31.12.2007 KONIEC ROKU 12/2007 (69)
A to my w Podlesicach
Jako uzupełnienie galerii zjazdowej Bogusia Jankowskiego, Janek Słupski – niestrudzony od półwiecza kronikarz fotograficzny życia klubowego – przekazał nam panoramiczne zdjęcie prawie wszystkich (no, większości) delegatów i gości zjazdowych. Uczestnicy muszą się niestety wyszukiwać sami – dolny kucający rząd od lewej zaczynają Wojtek Święcicki i Janusz Kurczab a z prawej zamyka Janusz Baryła. W głównym szeregu wyróżniają się: przy lewym skrzydle Andrzej Ciszewski, dalej Staszek Biel, Bogna Skoczylasowa z Rysiem Kowalewskim, w białym swetrze Sławomir Ejsymont, dalej Michał Kochańczyk z Hanią Wiktorowską i przy prawym skrzydle Janek Weigel i Rafał Kardaś. Białego pieska tuli w objęciach Boguś Słama. [aby zobaczyć powiększenie należy kliknąć myszą na zdjęciu]
Fot. Jan Słupski
Drodzy klubowi Seniorzy!
W ten sylwestrowy wieczór życzę Wam wszystkiego najlepszego w roku, który z nową nadzieją powitamy za kilka godzin. Niech się Wam darzy i niech Wam dopisuje zdrowie. Nie rozsyłałam w tym roku życzeń świątecznych pocztą, więc przy okazji informuję, że huczne spotkanie seniorów 2008 roku, inaugurujące uroczystości 100-lecia istnienia schroniska, odbędzie się w dniach od 30 maja do 1 czerwca. W kwietniu zostaną rozesłane zaproszenia. Wszystkich Krakusów i tych, którym nie za daleko do Krakowa, zapraszam na klubowy opłatek w dniu 9 stycznia o godz. 18 – do lokalu KW Kraków przy ul. Pędzichów 11/13. Proszę o rozpowszechnienie tej wiadomości, szczególnie wśród osób, które nie posługują się internetem lub których adresów nie mam w swoim spisie. Jeszcze raz bardzo serdeczne życzenia!
Barbara Morawska-Nowak
26.12.2007 WSZYSCY WSZYSTKIM ŚLĄ ŻYCZENIA 12/2007 (69)
Licznie napływają świąteczne życzenia – głównie z kraju ale także z zagranicy a nawet zza Oceanów. Często towarzyszą im elektroniczne kartki – jedne wzruszające, inne dowcipne. Za wszystko bardzo mocno dziękujemy i życzenia w całości odwzajemniamy pełni nadziei, że czekający nas rok 2008 będzie rzeczywiście lepszy od mijającego. A tu wybór kilku liścików:
*
Drodzy Przyjaciele! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku przesyłamy z dalekiej Argentyny najlepsze życzenia zdrowia i pomyślności w życiu osobistym i zawodowym. W czasie Wigilii, którą spędzimy wśród Polaków w prowincji Chaco na północy Argentyny, podzielimy się symbolicznie tradycyjnym Opłatkiem ze Wszystkimi Przyjaciółmi w kraju i na świecie. Mimo przeciwności, z jakimi przychodzi nam się zmagać, trzymamy Polską Banderę wysoko. Łączymy wiele serdeczności
Zdzisław Jan Ryn z Grażyną
*
Moi Drodzy! Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia przesyłam serdeczne życzenia zdrowia, szczęścia, spokoju i wytchnienia. Niechaj niosą One radość, światło, miłość i pojednanie, a Nowy 2008 Rok niech będzie wyjątkowy! I oby obfitował w osobiste doznania, spełnił marzenia, a wiele dni było tak pięknych i szczęśliwych, jak ten jeden wieczór wigilijny.
