GS/0000 I JANO POSZEDŁ W NIEBIESKIE HALE 05/1997
W dniu 28 kwietnia 1997 r. odszedł na zawsze jeden z ostatnich już wielkich przedstawicieli złotej doby taternictwa lat trzydziestych – Jan Sawicki. Urodził się 16 grudnia 1909 roku – pod koniec tej niezwykłej jesieni, która obdarzyła nas takimi ludźmi gór, jak Bolesław Chwaściński, Witold H. Paryski czy Wiesław Stanisławski (Justyn Wojsznis urodził się w kwietniu, Kazimierz Kupczyk w lipcu 1909). Chował się w Zakopanem pod opieką serdecznie wspominanej babki Herburtowej i wrósł głęboko w tutejsze środowisko. Miał wielu przyjaciół wśród górali, do końca życia chętnie posługiwał się góralską gwarą, którą władał lepiej, niż niejeden rodowity zakopianiec. W r. 1930 ukończył gimnazjum w słynnej "Lilianie", gdzie wśród jego nauczycieli był Mieczysław Świerz. Intensywną działalność wspinaczkową prowadził w latach 1926–1939 – z nastawieniem na nowe drogi, których pozostawił, tyle, że ich lista byłaby zbyt długa na szczupłe łamy naszego "Głosu": na kartach "Tatr Wysokich" Witolda H. Paryskiego nazwisko Jana Sawickiego pojawia się przeszło 110 razy, co jest jednym z osobowych rekordów tego dzieła. Wybór jego najwybitniejszych dokonań taternickich zawiera obszerna nota w "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej" (s. 1060–1061) – tu wspomnijmy trzy z nich – nie tyle najlepsze, co najgłośniejsze. Pierwszą z nich było pionierskie wejście Filarem Leporowskiego (18 VII 1929 – z Motyką i Paryskim), drugą z kolei – wykonany wraz z Motyką trawers południowych ścian Zamarłej Turni (17 IX 1932), który spowodował wyłom w ideologii, zrywając z wertykalizmem w taternictwie, trzecią – samotne wejście zimowe na Szczerbę Giewontu (7 IV 1931), o mało nie zakończone tragicznie, a uznane za jeden z czołowych wyczynów tamtego czasu ("sukces ten musimy bezwarunkowo uznać za nowy rekord samotnego chodzenia w Tatrach zimowych" – pisał "Taternik" 2/1931 s. 52). Jano miał naturę bujną, "zbójnicką", jak mawiał, toteż przyjaciół mu nie brakowało. Byli wśród nich Staszek Motyka, Bronek Czech, Jasiek Gnojek, Tadek Brzoza (po wojnie projektant "Domu Turysty" w Zakopanem), Jurek Hajdukiewicz, Zoltán Brüll, István Zamkovszky. Miał w Tatrach swoje ulubione miejsca, a należały do nich Dolinka Pusta, Polana pod Wysoką, Dolina Czarna Jaworowa, a także Spadowiec i Dolina Białego, gdzie na wapiennych skałach jako chłopiec zbierał na sprzedaż szarotki. "Znajdowałem ich więcej niż inni, bo byłem śmielszy i wspinałem się lepiej" – wspominał. Wprowadzał w góry głośnych później taterników – Jerzy Hajdukiewicz nazywał go "swoim mistrzem górskim", Stanisław Siedlecki pisał po latach w dedykacji "Domu pod Biegunem" (1991): "Jano Kochany! Zawsze pamiętam, jak to wczesnym latem 1931-go roku – Boże! jak ten czas leci! – wraz ze Staszkiem (ŻKlerykiem(R)) Motyką wprowadzałeś mnie w ten Żprawdziwy(R) świat Tatr, najpierw w otoczeniu Kaczej, potem Rumanowej i jeszcze gdzie indziej. Pamiętam też, że asekurowałeś mnie dobrze, kiedy jak bezradny ceperski tłumok wyleciałem ci z górnego trawersu na Zamarłej... i żyję!" W Klubie Wysokogórskim miał Jano złe notowania, należał bowiem do garstki tych zakopian, którzy prowadzili w ściany za pieniążki. "Musiałem wycofać się z klubu, oskarżony o to, że nie jestem amatorem – mówił. – A przecież inni też brali pieniądze, taki np. Witold Wojnar był płatnym partnerem Stanisławskiego."
