy pochodzą nie tylko z Warszawy i Łodzi: Janek Kamiński jest z Lublina, Andrzej Perepeczo z Obołoku (pod granicą niemiecką) a Jerzy Wieluński z Bydgoszczy.
13.07.2006 WIEŚCI Z NEPALU 07/2006 (62)
*
Niedawno powołana Rada Turystyki Nepalu (NTB) rozwija kampanię promocyjną kraju, by -- po okresie krwawych zaburzeń -- od nowa przyciągnąć turystów z Azji i Zachodu. Opracowano logo reklamowe i slogan: "Oczywiście, Nepal, ale raz nie wystarczy". Do Indii adresowane są "nepalskie weekendy", do turystów z Zachodu -- "podróże przygodowe" i przyjazdy "chociaż raz w życiu". Do akcji propagandowej włączył się wypróbowany przyjaciel kraju, Ed Hillary. NTB stara się uczestniczyć we wszystkich targach turystycznych Azji Centralnej, jak np. niedawne III Światowe Targi Podróży w Szanghaju.
*
Od szeregu lat obserwowany jest sezonowy przepływ kwalifikowanych Szerpów z Nepalu do Indii, gdzie angażowani są chętnie do obsługi trekingów w Ladakhu, Zanskarze i innych popularnych regionach. Ruch wzmaga się tu wtedy, kiedy w Himalajach zamiera z powodu monsunu. "Ja jestem tu po raz pierwszy -- mówi 26-letni Chering Sherpa z Dolakha -- ale moi koledzy przyjeżdżają do Ladakhu co lato. Pracuję dla Divine Treks, nasze kwalifikacje są w agencjach cenione i poszukiwane." (Nepali Times)
*
700 gości uczestniczyło w Bernie w jubileuszu 50-lecia szwajcarskiej wyprawy, która pod wodzą Alberta Egglera dokonała 18 maja 1956 r. pierwszego Wejścia na Lhotse i równolegle II i III wejścia na Everest. Tematem dyskusji panelowej była rola Szerpów w historii himalaizmu. W ich imieniu wystąpiła Szerpanka Pemba Doma. Uroczystość uświetnili trzej żyjący jeszcze uczestnicy wyprawy, wśród nich 86-letni Ernst Reiss (zdjęcie), który z humorem zrelacjonował przebieg wejścia na Lhotse. "Ty, Fritz, teraz to już jesteśmy naprawdę na czubku" -- powiedział do Luchsingera, kiedy nie było już dalszej drogi w górę. Był też członek wyprawy z r. 1952 Jean-- Jacques Asper, który wsławił się brawurową wspinaczką w lodospadzie Khumbu. W Nepalu obchody jubileuszowe przełożono na 11 grudnia.
*
W Katmandu przygotowywana jest wyprawa na Everest mająca uczcić ostatnie zwycięstwo sił demokratycznych w Nepalu. Pięcioosobowy team "Demokratycznej Wyprawy na Everest 2006" wyniesie na szczyt flagę kraju ale także flagi Siedmiu Partii i zdjęcia męczenników przewrotu. Wyprawą będzie kierował Inshu Rai z Kotangu, w jej skład wejdą Ang Ngima Sherpa, Pasang Sherpa, Santoshi Basnet i Bhuvan Rai Jubhing z Solokhumbu.
*
29 maja każdego roku urządzany jest 42-kilometrowy Maraton Everestowski im. Hillaryego i Tenzinga. Data biegu ma przypominać historyczny wyczyn tej dwójki z roku 1953. Miejscem startu jest baza pod Everestem (5356 m), metą -- dolny koniec Namche Bazar (3446 m). Jest zrozumiałe, że z uwagi na wrodzone dostosowanie do wysokości zwyciężają -- i to z dużą przewagą -- zawodnicy miejscowi: w tym roku Deepak Rai 3 h 28 min 27 sek i pani Ang Dami Sherpa 5 h 6 min 55 sek. W grupie obcokrajowców pierwsze miejsce zajął Amerykanin Tom Perkins (6 h 1 min i 24 sek). A co na to nasz maratończyk, Gierek Małaczyński?