Wiesiek Krajewski
Życzenia od Marka Janasa:
*
Wszystkim górskim Przyjaciołom ślę serdeczne życzenia pogodnych, radosnych świąt, a przy wigilijnym stole dużo ludzkiego ciepła i poczucia duchowej obecności tych, którzy byli z nami, a teraz pozostają już tylko w naszej pamięci
Bogdan Jankowski
*
Merry Christmas and Happy New Year 2008
Piotr Lutyński z Rodziną
*
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę wszelkiego dobra – niech Dobry Bóg obdarza Was zdrowiem, napełnia pokojem i radością a przeżycie Tajemnicy Bożego przyjścia na świat przyniesie umocnienie i ożywi nadzieję na lepsze jutro. A kiedy kolejny raz pochylimy się nad tajemnicą Wcielenia Syna Bożego, by przeżyć zdumiewającą prawdę, że Bóg staje się jednym z nas dla zbawienia człowieka, niech rozpali nas Boża radość. Oby Nowy, 2008 Rok Pański obfitował w Boże błogosławieństwo i ludzką życzliwość, które będą czynić lżejszym codzienny trud i rozpalać wzajemną miłość.
Leszek Zakrzewski
*
Bogdan Jankowski do życzeń ze zdjęciem karkonoskiej zimy dołącza gwiazdkowy upominek pod choinkę w postaci wyboru fotograficznych migawek z niedawnego Walnego Zjazdu PZA w Podlesicach. Przedstawiają one Kolegów Seniorów w różnych momentach obrad i spotkań kuluarowych – raz w posiedzeniowym skupieniu, to znowu na towarzyskim luzie poza salą zjazdową. Kto był w Podlesicach, sam pamięta te scenki:
Ranna rejestracja w biurze zjazdowym. Od lewej: Jan Serafin, Bogna Skoczylas, Jerzy Wala, Stanisław Kuliński, Józef Nyka. Siedzą: Janusz Kurczab, Małgorzata Regulska i Hanna Wiktorowska.
Pierwsze rzędy. Maciej Popko, Danka Wach, Jerzy Tillak i Ryszard Kowalewski.
Konsylium panów doktorów: Grzegorz Benke i Jan Serafin.
Wesołe pogawędki między posiedzeniami: Janusz Majer, Zbigniew Skoczylas i Grzegorz Głazek.
Rysio Kowalewski i Hania Wiktorowska.
Wspominanie zimowego Everestu. Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki.
Wieczorne powroty do tamtych lat: Krystyna Dolebska i Maciej Popko. Javorina, Javorina...!
Wszystkie zdjęcia Bogdan Jankowski
11.12.2007 SMUTNA JESIEŃ 2007 12/2007 (69)
Dni krótkie i ciemne, niebo siąpiące deszczem i melancholią. W naturze podobno nie notowane od lat skoki ciśnienia, powodujące depresje i stany przygnębienia. Do tego jedna po drugiej złe wiadomości. W listopadzie odejście Basi Jankowskiej, 3 grudnia zaskakująca śmierć Barona, w sobotę telefon z Poznania o zgonie Rysia Schramma. Trzy tygodnie i troje wspaniałych przyjaciół. Jesteśmy myślami przy nich i żegnamy ich w szczerym żalu i zadumie nad nieprzewidywalnością ludzkich losów. Przez dziesiątki lat byli obok nas, stanowili część naszego życia. Dzisiaj nie ma ich już na drugim końcu naszej liny, a pustka jaką po sobie zostawiają będzie naprawdę nie do zapełnienia. Z ich Rodzinami i Bliskimi łączymy się w głębokim smutku i żałobie.
Basia Jankowska
Fot. Krystyna Konopka
Urodzona w grudniu 1933 roku, była trzecim, najmłodszym dzieckiem rotmistrza 7-go Wielkopolskiego Pułku Strzelców Konnych. Ojciec poległ w kampanii wrześniowej w 1939 roku w walce pod Laskami, podczas przebijania się pułku z Puszczy Kampinoskiej do Warszawy. Ciężar wychowania i wykształcenia trojga dzieci spadł na matkę. Wojnę przeżyli w Poznaniu, po wojnie matka z dziećmi przeniosła się do Zakopanego, gdzie pracowała jako księgowa w Tatrzańskim Parku Narodowym. Basia ukończyła w Zakopanem liceum, a w r. 1956 studia na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie – ze specjalnością wiertniczo-naftową. Marzyła o architekturze, ale nie została przyjęta ze względu na niewłaściwe pochodzenie.
