29.11.2005 FESTIWAL FILMÓW GÓRSKICH W "LUNIE" 11/2005 (55)
Zapowiedziany w GG 11/05 z 20.11.2005 "prolog" przeglądu mamy już za sobą. Publiczność dopisała nadspodziewanie -- w sobotę sala była wypełniona niemal do ostatniego miejsca. Przy stosunkowo niewielkim nagłośnieniu imprezy, dobrze to wróży na przyszłość. Podczas właściwego przeglądu zapewne trzeba będzie się liczyć z kompletami na widowni i lepiej zaopatrzyć się w bilet nieco wcześniej (organizatorzy nie mają zgody na powtórne wyświetlanie filmów). W trakcie projekcji prologowych pojawiły się pewne kłopoty z napisami polskimi, problem ten został już jednak pomyślnie rozwiązany. Najbardziej podobały się widzom filmy "Musashi", "Brudny Derek -- Wolny jak ptak" i "Północna ściana Eigeru -- śladami pierwszych zdobywców", choć inne filmy (zwłaszcza te z puli Banff) też były gromko oklaskiwane. Sympatycy paralotniarstwa delektowali się uroczym filmem "Fly over Khumbu", a ci, którzy interesują się ekstremalną wspinaczką skalną, mogli usłyszeć frapującą opowieść o karierze "pierwszej pary amerykańskiej wspinaczki" -- Tommy'ego Caldwella i Beth Rodden. Tommy (o którym ostatnio znów głośno na El Capitan) przyznaje, że wspinać zaczął się już w wieku 3 lat, a w wieku 7 lat prowadził na trudnych, szóstkowych drogach. W tych dniach Roman Gołędowski otrzymał kopię wspaniałego filmu "Call it Carma", opowiadającego o losach tybetańskiego mnicha, który osiadł w Vancouver i odbywa podróż do rodzinnej wioski. W związku z tym, w niedzielę 11 grudnia 2005 r. o godz. 14 w sąsiedniej sali zostanie zorganizowany seans "tybetański". No i wiadomość najważniejsza: od 29 listopada dzięki uprzejmości pewnej firmy rusza samodzielna strona internetowa przeglądu, na której będą zamieszczane uaktualnione programy i rozbudowane informacje o poszczególnych spektaklach. Prosimy o zanotowanie adresu: www.przeglad.turnia.pl
22.11.2005 "MATRAGONA" ZNOWU W LAHULU 11/2005 (55)
Wyprawa "Lahul 05" była drugą wyprawą Mazowieckiego Klubu Górskiego "Matragona" na dotąd niezdobyty szczyt T2 (6107 m), wznoszący się w indyjskim Lahulu. W skład ekipy wchodzili: Jan Duszczyk, Paweł Garwoliński, Mirosław Kowalczyk, Paweł Kulinicz, Marek Pawłowski, Tadeusz Stępień, Wojciech Szypuła, Paweł Wojas i -- jako kierownik -- Andrzej Zboiński. Z uwagi na swoją niedostępność, szczyt T2 nie był dotychczas atakowany przez inne wyprawy. Od południa dojście uniemożliwia głęboko wcięta dolina Milang Topa, od zachodu i wschodu bronią szczytu trudne granie a od doliny Panchl Nala -- 1200-metrowa ściana północna.
Uczestnicy wylecieli z Warszawy 25 września, w Delhi cały zespół spotkał się z dyrektorem Indian Mountaineering Foundation, a kierownik złożył wizytę w Ambasadzie Polskiej. Drogę na szczyt zamierzaliśmy poprowadzić, podobnie jak w trakcie poprzedniej wyprawy, lewą częścią północnej ściany (zdjęcie). Bazę (4550 m) w dolinie Panchl Nala założyliśmy 2 września 2005 -- na morenie bocznej starego lodowca, w tym samym miejscu, co w r. 2002. 4 września na lodowcu pod ścianą stała już baza wysunięta (4750 m). Następnego dnia ruszyła działalność górska: Garwoliński, Pawłowski, Stępień i Wojas rozpoczęli wejście lewą częścią północnej ściany (trudności skalne do IV stopnia, lód do 60ř). Rozpięli 50 m poręczówki i założyli depozyt na wysokości 5400 m. Po naradzie w bazie, postanowiliśmy spróbować zaatakować szczyt prawą stroną ściany i dalej granią zachodnią. 8 września ten sam zespół wyniósł kolejny depozyt poniżej przełęczy w zachodniej grani i założył 400 m lin poręczowych -- aż na samą przełęcz (5380 m). Trudności skalne sięgały IV stopnia, sporo było mikstu, lód pod koniec 80ř. Niestety, 9 września zaczęło się załamanie pogody, które w kolejnych dniach pogłębiło się. Sypał gęsty śnieg, wzmagało się niebezpieczeństwo lawin. Opady trwały do 14 września -- w tym dniu zapadła decyzja o opuszczeniu bazy. Po jej likwidacji wszyscy zeszli do Darchy i dalej do Keylongu. Ponieważ pogoda uległa poprawie (jak się niebawem okazało, krótkotrwałej), uzyskaliśmy zgodę IMF na przedłużenie działalności. Wcześniej już (17 września) rekonesans w dolinie Milang Topa wykazał niemożność dojścia od tej strony na grań zachodnią. 22 września Garwoliński i Pawłowski wrócili do Darchy, by 24 września ponowić wejście na przełęcz. Nie udało się to jednak: dotarli jedynie do częściowo zniszczonego depozytu, poręczówki były pouszkadzane, a wszystko pokrywał śnieg warstwą o grubości 1,2 do 1,5 m. Ponieważ pogoda wciąż była niestabilna, 25 września zapadła decyzja o definitywnym zakończeniu wyprawy.
Niespotykane o tej porze w Lahulu opady deszczu a wyżej śniegu nie dały nam szansy na efektywne działanie. Wyprawa nie zdobyła szczytu, który był jej celem, ale najważniejsze, że mimo niebezpiecznych warunków nie zdarzył się żaden wypadek i wróciliśmy do kraju w pełnym składzie, przywożąc materiał fotograficzny, filmowy, topograficzny i etnograficzny z rejonu działania, a także nowe doświadczenia, ważne szczególnie dla młodszych uczestników wyprawy. Przywiezione materiały zostaną opracowane i będą prezentowane na spotkaniach, prelekcjach i wystawach. A o atrakcyjnym T2 w Lahulu postaramy się nie zapomnieć.
Andrzej Zboiński
22.11.2005 SENIORZY W FANACH 11/2005 (55)
W pierwszej połowie sierpnia wraz z grupą przyjaciół -- seniorów i prawie seniorów -- odwiedziłem Góry Fańskie w Pamiro-Ałaju. W skład ekipy wchodzili: supersenior Andrzej Sobolewski (73); seniorzy Andrzej Piekarczyk (66), Marek Grochowski (63) i Jacek Komosiński (63); prawie seniorzy Jerzy Tillak (59), Jerzy Wieluński (56) i Marek Józefiak (51) oraz młodzież -- Andrzej Perepeczo (39) i Jan Kamiński (36) (zdjęcie). W bazie "Alaudin" spotkaliśmy dość liczne grono alpinistów i turystów wysokogórskich z różnych krajów (Japonia, Francja, Niemcy, Austria, Rosja, Ukraina i Białoruś). Polaków tam dawno nie widziano. Dołączyliśmy polską flagę do innych powiewających nad obozem. W górach przebywaliśmy od 30 lipca do 11 sierpnia 2005 r., co okazało się okresem zbyt krótkim, gdyż góry te jednak wymagają uczciwej aklimatyzacji. Obiecanej na stronach internetowych murowanej pogody nie było, nie było również luksusów w bazie (też obiecanych). Były za to piękne góry, które nie darmo nazywane są "Perłą Pamiro-Ałaju". Nad szmaragdowymi jeziorami wznosi się przeszło 100 szczytów, w tym 11 pięciotysięczników (zdjęcie). Zamiast pewnej "lampy" mieliśmy deszcz, duże opady śniegu i wichurę, która nie miała litości dla naszych, rozbitych na Przełęczy Alaudyńskiej (3730 m) namiotów. Ale były i dni, kiedy słońce świeciło tak, jak to jest przedstawiane w prospektach firm turystycznych reklamujących ten rejon. To pozwoliło nam na dokonanie kilku wejść na szczyty i wysokie przełęcze. "Łupem" wyprawy padły: Alaudin (4237 m), Borcy za Mir (3790 m), Energia (5120 m), Przełęcz Mirali (5000 m) i Przełęcz Czimtarga (4730 m). Fatalne warunki atmosferyczne nie pozwoliły na wejście na najwyższy szczyt Gór Fańskich, Czimtargę (5489 m), a wejście na Mirali (5120 m) wobec braku widoczności (mgła i chmury) pozostaje problematyczne. A oto nieco szczegółowszy wykaz naszych "sukcesów" -- według notatek Marka Grochowskiego:
1 sierpniaPrzełęcz Alaudyńska wejście aklimatyzacyjne
z noclegiem na przełęczy
M.Grochowski, A Perepeczo, J. Kamiński, A Sobolewski, J. Komosiński, M. Józefiak, P. Pietrzak i A. Piekarczyk
2 sierpniaAlaudinM.Grochowski, M. Józefiak i P. Pietrzak
2 sierpniaBorcy za MirA. Perepeczo i J. Kamiński
5 sierpniaPrzełęcz CzimtargaJ.Komosiński, P. Pietrzak, M. Józefiak, A. Perepeczo, J. Kamiński i J. Tillak
6 sierpniaPrzełęcz CzimtargaM. Grochowski i A. Piekarczyk
7 sierpniaPrzełęcz MiraliJ.Tillak, A. Perepeczo, J. Kamiński, J. Komosiński, M. Józefiak, P. Pietrzak
9 sierpniaPik EnergiaA Perepeczo, J. Kamiński, J. Tillak, P. Pietrzak, J. Komosiński i M. Józefiak
Góry rzeczywiście są piękne, ale i niełatwe. Przy braku widoczności stwarzają dość poważne problemy, zwłaszcza w zejściu. Przekonali się o tym niektórzy nasi koledzy.
