24.11.2004 CO NOWEGO W PTT? 11/2004 (45)
Dni gór PTT
Tegoroczne Dni Gór PTT (1--3 października) odbyły się w Przemyślu, główną organizatorką była prezesująca miejscowemu Oddziałowi PTT, Dorota Milanowicz, gospodarzem -- ks.Adam Wąsik. Zjechało się przeszło 170 osób z 20 oddziałów i kół Towarzystwa. Pierwszy dzień (piątek) wypełniło zwiedzanie Przemyśla a po południu otwarcie Dni Gór i okolicznościowa uroczystość z prelekcjami Lucjana Faca i Stanisława Janochy. Pierwszy mówił o Przemyślu jako mieście na pograniczu kultur, drugi -- o perspektywach turystyki w Euroregionie Karpaty. Najciekawszym punktem programu była sobotnia wycieczka autokarowa do Stryja i dalej we wschodnią część Bieszczadów -- z wejściem w 90 osób na najwyższy szczyt tego długiego pasma, Pikuj (1405 m). Góry były już w barwach jesieni, pożółkłe trawy, kwitnące jesienne gencjany. Lasy z przewagą buczyn, dobrze utrzymane. Pogoda dopisała, choć widoczność nie była najlepsza, a szkoda, bo panorama z Pikuja cieszy się szeroką sławą. Wycieczkę prowadził zaprzyjaźniony z nami przewodnik Aleksander Łużnyj ze Lwowa, świetnie znający problematykę przyrodniczą i historyczną okolic, do tego biegle władający językiem polskim. Grupy nie uczestniczące w wyprawie na Pikuj zwiedzały Lwów i Pogórze. W niedzielę wysłuchaliśmy Mszy Św. w kaplicy Collegium Marianum, z piękną homilią ks. Adama, następnie zaś koncertu duetu skrzypcowego ze Lwowa. Na zakończenie było zwiedzanie fortu Łętownia i monastyru. Żegnaliśmy piękną Ziemię Przemyską z przekonaniem, że trzeba tu jeszcze wrócić. Obszerniejsza relacja z Dni Gór ukazała się na łamach "Co słychać?" 10/2004.
Barbara Morawska-Nowak
Nowe władze PTT
13 listopada 2004 r. w sali audiowizualnej TPN, przy ul. Chałubińskiego 42a w Zakopanem, odbył się VI Zjazd Delegatów Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Na 157 delegatów, na liście obecności podpisało się 134. Jedynym kandydatem na prezesa pozostał dotychczasowy prezes, Antoni Leon Dawidowicz. W wyborach wzięło udział 126 delegatów.
Przed wyborami członków zarządu przegłosowano liczebność Zarządu Głównego w obecnej kadencji, zmniejszając skład do 14 osób. W wyniku wyborów, w których wzięło udział 124 delegatów, wyłoniono nowy Zarząd, który ukonstytuował się następująco: wiceprezesi -- Janusz Badura (O. Bielsko-Biała), Włodzimierz Janusik (O. Łódź), Jerzy Piotr Krakowski (O. Mielec). Sekretarz -- Barbara Morawska-- Nowak (O. Kraków); skarbnik -- Małgorzata Stępa (O. Kraków). Członkowie Prezydium: Tomasz Kwiatkowski (O. Radom), Michał Myśliwiec, Antonina Sebesta (oboje: Myślenice, O. Kraków). Pozostali członkowie Zarządu: Szymon Baron (O. Bielsko-Biała), Stanisław Czubernat (O. Poznań, TPN), Janusz Eksner (O. Radom), Wojciech Lippa (O. Nowy Sącz), Krzysztof Pietruszewski (O. Łódź) oraz Waldemar Skórnicki (O. Radom). W jawnym głosowaniu, wybrano większością głosów Główną Komisję Rewizyjną i Główny Sąd Koleżeński. Głównej Komisji Rewizyjnej (6 osób) przewodniczy Jan Weigel (Bielsko-Biała), przewodniczącym 9-osobowego Sądu Koleżeńskiego został ponownie Tomasz Gawlik (Ostrowiec Świętokrzyski).