Pracę zawodową rozpoczęła w roku 1957 w Pszczyńskim Przedsiębiorstwie Geologii Górniczej. W latach 1958–1960 zatrudniona była w Zakopanem w Zarządzie Kolei Linowej na Kasprowy Wierch, gdzie uczestniczyła we wprowadzaniu nowatorskiej wówczas metody badania stanu technicznego lin bez zdejmowania ich z podpór. Na wybór miejsca pracy na pewno miała wpływ matka, mieszkająca w tamte lata w Jaszczurówce. Zapewne również matka, działająca już przed wojną w Poznaniu w Polskim Towarzystwie Tatrzańskim, zaszczepiła w córce miłość do gór.
Kurs wspinaczkowy ukończyła Basia w roku 1959 na Hali Gąsienicowej, w "Betlejemce", a jej instruktorami byli Krzysztof Berbeka i Janusz Jelenski ("Jeleń"). W 1961 r. przeniosła się do Katowic i otrzymała etat w Głównym Instytucie Górnictwa, gdzie pracowała jako asystent naukowo-badawczy przez następne 19 lat. Została wówczas przyjęta do Koła Katowickiego Klubu Wysokogórskiego. Z biegiem lat stała się członkiem zwyczajnym, w kadencji 1962–1964 była w składzie zarządu Koła. Działała również w Klubie Turystyki Wysokogórskiej PTTK "Glob" w Katowicach.
Nie wspinała się nigdy po wielkich skrajnie trudnych ścianach, ale do końca życia pozostała wierna górom. Wytrwale po nich chodziła i doskonale jeździła na nartach. Przez szereg lat wynajmowała górską chatkę w Beskidzie Żywieckim na Prusowie. Górski życiorys Basi, to wspinaczki w Tatrach (lata 1959–1966), Alpy Julijskie w 1965 r. (m.in. wejście na Triglav), próba wejścia na Elbrus z Doliny Baksanu w Kaukazie w r. 1972, Alpy Kamnickie (1975 i 1977 r.), kilka pięknych i niełatwych trekingów w Nepalu i Ladakhu w latach osiemdziesiątych, m.in. z przejściem przez przełęcz Kanda La (4800 m) oraz długą wędrówką w rejonie Khumbu. W roku 1994 były Alpy francuskie (wejście na Aiguille du Gouter; 3835 m) a także tzw. ferraty w Dolomitach (1993 i 1995, m.in. "Via De Luca" w rejonie Monte Paterno, "Bonacossa", "Merlone" na Cima Cadin, "Via Ferrata Tissi" z wejściem na szczyt Civetty). Wędrowała po Bieszczadach, Beskidach, Tatrach Polskich i Słowackich, a nawet po Parku Narodowym Yosemite w górach Sierra Nevada w Kalifornii (weszła turystycznie na szczyt El Capitan, 2307 m).
W 1980 r. opuściła GIG i przeniosła się do Laboratorium Geologicznego przy Kopalni Wieczorek. Po przejściu na emeryturę przeprowadziła się do Bielska Białej, aby być bliżej gór. Tak w Katowicach, jak i w Bielsku otoczona była gronem bliskich i życzliwych przyjaciół, a jej mieszkanie, podobnie jak i chatka na Prusowie, zawsze były miejscem spotkań ludzi gór. Czuliśmy się dobrze u Basi i z Basią. Była życzliwa ludziom i światu. Umiała cieszyć się życiem.
Z Krysią Konopką (z prawej) w Sierra Nevada w 2006 roku. Fot. Janusz Lisowski
W 2003 r. poleciała do San Francisco skąd z Krystyną Konopką udały się na Big Island na Hawaje. Weszła tam na dwa najwyższe hawajskie wulkany: Mauna Kea (4205 m) i Mauna Loa (4169 m). Jesienią 2006 r. ponownie znalazła się na Hawajach, tym razem na "wyspie ogrodów" Kauai. Wędrowała po turystycznych ścieżkach w Kanionie Waimea, nazywanym Grand Canyon of the Pacific, po ścieżce Kalalau, prowadzącej ponad słynnymi klifami Na Pali Coast, oglądała zachód słońca nad Pacyfikiem. Niestety, była to Jej ostatnia podróż. Po powrocie ujawniła się ciężka choroba o niezdefiniowanej etiologii. Zmarła 21 listopada 2007 roku. Spoczęła na Cmentarzu Batowickim w Krakowie, przy swej matce. Żegnamy Ją – miłą, pogodną, uśmiechniętą, zawsze pełną zapału do podjęcia trudów następnej podróży i gotową na następna przygodę ....