Podobnie jak w zeszłym roku przy wyjeździe w Kaukaz, tak i tym razem korzystaliśmy z usług łotewskiej firmy turystycznej "Alpturs", którą kieruje nasz przyjaciel Zygmunt Grochowski (zbieżność nazwisk z Markiem przypadkowa, a szkoda...). Samodzielne dotarcie w ten rejon wydaje się obecnie dość kłopotliwe ze względu na trudności związane z załatwianiem zezwoleń, transportem na trasie i w górach. Osobny rozdział stanowi przejście graniczne między Uzbekistanem i Tadżykistanem, na którym pilotowali nas specjalnie w tym celu wynajęci "fachowcy".
Andrzej Piekarczyk
Garść informacji geograficznych i historycznych o Fańskich Górach można znaleźć w "Górach Azji" Małgosi i Jasia Kiełkowskich (s.234--235). Nie wspomniano tam jednak o owocnym sportowo pierwszym polskim pobycie w tym rejonie w r. 1974. Przyniósł on pierwsze wejście na główny szczyt Pusznowat (4635 m) oraz 3 piękne (jak na tamte lata) i wielkie nowe drogi (np. filarem Sacharnoj Gołowy, 4987 m, 45 wyciągów, VI, czysto klasycznie). Fany nie były jeszcze wtedy znane (mapa). Pisał o tym wyjeździe Zbyszek Wach w liście sprzed 30 lat: "Uważam nasz wyjazd za bardzo udany. Piękne góry, trochę dzikości i egzotyki. I bez popadania w megalomanię -- wspaniałe wspinaczki. Nieczęsto dziś można stanąć pod 1500-metrową ścianą pięciotysięcznego szczytu, wyglądającą jak, powiedzmy, Monte Agner -- nie mającą ni jednej drogi. Gdzie w Europie można poprowadzić takie drogi -- wielkie, logiczne, efektowne i -- klasyczne?" Warto też przypomnieć, zapomniany podobnie jak polski, słowacki wkład w eksplorację tego pięciotysięcznego gniazda oraz to, że przez pewien okres głównym ekspertem od Fanów był nie Rosjanin, lecz znany taternik, Arno Puškáš, autor licznych artykułów, map i książek -- poszukiwanych na Zachodzie ale także w samym ZSRR. (jn)
22.11.2005 NOWE KOLEJKI NA SŁOWACJI 11/2005 (55)
Na Słowacji trwają przygotowania do sezonu narciarskiego 2005--06. Słoneczna i ciepła jesień sprzyjała pracom na budowie nowych linii kolejek górskich i modernizacji ośrodków narciarskich.
Czteroosobowa kolejka krzesełkowa powstaje w Orawicach, przy najmłodszym na Słowacji kąpielisku cieplicowym "Meander Park". Spółka inwestorów "Meander Parku" (jest wśród nich Polak z Zakopanego) po oddaniu do użytku nowoczesnych krytych basenów postanowiła sięgnąć po portfele tych, którzy lubią łączyć różne formy rekreacji. Pod budowę kolejki i tras zjazdowych wycięto potężną przecinkę na południowo-zachodnim grzbiecie Krupowej, w masywie Magury Witowskiej. Dolna stacja (790 m) powstaje przy nowym kąpielisku, górna pod kulminacją Krupowej, na wysokości 1020 m. Kolejka ma mieć 1027 m długości i 230 m różnicy wzniesień. Na 9 podporach krążyć będą 74 czteroosobowe ławki, które mogą przetransportować 2400 pasażerów w ciągu godziny. Nowoczesna konstrukcja powstała w austriackiej firmie Doppelmayr, nowością są podgrzewane siedzenia, które zapewnią narciarzom pełen komfort. Dwie trasy zjazdowe będą sztucznie dośnieżane. Zanosi się na to, że kolejka będzie eksploatowana przez cały rok. Po jej uruchomieniu nasili się ruch turystyczny w rejonie Magury Witowskiej (czyli na naszej granicy). Inwestorzy liczą przede wszystkim na gości z Polski, którzy już od dekady są głównymi użytkownikami cieplicowych basenów. Duże znaczenie ma też fakt, iż 11 listopada oddano do użytku przebudowaną drogę z Habówki i Zuberca. Obecnie dojazd z tych dwóch wsi, stanowiących główne punkty oparcia w Tatrach Orawskich, nie stanowi już problemu. Turyści, którzy pamiętają Orawice sprzed kilku lat, jako ukrytą w górach maleńką i pełną uroku oazę spokoju, nie powinni tu wracać, aby nie burzyć tych wspomnień...
W sierpniu w plac budowy zamienił się stok narciarski na Kubińskiej Holi nad Dolnym Kubinem. W dolnej jego części zdemontowano dwa wysłużone orczyki, a po prawej stronie szerokiej trasy zjazdowej ustawiane są podpory dla nowej kolejki krzesełkowej. We wrześniu prace zostały przerwane na kilka dni, gdy w wykopie znaleziono ważącą 220 kg amerykańską bombę. Kolejka ta to wyprodukowana we Francji Poma Unifix. Będzie miała 1332 m długości, przy przewyższeniu 307 m (dolna stacja na wysokości 742 m, górna -- 1049 m). Czteroosobowe kanapy przewiozą w ciągu godziny 2000 narciarzy. W górnej części stoku są trzy wyciągi orczykowe, wybudowane około r. 1980, które mają być zastąpione nowymi. Wybiegają one aż pod zachodnią kulminację Kubińskiej Holi, Minčol (1396 m). Z grzbietowej połoniny otwiera się wspaniała panorama. Nowym wyciągom towarzyszy nowa infrastruktura w postaci barów i restauracji, wypożyczalni i serwisu sprzętu. Poniżej dolnej stacji kolejki powstaje nowy parking, remontowana jest też droga dojazdowa. Kubińska Hola ma dobre warunki śniegowe, ale i tutaj do funkcjonowania przez cały sezon potrzebny jest system dośnieżania. Ponieważ na miejscu nie ma dostatecznie dużych zasobów wody, ma ona być doprowadzona z doliny Orawy (z Wielicznej). W najbliższym sezonie dośnieżana będzie tylko newralgiczna środkowa część stoku.
W Dolinie Vratnej w Małej Fatrze od początku sierpnia trwa budowa nowej kolejki gondolowej. Zastąpi ona kolejkę krzesełkową (zdjęcie), która od r. 1950 kursowała na trasie od schroniska Chata Vratna pod Snilovskie Sedlo, pomiędzy Chlebem a Wielkim Krywaniem Fatrzańskim. Urządzenia dostarczyła austriacka firma Doppelmayr. Linia, oparta na 12 podporach, ma 1860 m długości i 754 m przewyższenia (dolna stacja 736 m, górna -- 1490 m). 8-osobowe wagoniki zimą będą mogły przewieźć 900 pasażerów w ciągu godziny, latem przepustowość będzie obniżona do 250 osób na godzinę (są to wielkości wynegocjowane z dyrekcją Parku Narodowego Mała Fatra). Oba budynki stacyjne pozostają na dawnych miejscach, ale zostaną całkowicie przebudowane (zdjęcie). Kolejka ma ruszyć w styczniu 2006 i zapewne będzie się cieszyć popularnością przez cały rok. W r. 2006 kapitalny remont przejdzie zrośnięta z dolną stacją Chata Vratna. W przyszłości planowana jest też budowa systemu sztucznego naśnieżania i modernizacja wyciągów orczykowych pod Chlebem.
Kłopoty mają natomiast inwestorzy, którzy postanowili przebudować ośrodek Martinskie Hole w zachodniej części Małej Fatry, nad miastem Martin. W miejsce wysłużonych wyciągów orczykowych i 31-letniej kolejki krzesełkowej miały tu powstać kolej gondolowa i trzy kolejki krzesełkowe. W trakcie rozbiórki starych urządzeń okazało się jednak, że nie ma na to zgody władz miasta Martin. Prace zostały wstrzymane. Ponieważ kolejki krzesełkowej już nie ma, dojazd do wysoko położonych stoków narciarskich będzie możliwy tylko drogą jezdną, która jest wąska i stroma, a ruch na niej odbywa się wahadłowo.