Barbara Morawska-Nowak
22.11.2004 HURAGAN POD TATRAMI 11/2004 (45)
Na Słowacji trwa szacowanie strat po katastrofalnej wichurze, jaka w piątek 19 listopada w godzinach 15.30 -- 20 szalała na Podtatrzu i nad Tatrami. Wiatr wiejący z prędkością od 90 do 115 km/godz. zniszczył 2,5-kilometrowy pas lasu ciągnący się na długości 50 km od Podbańskiej aż po Tatrzańską Kotlinę. W Tatrach legło 12 000 ha lasów, mocno ucierpiały też drzewostany Orawy i Niskich Tatr. Powalone drzewa sparaliżowały ruch na Drodze Wolności, nie kursowały kolejki elektryczne. Szczęśliwym trafem jest tylko 1 ofiara śmiertelna, chociaż drzewa waliły się na samochody i dochodziło do zderzeń pojazdów z oszalałymi ze strachu jeleniami. Przez kilka dni odcięte od świata były zakłady lecznicze w Wyżnich Hagach, gdzie jest 250 pacjentów i ok. 50 osób ewakuowanych z aut uwięzionych na drogach. Dopiero w niedzielę w południe udało się oczyścić drogę.
Pracownicy Lasów Państwowych TANAP sądzą, że zniszczeniu uległo około 2,5 miliona metrów sześciennych drewna, a straty sięgną miliardów koron. Duża część złomów zniszczeje, gdyż samo ich usuwanie zajmie co najmniej 3 lata. Doniesienia ze Słowacji mówią o uderzającej zmianie krajobrazu południowych podnóży Tatr Wysokich. Podobno z Popradu widać wszystkie osady leżące przy Drodze Wolności, a zdewastowane "miasto Vysoke Tatry przypomina krajobraz księżycowy". Słowacka prasa podkreśla, że chodzi o katastrofę ekologiczną, jakiej w czasach historycznych Tatry dotąd nie przeżyły.
Według służb meteorologicznych, wichura osiągała prędkości od 90 do 115 km/godz. Na szczycie Chopoka zanotowano 150 km/godz. a na szczycie Łomnicy -- rekordową wartość 165,6 km/godz., typową dla orkanu. Na razie nie mamy meldunków o szkodach na obszarze Tatr Polskich.
22.11.2004 JUBILEUSZE, JUBILEUSZE 11/2004 (45)
100 lat Naranjo de Bulnes
Włosi świętowali w tym roku 50. rocznicę pierwszego wejścia na K2, Austriacy -- półwiecze zdobycia Cho Oyu. Jak już o tym informowaliśmy, tegoroczne włoskie wyprawy na K2 przyjął na specjalnej audiencji Jan Paweł II, w Wiedniu natomiast odbyła się uroczysta akademia z udziałem uczestnika wyprawy Tichego, prof. Helmuta Heubergera. Hiszpanie cyklem imprez -- wystaw, sympozjów, spotkań, zawodów wspinaczkowych -- uczcili setną rocznicę zdobycia swojej pięknej i trudnej Naranjo de Bulnes -- wapiennej iglicy nad wioską Bulnes w Picos de Europa w Asturii. Nie mająca łatwej drogi Naranjo (2519 m) jest, podobnie jak nasz Mnich, symbolem alpinizmu iberyjskiego, szeroko znanym z fotografii i wykorzystywanym w logach, znakach i odznakach organizacji wysokogórskich (odznaka). Pierwszego wejścia na szczyt dokonali 5 sierpnia 1904 r. arystokrata Pedro Pidal i (w roli przewodnika) owczarz Gregorio Pérez. Ich wspinaczka z nader skromnym ekwipunkiem była wielkim wyczynem sportowym i zapoczątkowała trudne wejścia na Półwyspie Iberyjskim. W dwa lata później głośnym echem odbiło się drugie wejście, zrealizowane nową drogą przez samotnego Niemca, Gustava Schulzego. Z biegiem lat przybywało dróg i alpinistów na szczycie. Padały kolejne ściany. W r. 1954 rozpoczęło pracę schronisko, 8 marca 1956 zrobiono pierwsze pewne wejście zimowe (co do wcześniejszych były wątpliwości). Obecnie na ścianach turni jest ok. 60 dróg, w tym wiele solidnie trudnych a nawet ekstremalnych. Szczyt należy do najpopularniejszych obiektów skalnych bogatej w góry Hiszpanii, uchodzi przy tym za górę, która pochłonęła najwięcej istnień ludzkich. "Naranjo" znaczy pomarańcza, podobno od barwy skał w zachodzącym słońcu. Turnia ma też drugą nazwę: mieszkańcy Asturii zwą ją Picu Urriellu, lub bardziej poufale -- El Picu.