Krystyna Konopka, Maciej Bernatt
Andrzej Skłodowski
Fot. Józef Nyka, 1978
Niepojęte odejście Andrzeja w pełni aktywności górskiej było wstrząsem dla całego środowiska. Informacje o jego zgonie ukazały się na stronach internetowych, na łamach "Rzeczpospolitej" pożegnała go ciepło Monika Rogozińska. Urodzony 1 lutego 1944, z wykształcenia był etnografem (UW), jednak większość życia zawodowego przepracował jako dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej. Zajmował się tematyką społeczną, powierzono mu też jednak sprawy gór wysokich i na jego biurko trafiały wiadomości z Tatr, Alp, od wypraw – dobre ale często złe a niekiedy i te najgorsze. Ukazujące się w gazetach alpinistyczne i ratownicze niusy wychodziły z reguły spod jego pióra. W środowisku nazywany był Baronem i przezwisko to sam chętnie dołączał do nazwiska.
Wspinał się od r. 1959 w lecie i od 1962 w zimie. Chodził – bardzo intensywnie – do ostatnich miesięcy życia: chlubił się tym, że przez niemal półwiecze nie opuścił żadnego sezonu. Z Tatr Witold H. Paryski w WET (s.1098) wyróżnia jego nową drogę przez ściek Kotła Kazalnicy (z Januszem Kurczabem i Samkiem Skierskim latem 1964), zaś z zimy – wszystkie granie Lodowego Szczytu. Już w latach 60. zaczął bywać w Alpach. Janusz Kurczab, wspomina jego pierwsze polskie przejścia drogi Cassina na północno–wschodniej ścianie Biz Badile i Filara Gervasuttiego na Mont Blanc du Tacul. W Tatrach z biegiem lat stał się rekordzistą w ilości wejść, których sam nie mógł się już doliczyć. W r. 1989 święcił 30-lecie nieprzerwanego wspinania, które zbilansował liczbą 600 wspinaczek w Tatrach, w tym 40 nowych dróg i 60 pierwszych przejść zimowych. Już wtedy był wyjątkiem wśród równolatków, którzy bądź przestali się wspinać, bądź też poświęcili się wyprawom i górom najwyższym. Ale potem następowały równie pracowite dekady, dzielone pomiędzy Tatry i inne góry – w ostatnich kilkunastu latach z udziałem żony Iwony, która w górach dzielnie dotrzymywała mu kroku. Znając na wylot ściany, choć okres sportowych wyczynów był już poza nim, wyszukiwał coraz to nowe problemy, i to często całkiem ciekawe. Niektóre podsuwał mu jego przyjaciel z TOPR, wspinacz i autor przewodników Władysław Cywiński.
W roku zeszłym na Szpiglasowym Wierchu. Fot. Wojciech Święcicki
Wyjeżdżał w Kaukaz, Pamir, góry Bałkanów. Były to zawsze wypady niezwykle intensywne. Przykładowo – jeden z wielu – rok 1998: 39 wspinaczek w Tatrach, w tym 8 nowych dróg w masywach Młynarza, Żabiego Wyżniego i Żabiego Mnicha, 6 wyjazdów w Alpy zimą i latem z wejściami na 23 szczyty wyższe niż 3000 m; w kwietniu Himalaje Langtangu i 3 pięciotysięczniki, wśród nich Yala Peak (5520 m – z udziałem Iwony). Źle znosił duże wysokości (co odczuł w Pamirze) i w Himalajach nie zagustował, choć uczestniczył w 3 wyprawach. Ostatnio mówił o sumie około 1500 wspinaczek w Tatrach i poza Tatrami. Był czynny i w bieżącym roku – Marek Grochowski wspomina ze stycznia-lutego 2007 wspólny wyjazd w Andy, gdzie próbowali wejść na Marmolejo (6085 m) na granicy Argentyny i Chile. Próba załamała się na wysokości ok. 5700 m z powodu fatalnych warunków pogodowych. W maju byli razem w Alpach Wschodnich a jesienią Andrzej pojechał w Alpy z synem Bartkiem. Jeszcze w przeddzień tragicznego zgonu układał plany kolejnego dalekiego wyjazdu.