*
8 lipca towarzystwo "Canada Forum for Nepal" urządziło w Ottawie "Dzień Nepalu". Imprezę zakończyła multimedialna prelekcja Andrew Brasha, który aktywnie uczestniczył w akcji ratowania Lincolna Halla. "Porwał słuchaczy dramatyzmem opowieści o tej niezwykłej operacji i głębią swoich własnych przeżyć, kiedy dla ratowania życia ludzkiego przyszło mu poświęcić bliski szczyt Everestu, jego marzenie z szeregu miesięcy." Ta trudna decyzja -- twierdzi -- w pozytywnym sensie przeformowała jego psychikę i hierarchię wartości, jakiej się wcześniej trzymał. Wśród 200 słuchaczy była ex- minister spraw zagranicznych Kanady, pani Flora MacDonald.
*
Himalaje to za mało -- Nepal idzie z duchem czasu i chce mieć też sztuczne ściany. W kompleksie Muzeum Alpinizmu w Pokharze otwarto ostatnio 23-metrowej wysokości sztuczną ścianę, wybudowaną z pomocą techniczną i projektową specjalistów francuskich i nazwaną imieniem pierwszego zdobywcy Annapurny, Maurice Herzoga. Otwarcia dokonał ambasador Francji Michel Jolivet, z którego rąk symboliczny klucz przejął prezes Nepalskiego Związku Alpinizmu, Ang Tshering Sherpa. Na ścianie można rozgrywać średniej wielkości meetingi i zawody.
*
12.07.2006 PIOTR MORAWSKI TEŻ NA BROAD PEAKU 07/2006 (62)
W niedzielę 9 lipca o godzinie 12 czasu lokalnego Piotr Morawski wszedł samotnie na główny szczyt Broad Peaka (8047 m). Piotr atakował szczyt już dzień wcześniej, razem z Piotrem Pustelnikiem (HiMountain Team) i Słowakiem Peterem Hamorem, ale gdy na przełęczy, na wysokości 7900 m, spotkali oni potrzebującego pomocy zdeteriorowanego wspinacza z Austrii, postanowiono, że sprowadzi go do obozu 3. Pustelnik i Hamor kontynuowali wspinaczkę do szczytu. Wkrótce natrafili na nieżyjącego już partnera Austriaka, kierownika wyprawy -- Markusa Kronthalera. Pustelnik i Hamor stanęli na głównym wierzchołku 8 lipca o godzinie 14. Obaj powrócili już do bazy na wysokość 4500 m. Piotr Morawski, razem z Kingą Baranowską (HiMountain Team) i Piotrem Rusowiczem są w obozie 3 na wysokości 7200 m. Do bazy chcieliby dotrzeć w dniu dzisiejszym (10 lipca) wieczorem. Broad Peak jest trzecim masywem 8-tysięcznym zdobyty przez wyprawę Himalajski Tryptyk w tym roku. W kwietniu Piotr Morawski i Peter Hamor weszli na Cho Oyu (8201 m), w maju Peter Hamor stanął na głównym wierzchołku Annapurny (8091 m) a Piotr Pustelnik i Piotr Morawski na wierzchołku Annapurny Wschodniej (8010 m).
W miarę napływu informacji z innych wypraw prostowane są niektóre wcześniejsze komunikaty. Duńczyk Wilco van Rooijen i Irlandczyk Gerrard McDonnell, jak się teraz okazuje, 6 lipca nie zdobyli szczytu głównego, a tylko przedwierzchołek -- Rocky Summit (8027 m). Zdobywców Broad Peaka jest więc 265 (zdjęcie).
Sytuacja na Broad Peaku w tych dniach nie jest łatwa. W górze znajdują się w kłopotach zespoły innych wypraw. Wszystko to nie wpływa najlepiej na nasz polsko-słowacki zespół. Jak wiadomo, planował on jeszcze jedną wspinaczkę -- nową drogą, w stylu alpejskim południową granią z drugiej strony masywu. Kiedy wszyscy uczestnicy spotkają się w bazie czeka ich najprawdopodobniej decyzja, czy po trudnych dniach spędzonych na drodze normalnej, po akcji ratunkowej i spotkaniu z nieżyjącym Markusem, podejmą się wspinaczki nową drogą na zdobyty już przez nich szczyt.