200 lat Ortlera
Ortler (3905 m) jest jednym z najwybitniejszych i najciekawszych alpinistycznie masywów Alp Wschodnich. Tej jesieni świętowane jest 200-lecie jego zdobycia. Kiedyś należał do Austrii i do prób wejścia zachęcał podobno arcyksiążę Johann, brat cesarza Franza II. Prób było około pięciu. Powodzeniem zakończyła się ta z 27 września 1804 roku, kiedy "im Auftrage seiner Majestät" na czubku stanęli po trudnej wspinaczce przez Hintere Wandeln koziarz Josef Pichler i jego dwaj koledzy po fachu z Trafoi, Johann Leitner i Johann Klausner. Pogoda była zła i na dole pojawiły się wątpliwości co do osiągniętego przez śmiałków punktu. Wobec tego w 1805 r. wyczyn powtórzono i to dwa razy: przy pierwszym powtórzeniu na szczycie zatknięto z dala widoczną chorągiew, przy drugim -- rozpalono na nim ognisko. Latem 2004 śladami pierwszych zdobywców (droga normalna wiedzie dziś inaczej) poszedł Reinhold Messner z 2 towarzyszami i przy sposobności zrobił częściowo nową drogę. Z okazji jubileuszu przygotował on piękną książkę albumową "Ortler", wydaną przez BLV. Silnie zlodowacona Ortlergruppe leży na obszarze Włoch, tylko skrawek w granicach Szwajcarii. Podczas I wojny światowej toczyły się tu krwawe walki, po których pozostały liczne ślady i pamiątki. Armaty wciągano wysoko na lodowe stoki.
18.11.2004 NADZIEJA DLA PUCHATYCH 11/2004 (45)
Tegoroczny, XIV z kolei, Maraton Himalajski, rozgrywany w ciągu 5 dni na dystansie 162 km z przewyższeniem 7000 m (plus 4300 m w dół), wygrał 37-letni Austriak, Christian Schiester. Ścigając się z bardzo silnymi rywalami -- m.in. mistrzem świata w biegu na 100 mil Berrym Lewisem -- czasem 14 h i 43 min ustanowił nowy rekord trasy, o 15 min lepszy od dotychczasowego z r. 2001. Ciekawostką jest, że jeszcze kilka lat temu Christian cierpiał na nadwagę i był ofiarą nałogów: 40 papierosów i 10 piw dziennie, to była norma. Kiedy znacznie przekroczył wagę 100 kg i nie mógł już zasznurować własnych butów, wspierany przez lekarza, postanowił zmienić życie. Od biegów zdrowotnych przeszedł do sportowych i zaczął wygrywać konkurencje w swoim kraju. W Marathon des Sables na Saharze (242 km) zajął 12. miejsce, a przy okazji stracił sympatię do ciepłego piasku. Zainteresowały go góry prawdziwie wysokie. Mieszka w górzystej Styrii, więc w ostatnich miesiącach trenował jak szalony: tygodniowo 230 km w poziomie i 10 000 m w pionie. Himalayan 100 Mile Stage Race (w tym roku 1--5 listopada) rozgrywany jest w Indiach od piętra dżungli aż po wieczne śniegi. Odbierając w Kalkucie nagrodę oświadczył, że musi trochę odpocząć i rozejrzeć się za nowym wielkim wyzwaniem. Ale Maraton Himalajski już spełnił jego wielkie marzenie.