Otoczony taternicką młodzieżą i łatwo się z nią dogadujący, był ideowym łącznikiem między paroma generacjami. Aktywnie działał w Kole Warszawskim KW, w KWW i w komisjach PZA. Wyrobiony społecznie i elokwentny, z talentem prowadził walne zebrania – zawsze w duchu porozumienia, kompromisu, szukania optymalnych rozwiązań. Od lata 1966 był kandydatem GOPR a po przysiędze w jesieni 1968 jednym z najaktywniejszych ratowników-ochotników (80 wypraw, 5 narciarskich, tysiące godzin dyżurów). Działał w GOPR organizacyjnie i był jednym z architektów usamodzielnienia się Grupy Tatrzańskiej i powrotu do starej nazwy i tradycji. Jako przewodnik z dyplomem UIAGM, w ostatnich latach uczynił z tej specjalności zawód, pozwalający mu łączyć przyjemne z pożytecznym. Był dumny z dorobku Iwony, która – z setkami wejść – wyrosła przy nim na najlepszą koneserkę Tatr i Alp wśród alpinistek polskich. Dużo pisywał w "Taterniku" i innych czasopismach górskich, omawiał sezony i nowe publikacje, trwałą wartość mają jego monografie ścian, np. Koprowego Wierchu, Hrubego, otoczenia Dolinki Buczynowej. Nie zapominał nawet o naszym "Głosie Seniora". W r. 1992 nakładem wydawnictwa "Kraj" opublikował wraz z Markiem Wołoszyńskim przewodniki wspinaczkowe typu selected climbs "Zamarła Turnia", "Granaty" i "Na graniach Polskich Tatr Wysokich".
Wiadomość o jego śmierci w dniu 3 grudnia dosłownie poraziła całe środowisko, przywykłe do tego, że Andrzej zawsze był – jak nie w dyżurce TOPR, to gdzieś na ścianie czy na szlaku, rzadko w domu w Warszawie. Góry były jego światem. W Tatrach, w Zakopanem, w klubie, należał do najpopularniejszch postaci. Ogólnie lubiany, uczynny, towarzyski, dowcipny, był duszą klubowych imprez i spotkań. W schronisku nad Morskim Okiem od lat przewodził sylwestrowej kapitule Złotego Jaja. O przyjaciół nie musiał zabiegać – po prostu byli. Wyjazdy tatrzańskie i alpejskie, jak i wieloletnia praca szkoleniowa, przysparzały mu znajomości, których miał dosłownie setki. Od wielu kolegów i partnerów był starszy, często znacznie, ale jego wewnętrzna pogoda i swoista radość istnienia skracały kalendarzowy dystans. Jako wspinacz był niezawodny, jako człowiek – wolny od frustracji, zrównoważony, opanowany, nie ulegający emocjom, a przy tym naładowany pozytywną energią i siłą ducha. Z naszym domem był związany od chyba 40 lat – na Czerniakowie byliśmy sąsiadami, łączyła nas też stała współpraca w dziedzinie informacji prasowej. Mam wśród pamiątek dowcipną kartkę imieninową znad Morskiego Oka, podpisaną przez Barona, Samka Skierskiego i Andrzeja Mroza. Żadnego z nich nie ma już pomiędzy nami. Ostrzegałem go przed zbytnią łapczywością w konsumowaniu szczytów – w ostatnich latach miał w Alpach poważne ostrzeżenie wypadkowe. Nie zamierzał jednak zwalniać tempa. Miał jeszcze tyle gór do zdobycia, w swej symbiozie z górami i ludźmi gór wydawał się być spełniony i szczęśliwy. Niestety, siły ducha zabrakło mu w ostatniej godzinie. Zewsząd słychać pytanie: dlaczego? Przecież ta śmierć tak wyjątkowo nie pasuje do jego osobowości. Odpowiedzi zapewne nie usłyszymy nigdy – zabrał ją z sobą w swą ostatnią podróż. Wiemy tylko, że nie cały odejdzie, że pozostanie na zawsze w nowych drogach, w publikacjach, w uratowanych ludziach, a także w naszych myślach i naszych sercach, w które zapadł tak głęboko. Żegnaj, Baronie!
