GS/0000 ANDRZEJ ŁAPIŃSKI 10/2014
[Andrzej Łapiński, Karol Jakubowski]
29 maja 1977 Dolina Będkowska. Andrzej Łapiński (z prawej) z Karolem Jakubowskim. Fot. Józef Nyka
Jako dziecko i nastolatek należał do krajobrazu naszej, tak ciepło wspominanej, morskoocznej młodości. Joasia, Andrzej, później Wojtek – wzrastali wśród nas, zaprzyjaźnieni z nami, mimo naszej już wtedy dorosłości. Urodził się 7 grudnia 1945 r. w Krakowie, wychowywał się głównie w schronisku. Szkoły podstawową i średnią ukończył w rodzinnym mieście, studia odbył na Wydziale Górniczym AGH, uzyskując dyplom mgra inż. górnictwa. Całe życie ciężko pracował na stanowiskach kierowniczych w przemyśle wydobywczym, m.in. jako wieloletni dyrektor Kopalni Odkrywkowych Surowców Drogowych w Rudawie. W tym charakterze zatrudniał się też za granicą, m.in. na kontrakcie w Libii. Był sprawnym organizatorem, bez reszty oddanym swoim załogom, wręcz kochanym przez pracowników. Syn wielkiego taternika i gospodarza Morskiego Oka, z widokiem Mnicha zżyty był bardziej, niż z Wawelem, wcześnie też zakosztował taternictwa, choć nie traktował go poważnie. Mając kwalifikacje kierowcy pojazdów ciężkich, był angażowany przez wyprawy do prowadzenia ówczesnych Starów i Jelczy na dalekie egzotyczne trasy. W r. 1972 dowiózł do Qazi Deh w Hindukuszu wyprawę Koła Warszawskiego KW z Januszem Kurczabem na czele. Na Noszaku dotarł do wysokości 7200 m, a w dniach 15–18 sierpnia wraz z Januszem Onyszkiewiczem i Andrzejem Marczakiem przetrawersował 4-wierzchołkową grań Asp-e Safed (6250, 6400, 6450 i 6607 m, T. 3/1973 fot. s. 102). W latach 1973–74 uczestniczył w długiej wyprawie Ryszarda Rodzińskiego w Andy, wchodząc na kilka szczytów. W r. 1975 jako członek wyprawy Wandy Rutkiewicz na Gasherbrumy stanął z Markiem Janasem i Leszkiem Woźniakiem na Gasherbrumie II (8035 m, 9 VIII). Było to czwarte wejście na szczyt i życiowy sukces górski Andrzeja – "Łapy", jak był nazywany w klubie. Rok później siadł za kierownicą Jelcza wyjazdu na K2, Janusz Kurczab wspomina go jako "wyjątkowo pracowitego i ofiarnego uczestnika wyprawy, w czasie której m.in. brał udział w założeniu obozu V (7670 m)".
W późniejszych latach w pracy trudnił się doradztwem technicznym, uruchamiał zaniedbane zakłady wydobywcze. Kiedy minął wiek emerytalny, nie myślał jeszcze o odpoczynku. Niestety serce, które tak dobrze służyło mu w górach, zawiodło go nagle, kiedy w dniu 19 października ściął go rozległy zawał. Spoczął na cmentarzu Rakowickim obok rodziców i wcześnie zmarłego Wojtka, odprowadzany przez rzesze przyjaciół z gór, z pracy i z działalności społecznej. Żegnamy go z szczerym żalem, z jego Bliskimi łączymy się w bólu i żałobie.
Józef Nyka
GS/0000 FRANTIŠEK KELE 10/2014
[František Kele]
František Kele w r. 2011. Fot. Nina Bednáriková
80-latków wyżej w Tatrach nie spotyka się często, a już śmiertelne wypadki w tym wieku są rzadkością. Słowacki taternik i naukowiec, František Kele, zabił się w drodze na Rysy mając 78 lat. Urodził się 21 marca 1936 r. Jego rejestr wejść z Tatr obejmuje 550 pozycji, z tego 150 w zimie i 50 premier. Grań Tatr przebył latem 1952 r. i zimą w 1955 (dwukrotnie). Jako członek kadry narodowej (1951–55) wyjeżdżał w Alpy, Kaukaz i inne góry. Spoza Europy notuje ok. 100 wejść, m.in. na Kilimandżaro, Aconcaguę, Chimborazo, Popocatepetl, Elbrus, Noszak i inne wybitne szczyty. Organizował i prowadził wyprawy, w r. 1984 kierował wyprawą na Everest. Kochał ruch w przyrodzie, odbywał długie spływy kajakowe, prasa pisała o jego trawersowaniach grzbietów Karpat w lecie i w zimie. W latach 1980–94 odbył 3 podróże dookoła świata. Był pierwszym podróżnikiem słowackim, który działał na wszystkich kontynentach, łącznie z Arktyką i Oceanią. Był płodnym i wpływowym publicystą górskim, autorem licznych publikacji. Studiował życie Maurycego Beniowskiego, w r. 1971 zorganizował Sekcję do Badania Gór Wysokich Słowackiej Akademii Nauk. Zmarł 19 października po upadku na zalodzonym szlaku wysoko pod Rysami, ciężkie obrażenia głowy sprawiły, że szybka pomoc lekarza i HZS okazała się nieskuteczna.