Wspinał się niezwykle czysto i pozostawał w opozycji do nowinek technicznych napływających z Niemiec i Austrii. Jego drogi to uczciwe i dziś jeszcze poważane "mocne piątki". Haka przytrzymał się raz – podczas wejścia na Kozią Wyżnią od północy – tłumaczył się z tego do końca życia. Mimo przynależności do absolutnej czołówki, nie robił wokół siebie, jak inni, prasowej wrzawy. List z 5 V 1982: "Chodziłem z pasją, sam dla siebie (...). Życie we mnie kipiało, taki byłem. Nigdy nie lansowałem żadnej z moich dróg jako najtrudniejszej. Nie myślałem o wyczynach sportowych. To różniło mnie od Wieśka S., który wszystkie swoje drogi przeceniał w skali. Poznałem go w kilka czy kilkanaście dni po zrobieniu Przełęczy Koziej, sam był ciekaw, jak wygląda Sawicki. Nie chodziliśmy razem. A szkoda!"
Parę miesięcy przed wybuchem wojny Jan Sawicki został wcielony do zorganizowanych przez II Oddział Sztabu Generalnego WP i szkolonych w Tatrach tajnych grup, przygotowywanych do prowadzenia dywersji na wypadek wkroczenia Niemców. Służb tych nie uruchomiono, toteż w jesieni 1939 r. Jano przekradł się przez Rohatkę na Słowację i Węgry (GS 3/97), a stamtąd przez Jugosławię do Francji. (Nie mogło to być w początku października, jak podawał, lecz co najmniej miesiąc później.) Stojąc w kolejce do etapowej garkuchni w Splicie, zobaczył przed sobą... Jurka Hajdukiewicza. We Francji razem walczyli w szeregach II Dywizji Strzelców Pieszych, następnie zaś zostali internowani w Szwajcarii, skąd Sawicki zbiegł. Po wielu przygodach (w tym wypadzie na lodowce rejonu Mont Blanc), w r. 1943 dotarł do Anglii, gdzie zaciągnął się do marynarki handlowej. Brał udział w konwojach atakowanych przez niemieckie samoloty i uboty, uczestniczył w lądowaniu sił alianckich na plażach Normandii (GS 3/95). Przeżycia były mocne i bogate, ale w jego późniejszych gawędach stanowiły temat uboczny, jak gdyby nieważny – na pierwszym planie zawsze były Tatry. Po wojnie osiadł w Londynie, ożenił się z Angielką i żył skromnie, zarobkując jako malarz mieszkaniowy. Jego światem i duchowym azylem nieodmiennie pozostawały Tatry. Próbował wspinać się w Walii i innych rejonach Wielkiej Brytanii, ale to nie było to. W rozmowach skarżył się na przedwojennych działaczy ST PTT i KW, że nie typowali go na zagraniczne wyjazdy, kiedy jednak po 1945 roku Alpy stanęły przed nim otworem – nie skorzystał z szansy zmierzenia się z ich ścianami. Zrazu utrzymywał kontakty z pozostałymi w Anglii taternikami – Zygmuntem Klemesiewiczem, Stanisławem K. Zarembą, "Lopkiem" Silbermanem, Zofią z Galiców Kamińską. Z czasem więzi te zwątlały. Wpadał na szachy do polskich klubów, przyjaźnił się z Ingą Doubrawą-Cochlin – czwartkowe tatrzańskie posiady na Picton Court stały się tradycją na szereg lat. Bywając u ukochanej córki Steni w Villars w Szwajcarii odwiedzał w Chamonix przyjaciela z Zakopanego i Lwowa, Tadzika Wowkonowicza – wspólnie wędrowali w niższe partie Alp, mają razem zdjęcie na tle Drus. "Byłem kolejką na Aiguille du Midi – to mój życiowy rekord wysokości" – chwalił się w liście. Kiedy we wrześniu 1966 do Londynu zawitała delegacja KW, Jano spotkał się ze starym znajomym Chwaścińskim i młodym taternickim pokoleniem, tą drogą odnawiając osobisty kontakt z krajem. Po długiej chorobie i śmierci żony, mieszkał skromnie na Inverness Terrace, nie miał telefonu, do swojej "jamy" raczej nie zapraszał