Józef Nyka
Ryszard W. Schramm
Fot. Józef Nyka, 1981
To kolejna nasza bolesna strata tej mrocznej jesieni. Prof. dr hab. Ryszard Wiktor Schramm – postać sympatykom alpinizmu znana tak samo dobrze, jak Giewont miłośnikom Tatr. Urodził się 8 czerwca 1920 roku w Poznaniu, wychował u stóp Bieszczadów. O swej karierze naukowej i uniwersyteckiej (biochemik i fizjolog roślin, metabolizm węgla i azotu) pisał szeroko i ciekawie (co więcej – zrozumiale!) w jubileuszowej autobiografii, wydanej przez UAM (Poznań, 2000). Przypomnijmy zatem tylko węzłowe daty: mgr chemii 1947, mgr biologii 1951, zastępca profesora 1956, docent 1961, profesor nadzwyczajny 1974, zwyczajny 1984.
Przygodę ze skałą rozpoczął tuż przed wojną, wspinaczki zimowe w r. 1946. Początki swej tatrzańskiej kariery tak prezentuje w odręcznych notatkach z r. 1952: "Członek PTT od 1936 roku. Mała Złota GOT. Obozy zimowe 1948, 1951 – uczestnik; obóz letni w Tatrach Słowackich VIII 1949 – uczestnik; kurs dla początkujących VII 1949 – instruktor; kurs instruktorski zimowy 1949–50 – instruktor." W Alpy (rejon Mont Blanc) wyjechał po raz pierwszy w r. 1957. Wyjazd na Spitsbergen w rok później zaowocował zauroczeniem Arktyką, a wyprawa w Hindukusz w 1963 – fascynacją górami Azji Środkowej. Do Klubu Wysokogórskiego został przyjęty w grudniu 1946, członkostwo zwyczajne otrzymał we wrześniu 1947 roku. Wspinał się przez 55 lat, niemal bez żadnej przerwy w sezonach. "Mam w Tatrach – pisze – 21 nowych dróg, z czego 4 z dziećmi, 17 większych wariantów i sporo mniejszych, 19 pierwszych przejść zimowych i szereg drugich. (...) Byłem na 12 wyprawach (nie licząc Alp i Kaukazu), z których 7 sam wymyśliłem, zorganizowałem i kierowałem; a w tych, którymi nie kierowałem, zawsze, przynajmniej w części – i to nieraz dużej, byłem autorem programu działania." Celami wypraw były Spitsbergen, Hindukusz, Atlas Wysoki, Ruwenzori, Kenya a dorobek eksploracyjny imponujący: 34 pierwsze wejścia na szczyty (zapewne rekord Polski), z tego 27 na Spitsbergenie, 6 w Darwazie Afgańskim i 1 w Ruwenzori, drugie wejścia m.in. na Hornsundtind (1431 m) i Kohe Nadir Shakh (6848 m). W Tatrach ma m.in. osiągnięcia tak sensacyjne, jak I przejście całości grani głównej (1955) i I zimowe tzw. Grani Tatr Polskich (Żabia Czuba – Wołoszyn, 1957). Ogarnia pamięcią szmat historii naszego sportu i sam ma w niej niemały udział, przy czym nigdy nie dał się porwać sportowemu nurtowi wspinania, pozostając rzecznikiem nurtu eksploracyjnego – tak w działaniu, jak i w publicystyce. "Miałem szczęście – mówi – należeć do pokolenia, które wymazywało ostatnie białe plamy z map kuli ziemskiej – i udawało mi się je znajdować, mimo bardzo trudnych warunków i możliwości działania."
Z synem Tomkiem – Spitsbergen 1973. W tyle Hornemantoppen 1131 m.