Artur Hajzer (HiMountain)
09.07.2006 ZACZĄŁ SIĘ SEZON LETNI 07/2006 (62)
Na stronach internetowych nie umilkły jeszcze polemiki na temat majowych wydarzeń na Evereście, a w Karakorum sezon letni już wszedł w fazę ataków szczytowych. Pierwsi zameldowali o sukcesach przebojowi Słowacy Dodo Kopold i Gabo Čmárik (zob. GS 06/06). Potem skalnych wspinaczek było więcej, a pod koniec czerwca nastąpiły pierwsze z seryjnych wejść na Broad Peak. 8 lipca "Byłgarski flag" załopotał na Nanga Parbat, na której stanęli Dojczin Bojanow i 48-letni Nikołaj Petkow. Markus Walter i Bruce Normand z saskiego klubu wycofując się z Batury 5 lipca zdobyli na pocieszenie dziewiczy Nadin Sar (6211 m). Jak to już zapowiadaliśmy w "Głosie Seniora", realizowane są też bardziej ambitne zamierzenia. Do ciekawszych geograficznie należy atak szwajcarskiej ekipy Karla Koblera na Gasherbrum II od strony tybetańskiej, skąd formacją dominującą jest Gasherbrum II Wschodni. Z zaciekawieniem oglądamy zdjęcia Gasherbrumów od tamtej strony (zdjęcie). Portale rosyjskie bieżąco informują o postępach kwintetu Ruczkina na północnym filarze Masherbruma, gdzie zespół dotarł do wysokości 5550 m, nie zdołał jednak znaleźć miejsca na główny obóz operacyjny. Mniej informacji mamy z Gasherbruma IV, na którym trzy zespoły zapowiedziały realizację równie trudnych projektów. Jednym z nich jest nowa droga -- "jak teren puści" -- na zachodniej ścianie, w wykonaniu hiszpańskiej dwójki Jordi Corminas -- Oriol Baró, innym -- zamiar dwójki niemieckiej Michi Wärthl i David Göttler, która po wejściu na G II chce zaatakować G IV dziewiczą granią południowo-zachodnią.
W początku lipca w Karakorum przez kilka dni wietrzna pogoda zatrzymała zespoły w bazie, ale obiecujące prognozy sprawiły, że znów zaczęły się szturmy. W tych dniach pogoda jest bardzo ładna i zespoły nerwowo prą do szczytów, niepewne co będzie za tydzień lub dwa. Lada dzień może paść wierzchołek K2. Ludzi w węzłowych punktach gór jest mnóstwo. Pod Gasherbrumem II bawi 25 wypraw, pod K2 -- 15. W całej Azji Centralnej tłoczniej jest chyba tylko pod Pikiem Lenina, gdzie aktualnie obozuje kilkadziesiąt wypraw z 21 krajów (w tym wyprawa polska).
Rozpoczęły też działalność nasze wyprawy w Karakorum. Z radia usłyszeliśmy meldunek Jacka Telera, który w pojedynkę wyruszył pod K2, by drugi szczyt Ziemi zaatakować samotnie i bez sprzętu tlenowego. Po drodze spotkał podobnego do siebie solistę z Irlandii, z którym połączył się w szybką dwójkę. Jak wynika z ostatnich doniesień, mają oni już obóz I a dzisiaj może i II. Wyprawa Trzech Piotrów na Broad Peak też już rozwinęła działalność, na razie na aklimatyzacyjnej drodze normalnej, gdzie założyła obozy I, II i III (7200 m). Komplikacje spowodował wypadek tragarza, który złamał nogę i musiał być ewakuowany do szpitala. Plan przewidywał, że normalną drogą pójdą na szczyt Kinga Baranowska i Andrzej Rusowicz, podczas gdy trójka Piotrów przerzuci się na grań południową a z rozbitych obecnie namiotów skorzysta przy zejściu. W piątek plan zmodyfikowano: Pustelnik, Hamor i Morawski postanowili zrobić użytek z dobrych warunków i odbyć szybki wypad na Broad Peak -- niezależnie od późniejszego wejścia nową drogą. W sobotę 8 lipca -- niemal z marszu -- szczyt osiągnęli Pustelnik i Hamor, po drodze natknęli się na zwłoki martwego Austriaka. Morawski zawrócił z przełęczy 7900 m, by sprowadzić do obozu III wyczerpanego drugiego Austriaka. Po dalsze szczegóły odsyłamy Czytelników do strony himountain.pl i do jak zawsze dobrze poinformowanej strony PZA (pza.org.pl). W drodze pod Gasherbrum I winna być grupa Anny Czerwińskiej, do bazy pod Gasherbrumem II zbliża się wyprawa Krzysztofa Wielickiego z Januszem Majerem i Ryszardem Pawłowskim w składzie. Ekipę tworzy 12 alpinistów oraz dwa niezależne 2-osobowe zespoły z Czech i Polski. Brak świeżych doniesień od Pasu Sar Expedition 7478 m, która nie ma telefonu satelitarnego. Z Islamabadu agencje informują o cennych dla wypraw posunięciach organizacyjnych władz pakistańskich: przybywający turyści będą otrzymywali wizy bezpośrednio na lotnisku, bez uprzednich starań i aplikacji. Regulacja ta ma objąć gości z 23 krajów.