gości. Od r. 1974 zaczął co lata przyjeżdżać w Tatry – na lotnisku witał go zwykle spokrewniony z nim red. Bohdan Tomaszewski. W Zakopanem zatrzymywał się u Staszki Czech-Walczakowej, skąd czynił wielodniowe wypady do swoich ulubionych schronisk – Roztoki i Pięciu Stawów. Próbował się wspinać – nawet podczas ostatniego przyjazdu w lecie 1995, już niewidomy, jeszcze miał w plecaku linę! W Zakopanem odwiedzał Paryskich, Pawłowskich, Pawła Vogla, Staszka Byrcyna, Jaśka Tomkowego, Tadka Giewonta. Latem 1984 wybrał się do Szwecji, by w towarzystwie Krystyny Bjřrnberg obejrzeć góry tego kraju. "Piyknie jest tu – pisał z Kiruny – ale nika na świecie ni ma piykniejsych turni i hol jako som jest nase." W Tatrach Jan Sawicki, żywa legenda taternictwa polskiego, był atrakcją schronisk – otoczony gronem młodych wielbicieli snuł wieczorami swoje opowieści z lat trzydziestych. "Wystarczyło przymknąć oczy, a w myślach przewijał się film przeżyć, przetykany frantowskimi komentarzami 80-letniego już, a duchem i sercem ciągle młodego Janka Sawickiego" – pisały "Krásy Slovenska" 11/1988. Dodać trzeba, że przeżyć na ogół nie ubarwiał i nie udramatyczniał – uważał, że same fakty są wystraczająco ciekawe – i były! Oto jako mała próbka jedno z jego wspomnień. W końcu sierpnia 1937 znalazł się na Polanie pod Wysoką – w składzie grupy TOPR, która szukała zaginionych w Rumanowym Szczycie Witolda Paryskiego, Angielki Ruth Hale i Ludwika Januszewicza. Zaginieni odnaleźli się sami i odsypiali w szopie dni deszczowej grozy. Przy watrze suszyły się ich mokre rzeczy – Ruth Hale na wrota szałasu poprzylepiała rozmokłe 10-funtowe banknoty. Do Sawickiego podszedł stary jurgowski baca. "Eh, Jasiek – szepnął konfidencjonalnie – zaciąćby ją ciupagom w łeb, mieliby my dutki!" Ekipę TOPR oprócz Jana Sawickiego tworzyli Andrzej Marusarz starszy, Szymon Zarycki i Wojciech Wawrytko.
W ciągu ostatnich 10 lat odwiedzał też Tatry Słowackie, gdzie odświeżył stare przyjaźnie, choć większości bliskich mu ludzi już nie zastał. Był zapraszany na Taternickie Tygodnie i przyjmowany z honorami przez "młodzież" – z Juliusem Andrášim, Arnem Puškášem i Ivanem Urbanovičem na czele. Kiedy na jednym z bankietów zobaczyła go piękna kiedyś Mela Bačani, wykrzyknęła zdumiona: "Jasiek, to ty jeszcze żyjesz?" W r. 1974 otrzymał członkostwo honorowe KW i PZA, zaś 13 sierpnia 1988 w sali smokowieckiego "Grandu" – honorową Złotą Odznakę IAMES. Zbierał znaczki, zgromadził b. cenny zbiór "III Rzesza", cieszył się też z rosnącej kolekcji starych książek i archiwaliów, tanio kupowanych w Polsce dzięki zawrotnie wysokiemu kursowi funta. Niejedną cenną pozycję przekazała mu ze swoich zbiorów Staszka Czech-Walczakowa. Już przed wojną pisywał w "Taterniku", także w innych periodykach. Do końca życia był czytelnikiem "Głosu Seniora" i chętnie gościł na naszych łamach. Nakłaniany przez przyjaciół, zabrał się do spisania swych tatrzańskich wspomnień – uczynił to w ostatniej chwili, niebawem bowiem wypowiedziały mu już służbę nie tylko świetna dotąd pamięć, ale i oczy. Manuskrypt rozbudowywał i przerabiał, m.in. według rad Witolda H. Paryskiego. Maszynopis jest w posiadaniu córki Steni i zapewne doczeka się książkowego wydania. Jeden z rozdziałów – rozszerzony według wcześniej spisanych relacji i do druku zaakceptowany ze szpitalnego łóżka – zdołaliśmy opublikować w GS na krótko przed śmiercią Jaśka.