Tymczasem prawdziwą grozą wieje od rewolucji, jaką zapowiada firma J&T Global, która od r. 2004 dzierżawi kolejki górskie u w rejonie Łomnicy Tatrzańskiej i Smokowca, a ostatnio przejęła też większość wyciągów narciarskich w tych miejscowościach. W latach 2007--10 J&T Global chciałaby przystąpić do przebudowy urządzeń i tras zjazdowych na stokach Łomnicy. Według wstępnych planów miałyby tu stanąć trzy nowe kolejki gondolowe i siedem kolejek krzesełkowych! Dodatkowo dwie kolejne kolejki krzesełkowe miałyby powstać w ośrodku narciarskim Jamy. J&T Global chce wcześniej wykupić tatrzański majątek Železničnej Společnosti Slovensko, dotychczas przez siebie dzierżawiony (kolejki na Łomnicę i Siodełko).
Jak widać z tego niepełnego przecież przeglądu, w górach północnej Słowacji trwa boom budowlany w ośrodkach narciarskich. Ubiegłoroczny sezon był bardzo udany. Śniegu było pod dostatkiem i zalegał on do późnej wiosny. Funkcjonowała większość wyciągów, również te, które zazwyczaj stoją z powodu braku śniegu. Zarysowała się silniejsza konkurencja pomiędzy ośrodkami narciarskimi. Właściciele stoków doszli do wniosku, że muszą przyciągnąć klientów lepszą ofertą i promocjami cenowymi. O pieniądze nie jest trudno, gdyż na Słowację cały czas napływa kapitał z zagranicy, inwestuje tu wiele firm, Słowacy nieźle też sobie radzą z pozyskiwaniem środków z funduszy unijnych. Pozycja parków narodowych i społecznych ruchów ochrony przyrody jest bez porównania słabsza niż w Polsce, a dostatek pasm górskich nie skłania do dbałości o zachowanie ich w nienaruszonym stanie. Jedynie w Tatrach można mieć nadzieję, że zapędy J&T Global zostaną skutecznie zahamowane przez TANAP. W Małej Fatrze czy w Niskich Tatrach istnienie parków narodowych nie stanowi, jak się okazuje, przeszkody do realizacji najśmielszych pomysłów. Po zeszłorocznej "kalamicie" huraganowej, na Słowacji zanosi się na "kalamitę" kolejkową...
Monika Nyczanka
20.11.2005 JEDEN DZIEŃ W ŁODZI 11/2005 (55)
Wróciłem właśnie z jednodniowego wypadu do Łodzi. Muszę przyznać, że ponownie jestem pod wrażeniem stale podnoszącego się poziomu Explorers Festival (prospekt). W tym roku tamtejsza sala i zaplecze przeszły gruntowną reorganizację i niemal wszystkie mankamenty, które dotychczas nieco doskwierały gościom i organizatorom, zostały wyeliminowane. Sala ma obecnie nowoczesne siedzenia, doskonałej jakości sprzęt video i audio oraz bardzo gustowny wystrój wnętrza. Zniknęły dominujące na sali banery firmowe, a zastąpiły je w odpowiedniej proporcji zamieszczone na planszach loga sponsorów. Czyli wszystko nareszcie nabrało odpowiedniego wymiaru -- tym razem to już nie sponsor jest najważniejszy (choć oczywiście nadal ważny), ale goście i prezentowane dzieła. Bar został przeniesiony na dół, dzięki czemu na górze nagle zrobiło się przestronniej. Te pozytywne zmiany, podobnie jak cała niezwykła impreza, są efektem wspaniałej wspólnej pracy wielu osób związanych z łódzkim festiwalem. (W Warszawie o takie pospolite ruszenie byłoby raczej trudno...).
Program też był doskonały -- odstąpienie od ściśle alpinistycznej formuły z pewnością wychodzi festiwalowi na dobre, bo dawka adrenaliny (choć pod inna postacią) jest jeszcze wyższa. A poza tym zapraszanie takich gości, jak choćby Krzysztof Zanussi, powoduje, że nagle mamy nie tylko przyjemność słuchania gwiazd niezwykłych wyczynów górskich, ale także możliwość osobistego kontaktu z największymi współczesnymi artystami. Co do sobotniego repertuaru -- niemal wszystkie wystąpienia robiły duże wrażenie. Mnie osobiście nieco znużyła jedynie zbyt tradycyjna i techniczna w formule relacja słoweńskiego asa Marka Prezelja. Reszta była bez wątpienia znakomita. Szczególnie ciepło został przyjęty zespół Marka Kamińskiego, który dokonał wspaniałego wyczynu -- doprowadzając niepełnosprawnego młodzieńca na obydwa bieguny, i to w ciągu tego samego roku. A przy tym całe to niezwykłe przedsięwzięcie zostało perfekcyjnie udokumentowane zdjęciowo i filmowo -- co jest tym większym osiągnięciem. Erhard Loretan (zdjęcie) z kolei tym razem pozwolił sobie na znacznie swobodniejszy i głębszy ton wypowiedzi. Odsłonił też przed słuchaczami nowe tereny wspinaczkowe -- Antarktydę. Tam wspinacz naprawdę jest zdany wyłącznie na siebie. W razie wypadku nie może liczyć na żadną pomoc, bo po postu nie ma tam w okolicy setek kilometrów dosłownie nikogo.
Zdecydowanie najjaśniejszą gwiazdą sobotniego wieczoru okazał się Norman Kent -- wyśmienity operator filmowy i fotografik, specjalizujący się w dokumentowaniu wyczynów skoczków spadochronowych i wszystkich działań z tym związanych. A że nie są to tylko zwykłe skoki, mogliśmy się przekonać na własne oczy na postawie prezentowanych fragmentów filmów. Chyba największe wrażenie zrobiły wspólne loty z pikującym po zdobycz sokołem. To, co oglądaliśmy, czasami wręcz nie mieściło się w głowie.
Po raz kolejny więc dzięki łódzkiej imprezie mogliśmy znacznie poszerzyć nasze horyzonty myślowe i przeżyć to, co tak naprawdę dane jest tylko nielicznym. Za to wszystko oczywiście należą się organizatorom tej niezwykłej i unikalnej w polskiej skali imprezy ogromne gratulacje i podziękowania.
Co do przebiegu całego festiwalu niestety nie mógłbym zabrać głosu, gdyż uczestniczyłem w nim tylko w sobotę, nie wątpię jednak -- i takie opinie słyszałem od wielu osób -- że całość była równie udana i bogata w emocje, jak ten jeden dzień.
Roman Gołędowski
18.11.2005 POCZYTAJ MI DZIADKU! 11/2005 (55)
Jest nowy "Taternik"
Ukazał się ostatni w tym roku podwójny numer "Taternika" (3--4/2005), który jest do nabycia w salonach EMPiK, "Sklepach Podróżnika" i w Antykwariacie Górskim "FILAR". Treść jest, jak zwykle, bogata i różnorodna, a przy tym świeża -- dzisiejsza technika informacyjna (i drukarska) pozwala czasopismom na uzyskiwanie aktualności niemal gazetowej (okładka). Numer zawiera m.in. ilustrowane zdjęciami ścian i schematami dróg syntetyczne omówienia sezonu polskiego w Tatrach i Alpach. W dziale "Góry wysokie" Piotr Morawski i Marcin Miotk piszą o wyprawie na południową ścianę Annapurny, ten drugi relacjonuje również swoje wejście na Everest bez aparatury tlenowej. O rekordowym dla polskich grotołazów zejściu w połowie lipca 2005 na "stare" dno (por. GS 10/05) najgłębszej jaskini świata -- Wroniej czy inaczej Krubera -- pisze w obszernym artykule Piotr Pilecki: punkt -2080 m osiągnęli Artur Nowak i Łukasz Wójtowicz. Arkadiusz Kamiński omawia sukcesy naszych wspinaczy sportowych -- a w tym roku mają się oni naprawdę czym pochwalić. Wyjątkowo bogaty jest dział "Rozmaitości", w którym czytelnik znajdzie informacje i ciekawostki zarówno z popularnych urwisk skalnych, jak i z gór najwyższych. Adam Marasek zestawia taternickie wypadki lata -- było ich tylko kilka i wszystkie zakończyły się w miarę szczęśliwie. Sześć bitych stron zajmuje kończący zeszyt dział "Pożegnania", mimo iż nie wszystkich zmarłych z ostatnich miesięcy udało się redakcji upamiętnić. Do działu tego włączyć można ciepłe wspomnienie Janusza Kurczaba o Andrzeju Zawadzie -- w piątą rocznicę jego śmierci. Pismo wydawane jest w nakładzie 1300 egzemplarzy.
Redakcja zachęca działaczy do zamawiania "Taternika" dla klubów (także numerów 1 i 2/2005) wprost w redakcji lub w Biurze PZA, jak to już z powodzeniem praktykuje KW w Zakopanem.