I jeszcze wiadomość specjalnie dla starszych roczników. W dniu 4 lipca Andrzej Skłodowski nadesłał nam krótki meldunek z Kaukazu: "Piszę z Tbilisi z informacją o naszym sukcesie na Kazbeku (5047 m). Weszliśmy na ten piękny szczyt większą grupą, a byli w jej składzie Iwona oraz (młodsi) seniorzy Andrzej Piekarczyk, Marek Grochowski, Andrzej Drut Komosiński, Piotr Pietrzak zwany Ładnym i ja, Andrzej Skłodowski czyli Baron. Pogoda była wspaniała, teraz w Tbilisi leje jak w Tatrach." Pozdrowienia od "zwycięskiej Wyprawy Geriatrycznej" przysłał też Marek Janas.
07.07.2006 ANKA NA MAKALU 07/2006 (62)
[Natkański i Czerwińska]
Wiosną tego roku, w sezonie przedmonsunowym, uczestniczyłam razem w Jerzym Natkańskim w wyprawie na piąty co do wysokości szczyt Ziemi, Makalu (8463 m). 31 marca po długim locie Warszawa -- Moskwa -- Delhi o 13.30 wylądowaliśmy w Katmandu. Spotkaliśmy tam uczestników "Everest Falvit Expedition" a także alpinistów włoskich, z którymi mieliśmy działać na naszej górze. Formalnie byliśmy uczestnikami wyprawy włoskiej, w rzeczywistości stanowiliśmy odrębny i niezależny sprzętowo zespół, mieliśmy też własnego Szerpę (był nim 21-letni Tsiring) oraz własną bazę i kuchnię.
Aklimatyzacja i przelot
Aby uniknąć długiego i trudnego wiosną pieszego podejścia pod Makalu, przeprowadziliśmy w dniach 3--15 kwietnia wstępną aklimatyzację, odbywając treking w rejon Solo Khumbu. 3 kwietnia o 6.30 rano polecieliśmy z Katmandu do Lukli (2800 m). To małe lotnisko, położone na łagodnym zboczu, obsługuje większość ruchu turystycznego w rejonie Solo Khumbu. Stanowi ono początek tzw. Everest Trail, najpopularniejszego szlaku wycieczkowego w Nepalu. Liczne posterunki wojska gwarantują, że maoiści nie niepokoją tu przyjezdnych. Aklimatyzację odbywaliśmy stopniowo, utrzymując umiarkowane tempo. 9 kwietnia stanęliśmy na szczycie Kala Pattar (5530 m), skąd roztoczył się piękny widok na Everest, Lhotse, Nuptse i morze innych szczytów. Dzień później podeszliśmy do bazy pod Pumori (5400 m), gdzie naszą aklimatyzację uznaliśmy za wystarczającą: mimo zimnych nocy i nienajlepszej pogody czuliśmy się całkiem dobrze. Gdy 11 kwietnia rozpoczęliśmy zejście, w dolinach rozkwitły już rododendrony i wędrowaliśmy wśród tysięcy kwiatów. W trekingu uczestniczyła też żona Jurka, Magda.