"Znów ubył jeden z naszej generacji – pisał Jano w liście z 18 października 1983 roku – w Edynburgu w Szkocji zmarł dr Maciej Zajączkowski, którego znałem dobrze. Ej hłopce, syćka sie miniemy po malućkiej kwili..." Dla niego ta "kwila" trwała jeszcze czternaście lat – odszedł w niebieskie hole mając lat 88. Jego prochy mają powrócić w Tatry, w których miał jedyną prawdziwą ojczyznę.
Józef Nyka
Literatura: Józef Nyka: Gdzie ten świat minionych lat? – "Taternik" 1976. Bolesław Chwaściński: Z dziejów taternictwa, 1979. Zofia Radwańska-Paryska i Witold H. Paryski: Wielka encyklopedia tatrzańska, 1995. Jano Sawicki 80 – "Głos Seniora" 11/1989.
GS/0000 MOUNT EVEREST – OSTATNIE MELDUNKI 05/1997
Najwyższy szczyt świata jest od lat głównym celem wspinaczek w Himalajach, staje się też jednak głównym cmentarzyskiem. W roku zeszłym zginęło na jego stokach 12 osób, tej wiosny do połowy maja ofiar było już co najmniej 7 (nieoficjalnie mówiło się o 9). Było w tej liczbie dwóch Szerpów (Mingma Sherpa spadł 1200 m w Wielkim Kuluarze), trzech członków wyprawy kazachstańskiej, był Anglik zmarły w bazie i Niemiec Peter Kowalzik, którego 8 maja widziano idącego – bez tlenu! – do niedalekiego już wierzchołka. Jako pierwsi tej wiosny stanęli na szczycie alpiniści kazascy. "Było to 2 maja – mówi Sergiej Owczarenko – a na szczycie ze zdumieniem zobaczyłem 2-metrowej długości flagę Kazachstanu. Jak się później okazało, wniósł ją tam nieco wcześniej nasz krajan, Anatoli Bukriejew." Głębokie załamannia pogody dwukrotnie spychały alpinistów do baz. Po 20 maja pogoda uległa poprawie i w piątek 23 maja na szczycie spodziewano się co najmniej 30 osób. Jako członek wyprawy nowozelandzkiej wszedł na szczyt wnuk słynnego Tenzinga, Australijczyk z wyboru, Tashi Tenzing, a Amerykanin Ed Viesturs stanął na czubku po raz piąty, wyrównując rekord zmarłego w zeszłym roku Roba Halla (chodzi o wejścia alpinistów, rekordy Szerpów sięgają 10). Fin Veikka Gustafsson osiągnął szczyt bez tlenu. Rzeczniczka wyprawy nowozelandzkiej, Suz Kelly, powiedziała, że była to bardzo długa wyprawa, ale opłaciło się poczekać na poprawę warunków. Zabrakło jednak cierpliwości grupie polskiej, która wycofała się po pierwszych załamaniach pogody. W składzie tej grupy była Ania Czerwińska, która kolekcjonuje najwyższe szczyty 7 kontynentów: brakuje jej jeszcze dwóch – Everestu i Mount Vinson na Antarktydzie (ew. także Mount Carstensz na Nowej Gwinei).
Andrzej Skłodowski
Minęło pięć lat od chwili, kiedy pod wierzchołkiem trzeciego szczytu Ziemi, Kangchendzöngi, widziano po raz ostatni naszą niezapomnianą Koleżankę i Przyjaciółkę
 
WANDĘ RUTKIEWICZ
 
Nadal żyje ona w naszych sercach jako najwybitniejsza alpinistka mijającego ćwierćwiecza, której osiągnięcia nie prędko doczekają się powtórzeń. Nie ma jej już od pięciu lat, a miejsce po niej ciągle pozostaje puste. Pociesza myśl, że dobrze jej jest w białych śniegach Himalajów, które zawsze uważała za swój świat i swoje miejsce na Ziemi.
Polski Związek Alpinizmu
GS/0000 W PARU ZDANIACH 05/1997