Mamy też nowe "Tatry"
[Tatry]
Podobnie jak "Taternik", do naszych lektur obowiązkowych zaczyna również należeć organ prasowy TPN "Tatry". Przeszło 100-stronicowe zeszyty ukazują się regularnie w nakładzie 4000 egzemplarzy, są efektowne zewnętrznie i atrakcyjne treściowo. W doborze materiałów i staranności ich redakcji widać pewną rękę Marka Grocholskiego (red. naczelny), mocno wspieranego przez Zbigniewa Ładygina. Tematem przewodnim numeru 4(14) jest pasterstwo tatrzańskie (ss. 44--75), którego prezentację poprzedza równie interesujący blok przyrodniczy (ss.28--43). "Bokser i owce", to tytuł dowcipnej opowiastki przewodnickiej Krystyny Dąbkowskiej-Sałygi czyli naszej Kwakwy. Redakcja miała i ma słabość do historii taternictwa, ta tematyka jest więc dla nas najciekawsza. Główną pozycję stanowi tu spisana przez Stanisława Obrochtę kronika przejścia grani Tatr, zorganizowanego w r. 1960 przez Pawła Vogla. Zilustrowano ją niepublikowanymi dotąd zdjęciami, nie zapomniano też o króciutkich biogramach bohaterów tego 23-dniowego wyczynu. Beata Słama podejmuje temat "Betlejemki" -- artykuł napisany jest z właściwym tej autorce wdziękiem i polotem, choć historycy Hali lepiej zrobią, jeśli się na nim nie będą opierali. Prawdziwie wzruszająca jest Wojciecha Wilczka wycieczka na Cmentarz Łyczakowski -- lwowski Pęksów Brzyzek, gdzie wśród innych ludzi Tatr spoczywa -- o czym pamięta mało kto -- Roman Kordys. Wcześniej (ss. 22--23) Jakub Radziejowski komentuje taternicki sezon letni 2005 a Adam Marasek omawia wypadki minionego lata. W numerze nie brak spojrzeń na południową stronę Tatr, jest nawet ciekawy artykułu Zbigniewa Ładygina o Karpatach Marmaroskich. Tekst na ss.12--13 informuje o otwarciu z dniem 1 lipca w siedzibie TPN Ośrodka Dokumentacji Tatrzańskiej -- z czytelnią pozwalającą korzystać tak ze zbiorów TPN jak i słynnej książnicy Zofii i Witolda Paryskich, złożonej z 22 000 (!) pozycji inwentarzowych i należącej (obok zasobów Muzeum Tatrzańskiego) do największych bibliotek tatroznawczych.
W imieniu czytelników ze sfer klubowego senioratu kierujemy do redaktorów "Tatr" łatwą do spełnienia prośbę: ograniczcie Panowie do minimum tzw. kontry i druk na kolorowych, nierzadko falujących tintach (terminologia sprzed lat, dziś zapewne jest inna) -- przy nie całkiem orlim wzroku naprawdę nie da się tego czytać. A przecież czytelników "w pewnym wieku" pismo ma z pewnością wielu, warto się więc liczyć z ich słabościami.
Józef Nyka
Nie zapominajmy o "Płaju"
"Płaj", półrocznik Towarzystwa Karpackiego, ukazuje się już od 19 lat. Każdy "zeszyt" to około 200 stron ciekawych tekstów, wiele ilustracji, często też załącznik w postaci mapy. Niewielki nakład (1000 egzemplarzy) rozchodzi się głównie w prenumeracie i w sprzedaży wysyłkowej (rewasz.com.pl). Ostatnie dwa numery (nr 29 datowany na jesień 2004 i nr 30 z wiosny 2005) przynoszą 26 bardzo interesujących i zróżnicowanych tematycznie artykułów, a prócz tego recenzje i miscellanea. Tradycyjnie głównym obszarem zainteresowania autorów pozostają Karpaty Wschodnie i góry Rumunii. W obu ostatnich numerach znajdziemy relacje z wędrówek po Karpatach. Grzegorz Rąkowski opisuje przejście przez Połoniny Hryniawskie i Góry Czywczyńskie na pograniczu Ukrainy i Rumunii, Stanisław Figiel podsumowuje swoje 30 lat przygód z Rumunią, ciekawe są też dwie relacje z wypraw w Gorgany -- współczesna Marka Majerczaka i historyczna, z lat międzywojennych, Jana Alfreda Szczepańskiego. Bardzo interesujące są teksty historyczne. Dzieje Kołomyi zestawił związany z tym miastem Tadeusz M. Trajdos. Ten sam autor zamieścił też tekst, dotyczący średniowiecznych zakonów żebrzących na Spiszu. Mirosław Barański opisał początki turystyki w Słowackim Raju. Z czasów ostatniej wojny pochodzą wspomnienia niemieckiego urzędnika na Pokuciu, Gerharda von Jordana, zatytułowane "Ukochani Huculi". Wśród tekstów geograficznych wyróżnia się cenna monografia Gorganów Wociecha Krukara. Dwa omawiane zeszyty "Płaju" przynoszą też wyjątkowo dużo materiałów dotyczących tematyki tatrzańskiej i "okołotatrzańskiej". Tomasza Borucki analizuje znaną panoramę Tatr Stanisława Staszica, w dwóch innych artykułach zastanawia się nad sprawami nazewniczymi (nazwa Krępak i tatrzańskie nazewnictwo w pracach Staszica), a do spraw współczesnych wraca w artykule dotyczącym listopadowej wichury pod Tatrami. Ten sam autor zamieszcza też krytyczne recenzje podtatrzańskich przewodników wydawnictwa "Bezdroża". Orawsko-spiską problematykę historyczną podejmują (oprócz wspomnianego tekstu T.M.Trajdosa) artykuł biograficzny o Ignacym Dziurczaku-Brzezowickim (Ryszard M. Remiszewski) i próba odszukania śladów po Piotrze Borowym i Wojciechu Halczynie (Jolanta Flach). Wszystkie te materiały i wiele innych, to lektura na co najmniej kilka jesiennych wieczorów. Warto przypomnieć, że ten bardzo solidnie opracowany periodyk powstaje dzięki trwającej już dwie dekady społecznej działalności trzech redaktorów: Pawła Lubońskiego, Tadeusza A. Olszańskiego i Andrzeja Wielochy. Miejmy nadzieję, że sił i zapału wystarczy im co najmniej na następne 20 lat...
Monika Nyczanka
Czeski leksykon Tatr
Nasi południowi sąsiedzi -- tym razem nie Słowacy a Czesi -- pozazdrościli nam "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej" i przygotowali do druku własne dzieło, zatytułowane "Tatry -- przyroda, historia i współczesność". W przeciwieństwie do polskiego pierwowzoru, nie będzie to jednak owoc pracy dwojga znawców Tatr, ale efekt wysiłków twórczych całego sztabu autorów, liczącego, bagatela, sto nazwisk! Wśród zaproszonych do współpracy osób są podobno naukowcy z uniwersytetów w Bratysławie i Krakowie oraz pracownicy TANAP i TPN. Książka ma liczyć blisko 1000 stron. Nie będzie to encyklopedia, lecz raczej leksykon czy nawet dzieło monograficzne z elementami słownikowymi, opisujące w pewnym porządku poszczególne rejony łańcucha tatrzańskiego. Oprócz wersji czeskiej, planowana jest wersja słowacka, a także polska, przy czym ta ostatnia miałaby się ukazać w terminie późniejszym. Wydawcą jest oficyna "Baset" z Pragi, która zapoczątkowała już swoją serię dwoma leksykonami krajoznawczo-geograficznymi: "Szumawa" i "Czeski Las". Na przyszły rok wydawnictwo zapowiada kilka tomów, m.in. "Karkonosze" i "Czesko-Saską Szwajcarię". "Tatry" mają opuścić drukarnię tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 roku. Trwają też wstępne przygotowania do opracowania tomu "Pieniny" -- tym razem w ścisłej współpracy z Pienińskim Parkiem Narodowym.
Monika Nyczanka
Dymy nad kartofliskiem
Autor kultowego "Miejsca przy stole" obdarza nas kolejnym tomem -- czy kolejnym bestsellerem, to się dopiero okaże, wiele jednak wskazuje na to, że tak (okładka). Tym razem jest to książka obejmująca całe bogate życie bohatera, a więc spleciona z wielu wątków, chociaż wątek górski wysuwa się na czoło, przez wiele lat góry -- te polskie i te egzotyczne -- były przecież dla Wilka najważniejszym miejscem na Ziemi. Nie przypadkowo skrzypek na okładce ma w tle jakby ze snu zrodzone lodowe szczyty. Nostalgiczny tytuł książki -- puste pola i dymy -- określa perspektywę, z jakiej narrator ogląda się wstecz: na szczęście bez smutku, bez żalu do losu, za to z humorem i wyważonym dystansem do dokonań własnych i cudzych. Przez karty książki przewijają się liczne postaci, z którymi autor miał okazję się stykać, a są wśród nich osoby znane z ekranów TV, jak np. ks. biskup Rozwadowski, Jan Machulski, Grzegorz Królikiewicz, Leszek Długosz czy Piotr Skrzynecki z "Piwnicy pod Baranami". Galeria sylwetek ze sfer górskich jest jeszcze bogatsza, a i w niej nie brak znanych nazwisk, takich jak Jan Józef Szczepański, Janek Strzelecki, Wawrzyniec Żuławski, Andrzej Paczkowski, Jurek Surdel, Zbyszek Skoczylas czy Wanda Rutkiewicz. "Korowód twarzy" jest tak liczny, że gdyby tylko co drugi z przywołanych kupił egzemplarz książki, nakład miałby zbyt zapewniony. Ludzie, którzy pojawiają się na drodze życia Wilka są zresztą główną sferą jego zainteresowań, przy czym nie wszystkich darzy on jednakową sympatią.