Przylot do dolnej bazy, w głębi masyw Makalu
Z Lukli pod Makalu miał nas przerzucić helikopter. Przyleciała potężna lecz nie najlepiej wyglądająca maszyna. Aby mogła ona osiągnąć wysokość bazy pod Makalu (4800 m), piloci musieli ją odciążyć. M.in. wymontowali fotele i spuścili około pół tony paliwa. 16 kwietnia przelecieliśmy z Lukli do dolnej bazy pod Makalu. Helikopter siadł na płaskim miejscu, pilot nie wyłączył silnika. Szybko wyładowaliśmy bagaż i maszyna znów oderwała się od ziemi. W namiotach bazy zastaliśmy Włochów, którzy dwa dni wcześniej dotarli tu normalnym szlakiem podejściowym. Ponieważ była akurat Wielkanoc, podzielili sie z nami jajkami i ciastem. Jurek postawił na stole baranka. Makalu było w tym sezonie włoską górą. Działały tu ich 3 wyprawy: jedna była już w górnej bazie, druga witała nas na dole, trzecia miała dotrzeć później.
Zakładanie obozów
17 kwietnia wszyscy podeszliśmy lodowcem Barun do górnej bazy, położonej na wysokości dorównującej czubkowi kaukaskiego Elbrusa (5600 m). Droga była długa i bardzo uciążliwa, razem z nami szła grupa tragarzy niosących pierwszą partię ładunków. Po 10 godzinach marszu dostrzegliśmy górną bazę, z ulgą też stwierdziliśmy, że nasza kuchnia już stoi. Nareszcie w domu! Niestety, w nocy pogoda załamała się. Dwudniowy silny opad śniegu odciął nas w górnej bazie i trzeba było czekać aż tragarze będą mogli pokonać lodowiec i donieść resztę ładunków. Byliśmy bez żywności i bez sprzętu. Mimo to dwukrotnie wyszliśmy ponad bazę, za drugim razem zostawiliśmy na wysokości 6000 m namiot przeznaczony na depozyt.
24 kwietnia był dniem uroczystej puji, po której wyruszyliśmy znowu w górę, by przespać noc na wysokości 6000 m. Następnego dnia rano we troje z Jurkiem i Tsiringiem doszliśmy do 6400 m, gdzie na wyrąbanej platformie rozbiliśmy namiot. Tsiring wrócił do bazy, my spędziliśmy tutaj wietrzną i zimną noc. Następnego dnia przesunęliśmy namiot o 100 m w górę i na wysokości 6500 m przenocowaliśmy ponownie, by w silnym wietrze wrócić do bazy. W nocy wichura zdemolowała bazę: padły namioty kuchenne i niektóre osobiste uczestników. Zaczęły się też kłopoty ze zdrowiem Jurka: ból gardła, gorączka. 2 maja przenieśliśmy namiot na wysokość 6600 m, bliżej kuluaru prowadzącego na Makalu La -- łatwiej byłoby go tam znaleźć w razie niepogody.
Poręczowanie kuluaru prowadzone było przez wszystkich i trwało długo ze względu na duże ilości śniegu. Tsiring wykonał masę pracy i inni Szerpowie zaczęli go odtąd traktować z pełnym uznaniem -- wcześniej zachowywali się lekceważąco, z racji jego młodego wieku. 12 i 13 maja założyliśmy razem z Tsiringiem obóz II (7400 m) na Makalu La (Jurka wyłączyło wtedy z akcji zapalenie krtani). Noc była potwornie zimna, ale jakoś udało mi się zasnąć. Namiot rozbiliśmy w zagłębieniu terenu i dla ochrony przed wiatrami umocniliśmy go jak tylko się dało. W drodze zejściowej zatrzymałam się na noc w "jedynce", podczas gdy Tsiring zbiegł do bazy. Schodząc 14 maja z uskoku lodowca wyrywałam poręczówki spod nawianego śniegu. W pewnym momencie całe zbocze runęło mi się na głowę. Nie było gdzie uciekać. Owinęłam liną ręce i położyłam się na stoku. Śnieg przewalił się przeze mnie, by w dole zastygnąć w dużym lawinisku. Wygrałam!