17.11.2004 NOWOŚCI Z GÓR 11/2004 (45)
Dziękuję ci, Shisha!
"To była najcięższa droga w naszym górskim życiu" -- zgodnie oświadczyli czescy himalaiści Zdeněek Hrubý, Radek Jaroš, Petr Mašek i Martin Minařík po zejściu z Shishapangmy. Przeszli oni drogę angielską na południowej ścianie -- stylem alpejskim. Najbardziej dał im w skórę odcinek 60-stopniowego lodu, bardzo twardego i przy 15-kilogramowych plecakach i dużej wysokości skrajnie niebezpiecznego. W południe 9 października byli na szczycie, nagrodzeni przepięknym widokiem z Annapurną, Manaslu, Cho Oyu, Everestem, Kailashem na zachodzie, wschodzie i północy. Na himalajskich drogach nie są nowicjuszami: dla Hrubego i Jaroša Shishapangma jest piątym 8-tysięcznikiem, dla Minaříka czwartym a dla Maška drugim. Jaroš i Minařík mają za sobą wejście na Kangchendzöngę. Droga angielska wyprowadza na wierzchołek główny Shishapangmy (8027 lub 8046 m), co gwarantuje pełny sukces zdobywczy.
W dzień po zespole czeskim, 10 października, po 3-dniowej wspinaczce tą samą drogą weszli na szczyt Shishapangmy Ekwadorczyk Iván Vallejo Ricaurte, Hiszpan Santiago Sagaste i mieszkańcy Andory Ramon Rosell i Oriol Rivas. Dla Vallejo był to dziesiąty 8-tysięcznik. "Z technicznego punktu widzenia -- pisze on -- wspinaczka na Shishy była najtrudniejsza, z tego, co dotąd robiłem w Himalajach. Powód: szliśmy całkowicie w stylu alpejskim, co znaczy, że nie rozbiliśmy wcześniej obozów, nie rozpięliśmy też ani centymetra poręczówki. Styl alpejski oznacza także ciężkie plecaki. (...) Teren nie był nam znany, każdy krok był dla nas nowym odkryciem." 12 października zespół był z powrotem w bazie a Vallejo wystosował wzruszający list otwarty zatytułowany "Dziękuję ci, Shishapangmo!"
Saf Minal
Kształtny piramidalny Saf Minal (6911 m) w indyjskim Garhwalu jest sąsiadem słynniejszych od niego Kalanki (6931 m) i Changabangu (6864 m). Rejon ten miał swoje wielkie lata, wspinali się tu także Polacy. Obecnie odwiedzany jest rzadko, tym wyżej ocenić trzeba inicjatywę dwójki amerykańsko-brytyjskiej, która dokonała pierwszego wejścia północno-zachodnią ścianą Saf Minala (zdjęcie), do tej pory zdobywanego łatwą śnieżną flanką od południa (2 czy 3 wejścia, pierwsze 1975). O ile efektowne 1700-metrowe ściany Kalanki i Changabangu znane są z solidnego granitu, o tyle 2-kilometrowa ściana Saf Minala stanowi ich przeciwieństwo: skały metamorficzne, kruche łupki, zmuszające do licznych trawersów. Wspinaczkę rozpoczęli filarem, potem droga wiodła ścianą. Urozmaicenie stanowiły zaśnieżone płyty i stojące lodowe kuluary. John Varco (USA) i Ian Parnell (UK) spędzili w ścianie kilka dni, wysoko w górze 36 godzin przeczekiwali huragan, siedząc w półrozpiętym namiociku. Wspinali się w alpejskim stylu, bez poręczowań, obozów a nawet bez rekonesansu. Górną część ściany forsowali w wietrze i niepogodzie, grań zachodnią osiągnęli 200 m poniżej szczytu. W nocy wiało na grani tak silnie, że wątpili w możliwość ukończenia drogi, jednak poranek 5 października przyniósł słońce i szansę dotarcia do wierzchołka -- "z wolnymi od chmur widokami w głąb Chin i w stronę tajemniczego Sanktuarium Nanda Devi". Nie był to jednak koniec przygody. Czekały ich jeszcze 2 dni zjazdów i schodzenia -- do bazy wrócili z przeciętą kamieniami liną, z resztkami żelaza, bez żywności, a Parnell stracił 10 kg wagi ciała. W Anglii już zapowiedział on serię pogadanek o himalajskiej przygodzie, głównie na uniwersytetach -- z atrakcją w postaci ciekawego filmu video.