Oprócz przeżyć własnych ma Wilk sporo opowieści "pożyczonych", które luźno zahaczają o jego biografię, zostają jednak zręcznie w nią wplecione. "Książka jest napisana -- stwierdza w recenzji prof. dr Wiesław Pusz -- piękną polszczyzną. Autor jest wyśmienitym gawędziarzem (zdjęcie), bacznie obserwującym świat i ludzi, umiejętnie stopniującym napięcie, zaskakującym odbiorcę trafną i dowcipną pointą. Potrafi zarówno wzruszyć czytelnika, jak i rozbawić go do łez. Niektóre z opowiedzianych przez niego anegdot należy uznać za mistrzowskie perełki, godne umieszczenia w antologii polskiego humoru." I fragment innej recenzji, pióra Dawida Lasocińskiego: "Jednak nie tylko warstwa anegdotyczna oraz zalety formalne decydują o wartości książki Andrzeja Wilczkowskiego. Równie ważne jest zawarte w tym utworze przesłanie: refleksja o konieczności pogodzenia się z przemijaniem i śmiercią; pochwała bezinteresownej przyjaźni, odwagi, poświęcenia; głęboka wiara, że słowo patriotyzm nie zatraciło swojego sensu." Mistrzostwo narracji Wilka znamy od lat, młodsi koledzy od przedszkola, nie trzeba więc tu podkreślać literackich walorów książki. Znamy też jego cięty język, drżyjmy więc z niepokoju, co i jak napisał o nas, jakie nam wyznaczył w swej autobiografii miejsce. Ale tego dowiemy się z lektury, do której "Gazetka Górska" gorąco zachęca.
Andrzej Wilczkowski: Dymy nad kartofliskiem. Oficyna Wydawnicza Tercja, 2005, s.465. Książkę można nabyć m.in. w antykwariacie "Filar" Henryka Rączki (35 zł) bądź wprost u wydawcy, ul. Sienkiewicza 35; 90--114 Łódź; e-mail: wydawnictwo@tercja.info.pl.
Oddech gór Genka Chrobaka
Kolejny dobry pomysł (i realizacja!) Małgosi i Jaśka Kiełkowskich -- wybór rozproszonych artykułów naszego wspólnego przyjaciela Genka Chrobaka, tragicznie zmarłego na Lho La w maju 1989 roku. Jego teksty publikowane w "Taterniku" są na ogół znane i pamiętane, ale te z wydobytych z szuflad wycinków z tygodników i gazet czy z wydanej 30 lat temu zbiorowej książki o Kunyang Chhishu? Nawet historycy taternictwa patrzą na nie z pewnym zdziwieniem. A przecież poza wszystkim obrazują one szmat dziejów alpinizmu polskiego z tłustych lat 1960--1986, z Genkiem jako współtwórcą największych sukcesów. Poszczególne reportaże redaktorzy książki opatrzyli cennymi techniczno-historycznymi glosami, pomagającymi czytelnikom połapać się w odległych już dla nich wydarzeniach. Jako autor, Genek nie sili się na tworzenie literatury, pisze skromnie, bez patosu i egzaltacji, bez złotych myśli i ideowych zawijasów. Był wspinaczem z Bożej łaski, nic nie było dla niego zbyt trudne, relacje nie są więc najeżone budzącymi dreszcze "korbami" a on sam nie kreuje się na zawieszonego między życiem i śmiercią bohatera. Teksty reportażowe nierzadko przechodzą w suche diarystyczne zapiski, czasem jednak emocje biorą górę -- jak po śmierci Jasia Franczuka -- i wtedy Genek pokazuje, jak czuć i pisać potrafi.
Niektóre artykuły są tak krótkie i lakoniczne, że czytelnik odczuwa niedosyt informacji, zwłaszcza iż w odniesieniu do ważnych górskich wydarzeń każdy dodatkowy szczegół wydaje się cenny. Nie zapominajmy jednak -- a czytelnik książki nie jest tego świadom -- że dawne artykuły prasowe nie są z reguły tekstami w pełni autorskimi. Drukowane były w latach drastycznego limitowania papieru i redaktorzy toczyli boje o każdy możliwy do wycięcia akapit, każde drugorzędne sformułowanie. Tak np. maszynopis artykułu dla MT "Światowid" "Trzystu jeden idzie na szczyt" jest trzykrotnie obszerniejszy od tego, co ostatecznie ukazało się w druku. Niektóre akapity zostały zlepione redakcyjnie z poszczególnych zdań, również tytuł -- trochę sztuczny -- wymyśliła redakcja. "Taternik" starał się stosować praktykę autoryzowania skracanych tekstów, czego z oczywistych względów nie robiły tygodniki i gazety. Zestawiając książkę, wyborem nie objęto wywiadów, jak ten w "Trybunie Ludu" z wiosny 1980 roku, nie uwzględniono też publikacji obcojęzycznych, jak np. odmienna wersja artykułu o Filarze Narożnym, która ukazała się w szacownym brytyjskim "Alpine Journal" (zdjęcie). Na inną okazję muszą poczekać chrobakowskie inedita, pozostałe w bibułkowych kopiach a nawet słabo czytelnych rękopisach. No ale cieszmy się tym, co w książeczce jest i co sprawia, że Genek i jego (a także nasi) tragicznie zmarli przyjaciele -- Janek Franczuk, Wojtek Wróż, Andrzej Heinrich, Andrzej Mróz, Samek Skierski, Mirek Dąsal -- znowu pojawiają się między nami, młodzi i radośni, zapewne zdziwieni siwizną naszych głów. W dorobku "Stapisu" kolejna cenna pozycja -- trzeba po nią sięgnąć.
Eugeniusz Chrobak: Oddychać górami. Od Kazalnicy do Everestu. Książka wydana przez Małgorzatę i Jana Kiełkowskich oraz wydawnictwo "Stapis", Katowice 2005.
Józef Nyka
17.11.2005 POLSKIE FILMY W BUŁGARII 11/2005 (55)
Z opóźnieniem informuję o sukcesie polskiego kina górskiego na Piątym Międzynarodowym Festiwalu Filmów Górskich w Bansku (27--30 października 2005). Film Mirosława Dembińskiego "Praszczur" otrzymał nagrodę za najlepszą reżyserię, natomiast zespół, który nakręcił film "Na krawędzi" Aleksandra Dembskiego -- nagrodę "Camera Extreme" za najlepsze filmowanie w trudnych warunkach. Walka była bardzo zacięta, bo w programie konkursowym rywalizowało 41 filmów -- de facto najlepsze utwory z ostatnich dwóch lat. Grand Prix i specjalną nagrodę Związku Filmowców Bułgarskich otrzymał film Pavla Barabaša ze Słowacji -- "Wertykalna Amazonia", specjalną nagrodę Jury -- "Przeklęte skarby Altiplano" (The cursed treasures of the Altiplano) francuskich reżyserów Dominique Lenglart i Jose Maldavski, nagrodę Unii Biznesu Turystycznego Miasta Bansko -- "Nima Temba Sherpa" Holenderki Margriet Jansen, nagrodę Rady Miejskiej Banska -- portret filmowy bułgarskiego alpinisty Metodego Sawowa (reżyserem tego filmu jest Konstantyn Czakyrow), nagrodę "Kodaka" -- "Dzika woda" Cweteliny Atanasowej z Bułgarii. Ogólnie, na obie części tegorocznego programu złożyły się 82 filmy -- po 41 w działach konkursowym i retrospektywnym. W tym drugim wyświetliliśmy filmy Luisa Trenkera i Leni Riefenstahl, a także przegląd twórczości Petera Hrzanowskiego -- kanadyjskiego mistrza polskiego pochodzenia. Dużym zainteresowaniem cieszyły się też filmy z programu Jerzego Surdela -- słynny "Odwrót" i "Trzeci biegun -- Przerwana Wyprawa".
Tuż po festiwalu w Bansku, w Sofii odbył się tydzień poświęcony twórczości Luisa Trenkera i Leni Riefenstahl, w którym można było obejrzeć filmy:
"Der heilige Berg"1926
"Der Sohn der weissen Berge"1930
"Berge in Flammen"1931
"Der Rebell"1932
"Der verlorene Sohn"1934
"Der Berg ruft"1938
"Liebesbriefe aus dem Engadin"  1938
"Flucht in die Dolomiten"1955
Wyjątkowym wydarzeniem było otwarcie wystawy "Góry i fotografia" słynnego Muzeum Górskiego -- Museo Nazionale della Montagna "Duca degli Abruzzi" w Turynie. Obecny był dyrektor Muzeum -- Aldo Audizio (wcześniej członek Jury Festiwalu w Bansku). Te swego rodzaju dni kultury górskiej zorganizowaliśmy ściśle współpracując z ambasadami i instytutami kultury Włoch i Austrii, CAI-Torino, Regione Piemonte, "Movieman Productions" GmbH Muenchen. Patronem całości była International Alliance for Mountain Film. W dniach 5, 6 i 7 listopada w sali Instytutu Kultury Polskiej w Sofii odbędzie się "Echo Piątego Festiwalu Filmów górskich", podczas którego pokażemy nagrodzone dzieła i najlepsze filmy z Banska. W programie tym znajdą się wszystkie filmy polskie.