Rudaw Janowic i Józef Nyka
GS/0000 MY Z LAT SIEDEMDZIESIĄTYCH 10/2014
[Andrzej Wilczkowski]
Andrzej Wilczkowski. Fot. Wojciech Święcicki
Mimo iż zabrakło Eli Fijałkowskiej, jesienne spotkanie Łojantów odbyło się jak co roku. Można powiedzieć, że w dniach 4 i 5 października schronisko pękało w szwach, zjechało się przeszło 120 osób. Gośćmi honorowymi byli starsi Łojanci Hania Skoczylas, Staszek Biel i Andrzej Wilczkowski, a wątkiem przewodnim wielu rozmów – tragicznie zmarła Ela czyli Glajza. Była wśród nas jej córka Kasia, trzeba przyznać, podobna bardzo do mamy. Padł pomysł ufundowania tablicy pamiątkowej na Wiktorówkach i drugiej – pod Osterwą, zebraliśmy na ten cel ponad dwa tysiące.
Które to już było spotkanie? Idea dorocznych zlotów całego pokolenia wspinaczy lat siedemdziesiątych zrodziła się w Łódzkim KW w głowach Krzysztofa Pankiewicza i Elżbiety Fijałkowskiej. Uradzono, że co dwa lata Łojanci spotykać się będą jesienią w schronisku przy Morskim Oku. Pierwsze spotkanie miało miejsce w roku 2000, drugie odbyło się w 2002, a trzecie w rok później, w "Murowańcu" na Hali, gdzie połączyło się z większą imprezą, jaką była feta z okazji obchodów 100-lecia powstania Sekcji Turystycznej PTT. Poczynając od r. 2004, spotkania odbywają się corocznie, zawsze nad Morskim Okiem i zawsze w pierwszy lub drugi weekend października. Początkowa idea, aby były to posiady tylko Łojantów, a więc formacji obejmującej lata siedemdziesiąte, szybko przerodziła się w ogólniejsze zloty, na które przybywali też starsi koledzy, czyli Kosynierzy oraz ci młodsi, a więc pokolenie, które nie kosiło i nie łoiło, tylko siekało. Frekwencja zwykle obejmowała 60–80 osób, ale były też spotkania liczebniejsze, sięgające setki uczestników. Rekord padł w tym roku. Warto też powiedzieć kilka słów o programach zjazdów. Wiele osób przybywa dzień wcześniej, aby w sobotę wziąć udział w wycieczkach turystycznych. Jeśli pogoda dopisuje, nierzadko dochodzi do zbiorowych wejść na Mnicha. Mniej ambitnych zadowalają Wrota Chałubińskiego lub Szpiglasowa Przełęcz. Przy słabszej pogodzie celem jest Czarny Staw. Jeśli zważyć, że niektórzy uczestnicy spotkań są dobrze po siedemdziesiątce i podpierają się kijkami, to można jednak mówić o wyniesionym z tamtych lat harcie ducha... Wieczorem odbywa się uroczysta kolacja koleżeńska, zazwyczaj starannie przygotowana przez schroniskową kuchnię. Potem impreza się rozkręca i dochodzi do tańców, a nawet tańców z figurami. Aż miło popatrzeć! Najwytrwalsi balują do późnej nocy, ci mniej wytrwali na parkiecie kontynuują posiady w pokojach schroniskowych, wspominając stare taternickie dzieje.