Sukces i tragedia
W GS 09/04 piszemy o Hiszpance Chus Lago (Marija Lago-Rey), która po zdobyciu wszystkich poradzieckich 7-tysięczników jako 21. kobieta i jedna z nielicznych cudzoziemek (w tym, jak pamiętamy, także Polki...) otrzymała tytuł Śnieżnego Barsa. Jako pierwszy Iberyjczyk uprzedził ją jednak o kilka dni młody, bo dopiero 23-letni Bask, Xabier Ormazabal. W dniu 15 VIII 2002 wszedł on na Pik Kommunizma, 2 VIII 2003 na Chan Tengri (liczony za 7--tysięcznik), 15 VIII na Pik Pobiedy, w tym roku zaś 27 VII na Pik Lenina i 5 VIII na Pik Korżeniewskiej. Na północnej ścianie Pika OGPU poprowadził nową drogę o deniwelacji 1250 m i średnich trudnościach IV+ w skale i do 75ř w lodzie. Jesienią bieżącego roku wyruszył do Tybetu, gdzie 27 września zameldował się ze szczytu (centralnego) Shishapangmy, następnie zaś zaatakował Cho Oyu. Niestety, ta przygoda zakończyła się fatalnie. Osiągnął wprawdzie szczyt, jednak podczas zejścia został zaskoczony przez niepogodę. Schronił się w obozie na 7800 m, gdzie nazajutrz jego włoscy koledzy znaleźli w namiocie jego zimne ciało. Nie ma doniesień o przyczynie nieoczekiwanej śmierci.
Pik Gorkiego - nowa droga
Spośród setek tegorocznych wejść w Pamirze i Tien-szanie kilkanaście zapisze się w annałach alpinizmu azjatyckiego. Jedną z tych będzie nowa droga lewą częścią północno-zachodniej ściany Pika Gorkiego w Tien-szanie, w sąsiedztwie Chan Tengri. Poprowadzili ją w dniach 15-24 sierpnia 2004 w tradycyjnym stylu 4 alpiniści ze Świerdłowska. Droga pokonuje wysokość 1500 m i liczy 35 wyciągów. Dolna połowa (18 lin) to lód o spadku 55ř, górna -- mikst i skała 60-75ř. Pod względem trudności drogę zaliczono wstępnie do "kategorii 6". Wspinaczkę, szczególnie w górnej części, komplikowały opady śniegu a także kruchość skał, nie pozwalająca na solidną asekurację. Większość sprzętu pochodziła od firm rosyjskich. Biwakowano w namiocie na specjalnej platformie firmy "Wiek". Zespół wspinaczkowy tworzyli m.s. Aleksandr Korobkow, Nikołaj Smalin, Aleksandr Czerniawski i Aleksandr Szabunin. Trenerem był m.s. Aleksandr Michajłow (na 5 ludzi 4 Aleksandrów...). Alpiniści uralscy działali w Tien-szanie w ramach projektu "Tengri-Tag", włączonego w program "Roku Rosji w Kazachstanie 2004". Razem z alpinistami miejscowymi dokonali też innych wejść, np. na Pik Czapajewa i na Chan Tengri. Jeden z zespołów wszedł 18 sierpnia na szczyt Mramornej Stieny (6350 m) -- filarem zachodnim i granią północno-zachodnią z 3 obozami, w górnej części w niepogodzie. W grzbiecie Sary Dżaz dokonano dwu wejść na szczyt Karły Tau (Śnieżną Górę, 5450 m). 23 lipca na szczycie stanęła piątka kazachsko-uralska, zaś 18 sierpnia ałmatyńcy Ajdar Żumadiłow, Jurij Mojsiejew oraz Rosjanin Wadim Popowicz. W rejonie tym jest wiele niejasności pod względem dziewictwa niższych szczytów. Różne wyprawy dokonywały tu nierejestrowanych wejść aklimatyzacyjnych, słychać też o wejściach nielegalnych.