Piotr Atanasow
15.11.2005 KALIMNOS - WYJAZD INSTRUKTORÓW PZA 11/2005 (55)
Kalimnos jest grecką wyspą położoną blisko Turcji, obok wyspy Kos. Od wyspy Kos różni się ona w sposób zasadniczy -- przede wszystkim możliwościami wspinaczkowymi, ale także poziomem życia mieszkańców. Kalimnos to prawie pustynia, ale górzysta. Rosną tam głównie rośliny kolczaste, które w jakiś zadziwiający sposób pozwalają wyżyć kozom. Drzewa rosną wyłącznie pielęgnowane przy domach. Drogi i teren pod zabudowę trzeba kuć w skale. Woda w kranie jest słonawa, niezdatna do przygotowania herbaty lub kawy. Na szczęście miejscami tryskają źródełka i z nich czerpie się wodę pitną. Podejrzewam, że zanim głównym źródłem dochodów mieszkańców stali się turyści, było tam ciężkie życie. Teraz przyjeżdżają w lecie amatorzy sportów wodnych, natomiast wiosną i jesienią wielbiciele wspinaczki skałkowej.
Dla wspinaczy skałkowych jest to miejsce wymarzone -- jak na europejskie warunki, olbrzymia ilość bardzo różnorodnej skały -- zarówno pod względem rzeźby, jak i nastromienia (zdjęcia). Króciutkie podejścia, mieszkanie w "studio" z prysznicem oraz dużo różnych restauracji, które kuszą wspinaczy najnowszymi wiadomościami o właśnie zrobionych (tzn. obitych spitami) nowych drogach. Nawet można pożyczyć wiertarkę, gdyby ktoś miał ochotę na zapisanie się w historii tego rejonu. Ciekawostka: w przewodniku nie podaje się autorów dróg ( jest to popularny zwyczaj przewodników skałkowych), natomiast wypisane są nazwiska osób ubezpieczających drogi. Pewnie najczęściej są to te same osoby, chociaż w przypadku dróg najtrudniejszych miałabym wątpliwości.
W obozie Komisji Szkolenia PZA (13--27 października 2005) wzięły udział następujące osoby : Piotr Drobot, Elżbieta Fijałkowska, Jaroslaw Liwacz, Dariusz Mielczarek, Renata Piszczek, Bogumił Słama, Kazimierz Szych, Ryszard Urbanik, Wojciech Wajda. Świetny klimat, dobra pogoda i przyjazne warunki pozwoliły na olbrzymią aktywność wspinaczkową: każdy z uczestników poprowadził po kilkadziesiąt dróg (od 32 do 76). Najciekawsze przejścia :
   
Piotr DrobotPas Touche a Ma Bite; 8a RP
Andromeda; 7c+ RP (w drugiej próbie)
Pindaro; 7c+ RP (w drugiej próbie)
W sumie 45 dróg od 5c+(VI-) do 8a (VI.5+).
Renata PiszczekEros; 7c RP
Alfredo; 7b+ OS
Ivi; 7b/7b+ OS
W sumie 42 drogi od 5c+(VI-) do 7c (VI.4+).
Jarosław LiwaczAndromeda; 7c+ Flash
Polifemo; 7c OS
Rastapopoulos; 7b+ OS
W sumie 76 dróg.
   
Po całym sezonie wprowadzania w arkana wiedzy wspinaczkowej nowych adeptów, związanego z wielkim stresem (odpowiedzialność, niebezpieczny teren, cierpliwość konieczna przy nauczaniu), taka możliwość odreagowania, połączona z aktywnością wspinaczkową, jest nie tylko cenna ale i przyjemna. Tym bardziej w rejonie tak atrakcyjnym. Mam tylko jedno "ale", moje osobiste -- ja wolę odpoczynek po wspinaniu w środowisku bardziej przyrodniczym, niż dyskotekowym.
Elżbieta Fijałkowska
13.11.2005 A, TO CIEKAWE! 11/2005 (55)
Taniej w Pakistanie
Biuro PZA przekazało nam komunikat nadesłany przez prezesa Pakistańskiego Klubu Alpejskiego, Nazira Sabira. Pisze on, co następuje: "Miłośnicy gór i alpiniści z zadowoleniem przyjmą wiadomość, że rząd Pakistanu zdecydował się na utrzymanie 50-procentowej obniżki royalty za szczyty wyższe, niż 6500 m, całkowitą rezygnację z opłat za szczyty nie przekraczające tej rzędnej i na zmniejszenie o 10% opłat za atakowanie szczytów położonych w Chitralu, Gilgicie i Ghizarze. Ta ostatnia ulga ma zachęcić wyprawy do odwiedzania tych atrakcyjnych rejonów górskich, w ostatnich latach zupełnie zapomnianych. Zapraszamy alpinistów z całego świata, by skorzystali z tych dużych ulg w roku 2006, gdyż później mogą one zostać uchylone." Tyle Nazir Sabir. Przypomnijmy, że szczyty nie sięgające 6500 m zwolnione są nie tylko od royalty ale i od obowiązkowego nadzoru oficera łącznikowego, choć w "permitted zone" wymagają zezwolenia trekkingowego i wynajęcia uprawnionego lokalnego przewodnika. Kopie rozporządzeń Ministerstwa Turystyki są do wglądu w Biurze PZA. A tu tabelka "przepołowionych" opłat za szczyty, obowiązujących w Pakistanie w roku przyszłym:
Szwajcarska fundacja ratownicza
W Szwajcarii dogadały się obie organizacje odpowiedzialne za ratownictwo w górach -- Schweizer Alpen Club i Rega czyli Schweizerische Rettungsflugwacht. W wyniku podpisanego w październiku porozumienia, powstała trzecia instytucja: fundacja Alpine Rettung Schweiz (ARS). Rozpocznie ona działalność z dniem 1 stycznia 2006, będzie się zajmowała m.in. szkoleniem i łącznością, będzie też koordynowała wszelkie poczynania ratownicze w górach Szwajcarii oraz -- jak zapisano -- na terenach przyległych. Sprawą najważniejszą jest jednak stworzenie stabilnej podstawy finansowej dla ratownictwa górskiego. Kapitał fundacji wynosi 2 miliony CHF: Rega i SAC złożyły się na niego po połowie. Wydatki bieżące służb ratowniczych będzie finansowała głównie Rega (1--2 miliony CHF rocznie), do czego 100--200 000 dorzuci z własnej kasy Schweizer Alpen Club. Terenowe stacje ratownicze SAC, nastawione na działalność "naziemną", zostaną utrzymane, ich współdziałanie z Regą uzyska jednak status instytucjonalny.
Karakorum z lotu ptaka
Staraniem Nazir Sabir Expeditions, Pakistańskie Linie Lotnicze wprowadziły od 14 sierpnia 2005 turystyczne loty nad najwyższą częścią Karakorum. Startując o godz. 9.30 z Islamabadu, w ciągu 90 minut turyści przelatują wygodnym Boeingiem 737 obok skrajnie zachodniego ośmiotysięcznika Nanga Parbat (8125 m), obok drugiego szczytu świata K2 (8611 m), Broad Peaka (8051 m), Gasherbrumów (8035, 8068 m). Oglądają piękną Rakaposhi (7788 m) i głęboką dolinę Baltoro, a także malownicze "północne obszary" kraju -- doliny Hunzy, Gilgitu, Swatu, Naranu, Chitralu. Duży odcinek horyzontu zajmują nie odwiedzane w ostatnich dekadach wysokie pasma Hindukuszu. Wrażenia są niepowtarzalne i "na całe życie". Do udziału w Karakoram Air Safari zachęcają też całkiem przystępne ceny. Zależnie od klasy w samolocie i rodzaju miejsca (okno -- środek) bilet kosztuje od 100 do 175 USD. Najdroższe są miejsca przy oknie w klasie Ekonomiczna Plus. W razie niepogody loty mogą być przesunięte w czasie lub odwołane. Z uwagi na atrakcyjność, będą się bez wątpienia cieszyły dużym zainteresowaniem. (O polskiej wersji patrzenia na Karakorum z góry zob. notatkę Władysława Janowskiego o AAJ 2005 w GG 11/05 z 04.11.2005).