Następny raz wyszliśmy już we trójkę. 21 maja dotarliśmy do obozu I, 22 maja -- do "dwójki" na Makalu La. Humory dopisywały -- nasz namiot przetrwał a Jurek czuł się dobrze. Następnego dnia, 23 maja, przenieśliśmy namiot do obozu III (7600 m). Pogoda była piękna i bezwietrzna -- monsun wyraźnie chciał nam dać szansę.
Biwak na 8250
24 maja i my, i Włosi wyruszyliśmy w stronę szczytu. Oboje z Jurkiem grzebaliśmy się trochę i namiot opuściliśmy dopiero około piątej. Warunki były dobre, więc -- nie korzystając z tlenu -- ruszyłam ostro do góry. Mieliśmy włączone radiotelefony i kontakt był stały. Po 2 godzinach od wyjścia z obozu doszłam do seraków. "Jurek, włączam tlen" -- powiedziałam. Po godzinie seraki skończyły się. "Jurek, wychodzę z lodospadu, idę za dwójką Włochów." Dalsza droga wiodła stromym lodowym zboczem, widoczne w górze skały przybliżały się wolno. Dostrzegłam wspinających się tam ludzi. "Jurek, skręcam w lewo na skały" -- powiedziałam do mikrofonu. Grzęda była stroma a skały rudne. Maska ograniczała mi widoczność a przy dużym wysiłku tamowała dopływ powietrza, po prostu dusiłam się. Do diabła z tlenem! Zakręciłam reduktor i maskę zsunęłam na szyję. Od razu poczułam się lepiej. Dotarłam do litych pomarańczowych skał. Były piękne. Z góry ktoś schodził. Poznałam Tsiringa, szedł z dwoma Włochami. Spytał, czemu nie wracam. No właśnie, czemu? "Do szczytu jeszcze 4--5 godzin" -- powiedział, chcąc mnie zniechęcić do kontynuowania drogi. Usłyszałam swoją własną odpowiedź: "zabiwakuję!" Szłam dalej goniąc uciekających przede mną Włochów. Dwaj inni już schodzili, mówili, że byli na szczycie i że to jeszcze kawał drogi. Tymczasem idący przede mną wciąż się wspinali.
Ale nadchodzący zmrok ostrzegł mnie, że trzeba szukać miejsca na biwak. "Jurek, biwakuję, wysokość 8250 metrów" -- rzuciłam do radiotelefonu, wątpiłam jednak czy Jurek mnie słyszy. (Jak się później okazało zawrócił z wysokości około 8000 metrów i nocą dotarł do obozu trzeciego). Nie znalazłam dobrego miejsca, śniegu było zbyt mało, by wykopać jamę, zdołałam tylko wygrzebać niezbyt głęboki grajdoł. Wrzuciłam do niego plecak i nie zdejmując raków siadłam na nim. Wiedziałam, że nie wolno mi zasnąć. Trochę po godzinie 20. przeszli koło mnie Włosi, których tak zaciekle goniłam. Wracali ze szczytu. Patrzyli na mnie ze współczuciem i obawą. Obawą, czy przeżyję? A może czy nie poproszę ich o pomoc? Potem otaczała mnie już tylko ciemność. 9 godzin biwaku, czyli 540 minut, każda to 60 sekund -- trudna próba wytrwałości i samozaparcia. Oprócz kombinezonu nie miałam nic, czym mogłabym odgrodzić się od otaczającej mnie czarnej i mroźnej przestrzeni. Nie spać, nie patrzeć na zegarek, bo powolność upływającego czasu może zabić. Gdzieś około północy w dole zaczęło się błyskać. Miałam świadomość zagrożenia i postanowiłam, że jeśli burza uniesie się, muszę znaleźć siły i schodzić za wszelką cenę. Na szczęście burza pozostała na dole. Tymczasem robiło się coraz zimniej. Podczas biwaku nie korzystałam z tlenu, mimo że butla była tuż obok. Bałam się, że wdychając lodowate powietrze wzbogacone równie lodowatym tlenem odmrożę sobie płuca.