Od wczesnych lat powojennych był ważną postacią w życiu organizacyjnym. W latach 1946–50 sekretarzował w Oddziale Poznańskim PTT, w którym zorganizował teoretyczny kurs taternicki. W r. 1950 powołał do życia i przez 2 lata prowadził jako prezes Koło Poznańskie KW (najpierw Poznańsko-Pomorskie), szybko zyskiwał wpływy we władzach centralnych. W grudniu 1950 był delegatem na zjazd zjednoczeniowy PTT-PTK, a od 1951 do 1953 członkiem Komisji Turystyki Górskiej PTTK. W maju 1953 został powołany w skład 14-osobowej Komisji Taternictwa ZG PTTK a w czerwcu 1954 – do grona 47-osobowego Plenum nowo utworzonej Sekcji Alpinizmu PTTK i GKKF. Należał do czołowych rzeczników i autorów restytucji Klubu Wysokogórskiego, co nastąpiło w grudniu 1956 roku. Przez długie lata był członkiem Zarządu Głównego, w latach 1958–59 wiceprezesem. Jego zawsze wyważony głos bardzo się liczył na zebraniach plenarnych i walnych zjazdach, którym nierzadko z taktem przewodniczył. Funkcję szefa komisji członkostw honorowych praktycznie pełnił do r. 2003. Był działaczem Klubu Polarnego PTG od czasu jego utworzenia (1973, prezesem 1982–86), a od 1979 r. członkiem ekskluzywnego Explorers Club i głównym sprawcą powstania jego polskiej sekcji. Był członkiem honorowym PZA i odnowionego PTT (pierwszym w ogóle – przed Janem Pawłem II), wśród licznych odznaczeń miał Złoty Krzyż Zasługi (1974) i Krzyż Kawalerski OOP (1977), wysoko sobie cenił przyznane mu za całokształt osiągnięć nagrody "Explorera" i "Superkolosa".
W jego dorobku ważne miejsce zajmuje publicystyka. W l. 1948–50 redagował "Biuletyn Informacyjny" Oddziału Poznańskiego PTT, zaś w l. 1952–54 świetnego, choć powielanego "na poziomie epoki" "Oscypka". Od 1956 do 1969 był członkiem Komitetu Redakcyjnego "Taternika", a w latach 1993–98 Komitetu Redakcyjnego "Wierchów". W r. 1952 zestawił cenny aneks do tomów 1–4 WHP pt. "Nowe drogi 1951". W okresie 1959–85 był jednym z głównych piór i konsultantów znanej serii dra Tobiczyka. Swój romans z Tatrami 1935–1955 podsumował w książce "Życiorys tatrzański" (1995), zaś awanturniczy rejs wokół Spitsbergenu w dwutomowym dziele "Dwa długie dni" (1996). Moc żmudnej pracy włożył w redagowanie i popychanie książek znajomych i przyjaciół. Artykuły drukował w kraju i za granicą – liczbę swoich publikacji szacuje na "grubo ponad 300", treść wielu z nich należy do intelektualnego dorobku taternictwa i alpinizmu polskiego. Swoje bogate życie górskie posumował w zeszycie 4 naszej Biblioteczki Historycznej, zatytułowanym "Moje góry – moje wyprawy" (2000). Na osobną wzmiankę zasługuje jego wzruszająca "Litania na śmierć ks. Tischnera", powielona przez Toniego Janika. W r. 2003 był jednym z współgospodarzy jubileuszu PZA w Krakowie i już wtedy wykazywał oznaki trapiącej go ciężkiej choroby. Walczył z nią dzielnie przez lata pod ofiarną opieką żony Ewy i syna Tomka, w słuchawce telefonu jego głos brzmiał jednak coraz słabiej. Odejście w dniu 8 grudnia 2007 nie było zaskoczeniem. Odchodzi na niebieskie łąki, na Ziemi zostawia jednak mocny ślad w historii nauki i sportów górskich a także w sercach licznych przyjaciół, których mu nigdy nie brakowało. Czekaj na nas Rysiu, nie sprawimy Ci zawodu i przyjdziemy na pewno!
Józef Nyka