Instrukcja sprawozdawcza
Ministerstwo Kultury, Turystyki i Awiacji Nepalu wydało w tym roku 11-punktową instrukcję dla kierowników wypraw i oficerów łącznikowych, obejmującą bieżącą sprawozdawczość alpinistyczną. Sprawozdania kierowników z przebiegu wypraw i poszczególnych wejść docierają do centrali w Katmandu za pośrednictwem oficerów łącznikowych. Tam są weryfikowane i, jeżeli nie budzą wątpliwości, publikowane. Z instrukcji przebija nieufność urzędników w stosunku do alpinistów, niestety słuszna, gdyż w relacjach z wypraw dużo jest wyraźnego "ściemniania". Instrukcja poleca staranne dokumentowanie dróg wejścia, fotografowanie kluczowych miejsc i ubezpieczeń -- własnych i cudzych. Ekwipunek i sprzęt przewidziany do ataku szczytowego powinien być przed szturmem fotografowany a także przedstawiany oficerom łącznikowym i świadkom. Polecane jest fotografowanie widoków ze szczytów "na cztery strony świata" a także robienie zdjęć osobom zastanym na szczycie i uzyskiwanie od tych osób pisemnych potwierdzeń wspólnej bytności na górze. Pożądane są zdjęcia z automatycznie wpisywaną datą. O znanych nam z okresu ZSRR "zapiskach" szczytowych w instrukcji nie ma mowy, zresztą przy dzisiejszym ruchu (Everest, Cho Oyu, Amadablam) nie miałyby one większego sensu.
Pantery śnieżne
Pantery śnieżne, zwane też irbisami lub barsami (Uncia uncia) należą do zwierząt najwspanialszych i najlepiej przez naturę przystosowanych do życia w skrajnie trudnych warunkach. Bytują na dużych wysokościach (polują do 6000 m), przy wadze 70 kg mogą wykonywać skoki na odległość 13 m, owłosione poduszki łap pozwalają im chodzić po stromych lodach. Wspaniały ogon ma 90 cm długości (zdjęcie). Łowią głównie dzikie owce i koziorożce, nie gardzą jednak też drobniejszymi łupami. Żyją w Azji Centralnej, niestety pod ogromną presją cywilizacyjną (kłusownicy, turystyka), która ich stan w ciągu ostatnich kilku lat zredukowała o 2/3. Najgorzej mają się sprawy w Kirgistanie, gdzie liczbę barsów ocenia się na zaledwie 250 sztuk. Ponieważ grozi im wyginięcie, instytucje i organizacje ekologiczne próbują otoczyć je opieką, co udaje się z trudem. W Kirgistanie stworzono specjalną jednostkę policyjną do zwalczania kłusownictwa wysokogórskiego, tzw."Grupę Bars". Jest ona finansowana przez (głównie niemiecką) NABU i ma już pewne osiągnięcia. Obecnie tworzona jest druga podobna jednostka, która będzie działała na południu kraju, skąd futra i żywe zwierzęta przerzucane są do Chin. Sytuację pogarsza łatwy dostęp kłusowników do nowoczesnej śmiercionośnej broni. Wyrazem podziwu dla panter jest przyjęta już pół wieku temu nazwa honorowego tytułu wysokościowca: śnieżnymi barsami (snieżnyje barsy) zwani byli (i są) zdobywcy wszystkich pięciu siedmiotysięczników dawnego ZSRR (łączna ich liczba przekracza obecnie 500).
Z miłorzębem góry mniejsze
Wyciąg z miłorzębu japońskiego (Ginkgo bilobae) jest znany w medycynie, nasze apteki oferują jego przetwory z nazwą "Ginkofar". Stosuje się go w chorobach neurologicznych, w zaburzeniach krążenia mózgowego i obwodowego, miażdżycy naczyń itp. Od pewnego czasu słychać o jego skuteczności przy problemach związanych z pokonywaniem dużych wysokości i z ekspozycją na zimno, gdyż zawarte w nim substancje "zwiększają tolerancję tkankową, również mózgu na niedotlenienie". Parę lat temu miłorzębem japońskim serio zajął się zespół badawczy w składzie: Kirsten Maakestad, Gig Leadbetter, Sheryl Olson i Peter Hackett (kierownik). Próby przeprowadzono na Pike's Peak i na Denali -- na średnich wysokościach i na niewielkiej liczbie osób, ale już one wykazały przydatność Ginkgo bilobae w górach. Wiadomo, że zażywany przez 5 dni przed wspinaczką o połowę zmniejsza ryzyko zapadnięcia na chorobę wysokościową (AMS), a w razie jej wystąpienia -- wpływa łagodząco na przebieg. Być może w praktyce stosowanie nie wymaga 5-dniowego wyprzedzenia, a preparaty dadzą też skutki doraźnie. Pisze dr Hackett: "Wciąż jeszcze nie wiemy do końca, jak Ginkgo działa. Z pewnością wymaga dalszych badań, ale już mamy dostatecznie dużo danych potwierdzających jego zdolność do przystosowywania ludzi do wysokości i do zimna. Nie jest to lek cudowny, ale na pewno pomoże zredukować zapadalność na chorobę wysokościową i złagodzić jej przebieg, chociaż nie wydaje się być skuteczny w przypadkach wysokościowego obrzęku płuc (HAPE). Jest bezpieczny, nie wymaga recepty i jest tani." Dodajmy, że dr Peter H. Hackett należy do najwybitniejszych specjalistów w dziedzinie medycyny dużych wysokości. Jako członek American Medical Research Expedition, w dniu 24 października 1981 r. wszedł na szczyt Everestu. Podobne badania nad skutecznością Ginkgo bilobae przeprowadzono też we Francji, gdzie uzyskano zbliżone wyniki.
Mniej śniegu więcej lawin
Austriacka Służba Ratownictwa Górskiego (Österreichischer Bergrettungsdienst) ogłosiła raport z zimy 2004--2005, która przyniosła raptowny wzrost liczby wypadków lawinowych: pod tym względem niemal dorównała tragicznej zimie 1998--99, a przecież wtedy spośród 50 ofiar aż 38 zmarło w katastrofach lawinowych w Galtür i Valzur. W minionym sezonie (liczby w nawiasach odnoszą się do zimy 2003--04) zanotowano w Austrii 148 (60) wypadków lawinowych z 353 (106) zasypanymi. Z tej sumy 230 (79) osób -- pomijając szok -- nie ucierpiały zbytnio, 72 (19) odniosły poważniejsze obrażenia a 48 (8) straciło życie. Najwięcej wypadków wydarza się w Tyrolu (82, 36 zgonów) i kraju salzburskim (odpowiednio 21 i 6). Ciekawie przedstawia się statystyka wieku. Sezon 2004--05 nie potwierdził opinii, że grupę największego ryzyka stanowi młodzież poniżej 21 roku życia. Najwięcej poszkodowanych mieści się w przedziale 31--40 lat, 38 objętych wypadkami osób to ludzie między 51 a 60 rokiem życia, wśród ofiar nie brak nawet "emerytów" w wieku 61--70 lat. W wypadkach lawinowych wciąż przodują mężczyźni, ale ich udział zmniejszył się z 88 do 78%. Analiza poszczególnych nieszczęść wykazuje, że w 80% chodziło o zdarzenia zawinione, w tym nadmierną "ofensywność" amatorów białych szlaków. Chwila zastanowienia przed zjazdem czy wejściem w strefę zagrożenia mogłaby niejednemu uratować życie. Wśród turystów narciarskich, jeżdżących poza przygotowanymi trasami, tylko co trzeci miał detektor lawinowy, w dodatku tylko nieliczni umieli się tym przyrządem sprawnie posługiwać. W liczbach ofiar dla poszczególnych sezonów występują duże wahania, jednak wzrost sześciokrotny z sezonu na sezon zmusza do zastanowienia. Trzeba też podkreślić, że w statystyce sezonu 2004--05 nie ma katastrof lawinowych -- w najtragiczniejszym wypadku zginęły 4 osoby. Austriacki raport stwierdza, że wysiłki profilaktyków powinny iść nie w kierunku szukania nowych rozwiązań sprzętowych (zdjęcie), lecz raczej edukowania korzystających z uroków śniegu ludzi -- i to już "od małego", czyli od szkoły a nawet przedszkola.
Everest i G III -- 30 lat później
Z okazji swojego wejścia na Mount Everest w dniu 16 maja 1975 r., Junko Tabei zaprosiła do Katmandu wszystkie dotychczasowe pogromczynie najwyższej góry świata, w liczbie przeszło stu. Spotkanie zorganizowały wspólnie nepalskie organizacje turystyczne i agendy rządowe, wypadło ono jednak dość skromnie: zjawiło się tylko 12 pań, czyli ok. 10% ogółu zaproszonych. Z nazwiska wymieniono jedną: Tybetankę Phantog, która była drugą kobietą na Evereście -- zaledwie w 11 dni (27 maja) po Junko Tabei. 31 października wszystkie panie zostały przyjęte przez Jej Królewską Mość Komal Rajya Laxmi Devil Shah, 1 listopada Junko była bohaterką serii imprez, w tym galowego przyjęcia zorganizowanego przez władze miasta -- z udziałem wiceministra kultury i turystyki. Panie odbyły honorową przejażdżkę powozami konnymi w asyście wysokich urzędników państwowych i orkiestry policji, Junko zasadziła okolicznościowe drzewko w Międzynarodowym Parku Pamięci Alpinistów. 2 listopada poleciała do Lukli i odbyła wędrówkę do Kalapathar. Junko Tabei jest autorką kilku publikacji o alpinizmie kobiecym, m.in. książki "Kobiety na Evereście" (1998 -- zdjęcie).