Wyżej już nie puszcza
Trochę przed piątą horyzont na wschodzie rozjaśnił się a śnieg i skały zaczęły nabierać barw. O 5.30 uznałam, że czas próby minął, zostawiłam tlen na biwaku i -- licząc tylko na swoje siły -- ruszyłam do góry. To nie była łatwa droga: kruche skały, lód, ekspozycja. Byłam zupełnie sama i świadomość skutków każdego błędu trzymała mnie za gardło jak stryczek. Grań szczytowa nie dała mi nic, poza fantastycznymi widokami, których nawet nie byłam w stanie docenić. Jedno, drugie wzniesienie, teraz śnieżna turnia, ale to jeszcze nie szczyt. Przede mną wyrastał kolejny wierzchołek. Była 8.30. Wyciągnęłam radiotelefon: "Jurek, jestem już blisko!" Odpowiedział mi Tsiring: "Tam nie jest trudno, idź do góry!" -- "Dzięki Tsiring -- tego potrzebowałam." Tuż pod szczytem obsunęła mi się noga i uderzyłam twarzą w skalny stopień. Z rozciętej wargi trysnęła krew. Na szczycie po prostu ulga, że to już koniec, że wyżej nie trzeba. Była 9.20. Starałam się robić zdjęcia, bo pogoda była piękna i chciałam na całe życie zachować ten widok, na który tak długo musiałam pracować. Zostawiłam lodową śrubę z fioletową pętlą i powoli ruszyłam w dół.
Do miejsca biwaku szło mi się dobrze, natomiast niżej długotrwały brak tlenu wywoływał halucynacje. Najpierw miałam wrażenie, że jestem w Tatrach, potem widziałam na zboczu Szerpów i jakby obóz. Niżej wydawało mi się, że jestem w wielkim białym namiocie a w górze pali się potężna lampa. Aż wreszcie spostrzegłam -- już realnie -- że ktoś wychodzi mi naprzeciw. Był to Tsiring, który poprowadził mnie do namiotu w obozie trzecim.
Od jakiegoś czasu miałam świadomość, że moje palce u rąk są pozbawione czucia. Teraz, w świetle latarki, wydały mi się ciemnoszare. Odmrożenia, amputacje, koniec ze wspinaniem! Na siłę wlałam w siebie całą menażkę herbaty. Zasypiałam mocno wierząc, że nie będzie najgorzej. I obudziłam się, żeby stwierdzić, że wszystko cofnęło się, a palce są ciepłe i sprawne. Po prostu cud!
26 maja po ciężkiej nocy w obozie trzecim trzeba było wracać. Spakowaliśmy wszystko, śmieci zakopaliśmy śmieci i powoli ruszyliśmy w dół. Droga do Makalu La trwała dłużej, aniżeli podejście, a zejście kuluarem stało się prawdziwą udręką, gdyż liny były bardzo napięte i nie można w nie było wpinać przyrządów zjazdowych. Dotarcie do obozu pierwszego miało smak sukcesu. Pogoda była piękna, noc ciepła.
27 maja byliśmy w bazie. Od połowy drogi schodziliśmy w śnieżnej zamieci, wróciliśmy przemoczeni i zupełnie wyczerpani. Włosi zeszli już do dalszej bazy, by polecieć w dół helikopterem, zabrali ze sobą generator, co uniemożliwiło nam naładowanie telefonu satelitarnego i wysłanie wiadomości. Karawana powrotna zajęła nam dni od 29 maja do 2 czerwca. Było niełatwo. Szalał monsun, wezbrały potoki, dokuczały pijawki i błoto a także głód i brak łączności. Dopiero dzień przed lotniskiem w Tumlingtar wysłaliśmy kuchcika z meldunkiem, że żyjemy. 3 czerwca zabrał nas stamtąd mały samolocik. Po 6 dniach ciężkiego zejścia w pełni monsunu -- byliśmy w Katmandu, gdzie następny dzień wypełniły nam formalności wyjazdowe.
Do Polski wróciliśmy 6 czerwca tą samą trasą przez Delhi i Moskwę. W Warszawie czekało nas miłe przyjacielskie powitanie, bagaż na szczęście był w całości. Wiedziałam już, że za miesiąc polecę do Pakistanu na Gasherbrum I (8068 m).
Anka Czerwińska