[Zlot Łojantów 2014]
Zlot Łojantów 2014. Fot. Wojciech Święcicki
Kilka słów warto poświęcić twórcom tej imprezy. Krzysiek Pankiewicz, wybitny alpinista i wielokrotny prezes Łódzkiego KW, zmarł w roku 2009 po wylewie krwi do mózgu. Ela Fijałkowska – współinicjatorka i przez szereg lat dobry duch imprezy – także w swoim czasie wybitna taterniczka, alpinistka i instruktorka alpinizmu, zginęła wczesnym latem 2014, schodząc z Czarnego Szczytu. Imprezę Łojantów zawsze życzliwie wspierały kierowniczka schroniska, Marysia Łapińska, oraz filar recepcji, Zosia Musiał. A więc do zobaczenia w przyszłym roku, ufajmy, że skład nie będzie w niczym uszczuplony.
Wojtek Święcicki
GS/0000 ARARAT 10/2014
Minione lato postanowiliśmy spędzić z Żoną pod półksiężycem. Pod każdym względem ciekawy wyjazd do Turcji zorganizował wytrawny turysta z Poznania – Janusz Rochowski. Obok Kapadocji, głównym celem było wejście na Ararat – 5137 m. Aklimatyzację chcieliśmy zdobyć na Suphan Dagi. Ten niegdyś drugi co do wysokości szczyt Turcji stracił około 400 m i obecnie obowiązuje kota 4058 m. Zbyt duża opłata (ok. 600 $ za 8-osobową grupę) zmusiła nas do rezygnacji z wejścia. Na Araracie strefy wpływów i oczywiście wynikające z tego profity podzieliło między siebie kilka agencji. My skorzystaliśmy z usług Ararattrek, kurdyjskiej firmy, której współwłaścicielką jest rodowita warszawianka. Na głównym szlaku od południa ruch jest całkiem spory, widzieliśmy dużo grup niemieckich i ormiańskich. W przypadku tej drugiej nacji myślę, że byli to przedstawiciele diaspory rozsianej po całym świecie. Stosunki turecko-armeńskie dalekie są od normalizacji. Do ataku na szczyt wystartowaliśmy 9 sierpnia o 2 w nocy. Pogoda była dobra, pełnia księżyca. Przed wschodem słońca było niemiłosiernie zimno. Wędrówkę urozmaicał majestatyczny cień Araratu. Na wysokości 5000 m pojawił się śnieg, ale raki okazały się zbędne. Na szczycie stanęliśmy o 6.50. Powitał nas łopot flagi Libanu i widok na bezkresną Wyżynę Armeńską oraz kształtną piramidę Małego Araratu. Szybkie fotki szczytowe i natychmiast w dół, o godz. 10 byliśmy już w obozie II (ok. 4200 m). Spełniało się kolejne z naszych górskich marzeń.
Przypomnijmy, że zdobycie Araratu przez Józefa Chodźkę w 1850 roku (II wejście) było przez dwa lata polskim rekordem wysokości, a kolejnych Polaków odnotowano dopiero w r. 1967 (Maciej Popko i towarzysze). Dodam jeszcze, że wybierając się do Turcji warto skorzystać z mapy "Turkey. The Highest Peaks", wydanej przez terraQuest w 2012 roku. Foliowana i praktycznie rozcięta mapa obejmuje okolice Araratu (1:100 000), Suphan Dagi (1:100 000) i góry Kackar (1:120 000).
Marek Maluda
GS/0000 ANDRZEJ W ZŁOTYM KRĘGU 10/2014
W dniu 29 września 2014 r. przy obelisku "Gloria Optimis" na dziedzińcu AWF w Warszawie odbyła się po raz dziesiąty uroczystość odsłonięcia nowych tablic, upamiętniających wybitnych sportowców i działaczy sportowych. Obelisk stoi obok pomnika Józefa Piłsudskiego. Złoty Krąg "Gloria Optimis" (chwała najlepszym) powstał z inicjatywy Towarzystwa Olimpijczyków Polskich, a tablice z nazwiskami sportowców otaczają kołem centralny klomb. W tym roku wśród nowych upamiętnień znalazła się tablica poświęcona Andrzejowi Zawadzie. W kręgu 113 płyt dedykowanych wybitnym osobowościom sportu znajduje się pięć z nazwiskami ludzi gór. Są to tablice Mariusza Zaruskiego, Wandy Czarnockiej-Karpińskiej, Wandy Rutkiewicz, Jerzego Kukuczki i – od tej jesieni – Andrzeja Zawady. Prof. Wanda Karpińska, zasłużony pedagog AWF, była taterniczką i alpinistką, żoną Adama Karpińskiego, matką Marka i Jacka.