A tymczasem u nas, jeśli nie liczyć majowej prelekcji w Muzeum Sportu i Turystyki, niezauważenie minęła 30 rocznica jednego z największych sukcesów alpinizmu polskiego -- pierwszego wejścia na Gasherbrum III (7952 m -- zdjęcie) przez zespół w składzie Alison Chadwick-Onyszkiewicz, Wanda Rutkiewicz, Janusz Onyszkiewicz i Krzysztof Zdzitowiecki w dniu 11 sierpnia 1975 roku. Alpinizm polski wzbogacił wówczas swój dorobek o prawie-ośmiotysięcznik, a Wanda i Alison -- obie niestety później nie powróciły z gór -- ustanowiły nie przewyższony już światowy rekord wysokości pierwszego wejścia z udziałem kobiet. O trudnościach szczytu najlepiej świadczy to, że mimo prób na drugie wejście czekał on lat bez mała 30. Wyprawa ta przyniosła też nową drogę na Gasherbrum II oraz pierwsze wejście kobiece na ten szczyt. U nas z okazji jubileuszu nie było nie tylko rocznicowej gali, ale nawet skromnego spotkania, a i w mediach nie zauważyliśmy wzmianki przypominającej historyczne chwile. Dwaj żyjący bohaterowie wejścia na G III, Janusz i Krzysztof, zajęci własnymi sprawami, sami pewnie nie pamiętali o rocznicy. Przypomnijmy ją więc przynajmniej na naszych skromnych łamach. Trzydzieści lat -- a ile wtedy było jeszcze gór do zdobycia!
Józef Nyka
08.11.2005 BANFF PO RAZ TRZYDZIESTY 11/2005 (55)
[Banff Mountain Film Festival]
XXX edycja Banff Mountain Film Festival ściągnęła, jak zwykle, tłumy fanów kina górskiego a także gwiazd światowego alpinizmu. Grand Prix zdobył francuski film, nakręcony przez Gillesa Chappaza "Sur le fil des 4000", poświęcony postaci Patricka Bérhaulta i jego tragicznej próbie przejścia w jednym ciągu wszystkich 82 czterotysięczników Alp -- w warunkach zimy. Film pokazuje zmagania bohatera i jego partnera Philippa Magnina z tuzinami szczytów, śniegami, zamieciami na graniach -- aż po tragiczny koniec Patricka w dniu 28 kwietnia 2004 na 67. szczycie, w 2/3 wielkiej drogi (GS 04/04). Kamera wciąga nas w fantastyczną przygodę i przeżycia dwóch przyjaciół -- pełnych woli walki ale i szacunku dla gór. Wśród zwycięzców w 7 kategoriach tematycznych miło nam zobaczyć reżysera polskiego: Mirosław Dembiński otrzymał nagrodę za najlepszy obraz sportów górskich w filmie "Praszczur", pokazującym sylwetkę 79-letniego spadolotniarza. "Bohater filmu ujmuje nas swoją niezwykłą pasją i swoją wytrwałością w dążeniu do celów" -- mówi członek Jury, Fulvio Mariani. Nagrodę publiczności zdobył sympatyczny film "The Magic Mountain" o Cyntii Hunt -- działaczce społecznej niosącej pomoc kobietom w Ladakhu (reżyseria Auders i Pat Morrow).
Władysław Janowski
Na XXX edycję festiwalu wpłynęła imponująca liczba 319 filmów z 39 krajów, z czego wyselekcjonowano 56 finalistów. Wśród honorowych gości festiwalu byli m.in. Arlene Blum, Marko Prezelj, Walerij Babanow, Conrad Anker, Steve House i "największy z żyjących eksploratorów", Sir Ranulph Fiennes. Równolegle odbywał się Festiwal Książki Górskiej (The Banff Mountain Book Festival). Grand Prix otrzymała książka "Being Caribou" (Karsten Heuer). W kategorii "historia" nagrodzono biografię Dona Whillansa, pióra Jima Perrina.
04.11.2005 POLONICA W AAJ 2005 11/2005 (55)
Najnowszy tom "The American Alpine Journal" (2005) zamieścił w swojej kronice za rok 2004 kilka wzmianek o polskiej działalności w górach świata. Są to informacje Dawida Kaszlikowskiego z wyprawy do Maroka (w niższe partie Atlasu) oraz Andrzeja Śmiałego z Tierra del Fuego w Chile. O aspektach zimowego himalaizmu (w kontekście wejść późnojesiennych) wypowiedział się Krzysztof Wielicki (błędnie podpisany "Wielieki"). Tekst w tłumaczeniu Grzegorza Głazka. Natomiast przebieg pierwszego zimowego polsko-włoskiego wejścia na Shishapangmę zrelacjonował Simone Moro. Sezon w kanadyjskich Rockies podsumował Rafał Sławiński. Mamy też wzmiankę (plus zdjęcie Tadeusza Grzegorzewskiego) o polskim przejściu Central Scrutinizer na El Capitanie.
Ten sam rocznik AAJ opublikował dużą i pozytywną recenzję opracowanych i wydanych w Polsce w roku zeszłym satelitarnych map "Mount Everest, Khumbu Himal, Rolwaling Himal i Khumbakarna Himal" Jana Żurawskiego oraz "K2 and the Baltoro Glacier in the Karakoram" Grzegorza Głazka (fragment tej mapy zamieszczono na s. 16 jako ilustrację do artykułu o Trango). Autorem recenzji jest osoba o wyjątkowej kompetencji, mianowicie Martin Gamache, kartograf z Alpine Mapping Guild, jednocześnie współpracownik "American Alpine Journal".
Władysław Janowski
03.11.2005 ZAMYKANIE I OTWIERANIE 11/2005 (55)
Pod obrady parlamentu Słowacji trafił w sierpniu projekt uchwały regulującej sprawy ratownictwa górskiego. Jednym z głównych postanowień miałoby być wprowadzenie od 1 stycznia 2006 pełnej odpłatności za działania ratownicze w Tatrach. Horská záchranná služba ma wejść do zintegrowanego systemu ratownictwa krajowego, a turyści i narciarze zostaną zmuszeni do wykupu polis ubezpieczeniowych. Do tej pory odpłatne były tylko akcje prowadzone z powietrza, zresztą bardzo kosztowne. Uchwała ma też skodyfikować prawa i obowiązki gestorów odpowiedzialnych za budowę i utrzymanie szlaków, nartostrad i dróg w górach. Według zapowiedzi, jest to dołączanie do porządku panującego w ratownictwie Zachodniej Europy, co jednak nie jest prawdą, gdyż nie we wszystkich krajach zachodnich za pomoc pobiera się opłaty.
Restrykcyjne zapowiedzi płyną nie tylko z Tatr. W dalekim Peru, dyrekcja rozległego Huascaran National Park (PNH) zamierza drastycznie ograniczyć swobodę działania alpinistów w Cordillera Blanca (zdjęcie). Udostępnione mają zostać tylko najpopularniejsze szczyty i wybrane drogi wspinaczkowe (ok. 80 z ogółem 600), a alpiniści będą zobowiązani wynajmować lokalnych przewodników w liczbie jednego na dwóch klientów (par. 7.1). Wnętrze Parku ma być całkowicie zamykane od grudnia do marca (par. 6.3). Te i inne posunięcia tłumaczone są ... bezpieczeństwem alpinistów i turystów, za których całość mają odpowiadać owi lokalni przewodnicy. W toku są międzynarodowe wystąpienia do władz Peru o niedopuszczenia do przyjęcia proponowanych uregulowań. W dniu 2 września prezes American Alpine Club, Mark Richey -- sam znawca i miłośnik Cordillera Blanca -- wystosował solidnie udokumentowany protest do Leoncio A. Vasqueza, szefa Państwowego Instytutu Rezerw Naturalnych. Reakcji właściwych instancji peruwiańskich na razie brak.
Natomiast lepsza wiadomość nadeszła z Nowej Gwinei, gdzie władze zdecydowały się na ponowne otwarcie najwyższego szczytu Australazji, Piramidy Carstensza (Puncak Jaya, Carstensz Pyramid, 4884 m), w r. 2002 zamkniętego ze względu na niepewną sytuację polityczną w rejonie. Od lipca tego roku (2005) znów zaczęto wydawać pozwolenia, jednak z kłopotliwym obowiązkiem korzystania z usług agencji turystycznych, organizujących przeloty helikopterowe. Koszty wypraw w takiej wersji są niestety wysokie: dwu- do trzytygodniowy pobyt 12 500 do 18 500 $, nie licząc drogiej podróży do Indonezji. Ale amatorzy Korony Ziemi mają znowu możliwość kompletowania dużej serii -- z Carstenszem w miejsce Kościuszki. Carstensz Pyramid od nowa figuruje w ofertach agencji wycieczkowych na rok 2006. (jn)