Leszek Łącki
[AWF Andrzej Zawada]
Delegacja PZA. Od lewej: Aleksandra Surawska (Fundacja im. Jerzego Kukuczki), Małgorzata Regulska, Leszek Łącki (za nim Marek Wierzbowski) i Janusz Onyszkiewicz. Niżej przy tablicy Jerzy Natkański. Fot. Leszek Łącki
[AWF Andrzej Zawada]
Fot. Leszek Łącki
GS/0000 SAC I WYPADKI W GÓRACH 10/2014
Wielkie organizacje górskie na Zachodzie muszą często stawiać czoła sytuacjom kryzysowym, powodowanym wypadkami, na czym – podobnie jak u nas – żerują łaknące krwi media. Szwajcarski Klub Alpejski próbuje ująć ten problem w ramy formalne. Od r. 2015 większe sekcje wyłonią stałe 7-osobowe sztaby kryzysowe, opracowywany jest Notfallkonzept – zbiór wytycznych i reguł postępowania w sytuacji krytycznej w górach. Chodzi o sprawne działanie, jasny podział kompetencji i ochronę przed zrozumiałym w takich chwilach chaosem. Członkowie sztabów są przypisani do konkretnych zadań. Dobrym pomysłem jest obowiązkowa "karta życia" w kieszeni każdego alpinisty i turysty – dokument z adresem, grupą krwi, ew. chorobami (m.in. zażywanymi lekami), wreszcie kompletem kontaktów organizacyjnych i rodzinnych. Program – który w sekcjach Uto i Zofingen już rusza – obejmuje też zasady współpracy z mediami, ażeby ograniczyć ich destrukcyjny wpływ na akcje ratownicze, morale rodzin ofiar i ogólnie na interesy Towarzystwa. W dokumentach SAC podkreśla się, że zadaniem nowych struktur nie jest badanie przyczyn wypadków ani tym bardziej szukanie winnych, czego tak natrętnie domaga się świat mediów. Może i u nas warto by pomyśleć o podobnych rozwiązaniach? Kierownicy wypraw mogliby mieć czerwoną kopertę alarmową z instruktażem logistycznym, mailami specjalistów w kraju, danymi o zdrowiu uczestników, telefonami i adresami w Polsce i w rejonie działania. Jak twierdzą Szwajcarzy, w sytuacjach awaryjnych, kiedy łatwo stracić głowę, samo istnienie takich uregulowań wzmocni pozycję przewodników czy kierowników wypraw, może też zapobiec ew. powypadkowym roszczeniom prawnym. ("Die Alpen" 10/2014)
GS/0000 KRÓTKIE ŻYCIE "BIRKA" 10/2014
Marcin Praczyk: Wincenty Birkenmajer. Taternik, nauczyciel, pisarz. S. 183, Zakopane 2014. Seria wydawnictw Fundacji im. Zofii i Witolda Paryskich, t. 2.
Mamy wreszcie oczekiwaną biografię Wincentego Birkenmajera – jednego z największych naszych taterników, zdobywcy ok. 50 nowych dróg w Tatrach, niestety, zmarłego w wieku lat 34. Najciekawsze i najcenniejsze – bo nowe – są wątki rodzinne i zawodowe, oparte po części na dotąd nieznanych archiwaliach. Niewiele wiedzieliśmy o zaangażowaniu "Birka" w misję pedagoga i wychowawcy. Równie ważne jak praca były dla niego góry i tej jego pasji autor poświęca trzon książki (s. 45–106). 70 stron zajmuje wybór spuścizny literackiej Birkenmajera, w tym jego wierszy ocalonych przez redakcję "Oscypka" i przez Witolda Paryskiego. Książka ma też pewne braki. Wśród źródeł (s. 179) widzimy nic nie wnoszący do biografii leksykon francuski, nie ma natomiast wspomnień Narkiewicza i Dorawskiego z "Oscypka", nie ma materiałów Schramma (np. "Na nowych drogach" 1959), nie ma ważnej biografii słowackiej pióra Arna Puškáša (1956) czy biograficznych not Ivana Bohuša (1968). A przecież Puškáš już ok. 1960 r. chwalił się tym, że ma w dorobku niemal komplet dróg Birkenmajera. Zdjęcie na s. 56 to nie Cyrhla lecz Roztoka. Dobra technicznie urodzinowa fotka na s. 69 zasługiwała na większy format i na identyfikację bohaterów, wszak to cała elita tamtego czasu – z Paryskim, Dorawskim, Szczepańskimi, Motyką, Pawłowskim, Kenarem, Narkiewiczem włącznie. Atrakcyjna książka rozejdzie się szybko a wznowienie stanie się okazją do uzupełnienia niedostatków. (jn)
[Wincenty Birkenmajer]
GS/0000 ODESZLI 10/2014
GS/0000 Z KRONIKI 10/2014