Sezon w Dolomitach
Latem 2004 o kilka ładnych nowych dróg wzbogaciły się Dolomity. We wrześniu direttissimę południowo-zachodniej ściany Torre Trieste opracował słynny Mauro "Bubu" Bole. Droga pokonuje wysokość 900 m (20 wyciągów) i poświęcona została pamięci Patricka Berhaulta. Najtrudniejszy jest wyciąg 14 (8a). Skała nie zawsze jest lita, a odstępy między punktami asekuracyjnymi miejscami duże. Jak to teraz jest w zwyczaju, 30 września Bubu przeszedł swoją uprzednio spreparowaną drogę w ciągu 1 dnia całkowicie klasycznie. Autorem drugiej drogi jest stary wyjadacz alpejski, Ermanno Salvaterra. Poprowadził ją w prostej linii na zachodniej ścianie Cima Tosa (3173 m) w rejonie Brenty. Droga ma 350 m deniwelacji i trudności 6+, autor nazwał ją "Carpe Diem". Również on robił drogę ratami, jako datę przejścia podaje więc "lato 2004". Punktem wypadowym jest Rifugio XII Apostoli, którym Ermano od lat kieruje. W dniu 23 sierpnia Maurizio "Manolo" Zanolla i Riccardo Scarian przeszli klasycznie własną drogę z lata 2003 na północnej ścianie Campanile Basso di Lastei w Pale di San Martino. Chodzi o "Cani Morti", drogę tylko 350-metrową, ale o długim ciągu trudności 8a, z kluczowym odcinkiem 8b+. Rzecz jasna, nie są to jedyne pierwsze przejścia minionego lata w Dolomitach!
Turystyka górska - to jest to
Der Deutsche Alpenverein jest największym towarzystwem wysokogórskim na świecie. Ma bez mała 700 000 członków, 354 sekcje i kluby, 327 schronisk i 20 000 km górskich dróg, ścieżek i ferrat. To w jego pracowniach Pit Schubert prowadził doniosłe doświadczenia ze sprzętem i metodami asekuracji, jego też biblioteka w Monachium (w czasie wojny doszczętnie zniszczona przez bomby, dziś 70 000 jednostek) jest największym księgozbiorem górskim na świecie. Dzięki kontynuowanej od lat pracy z młodzieżą, DAV ma świetną kadrę wspinaczy sportowych, ale także wielkich wspinaczy górskich: Huberowie, Glowacz, Holzl -- to tylko kilka nazwisk. Ciekawe, że mimo sportowego nastawienia organizacji, aż 92% członków Towarzystwa podaje jako swoje hobby turystykę górską, a odsetek ten rośnie z roku na rok. Nad zjawiskiem tym 14 października debatowało sympozjum "Erlebnis Bergwandern". Jednym z powodów wracania od alpinizmu do turystyki jest stopniowe starzenie się społeczeństwa, innym -- powodzenie, z jakim spotkały się alpejskie ferraty, jeszcze innym -- przepaść, jaka powstała pomiędzy poziomem technicznym sportowców a tłumem wspinaczy niedzielnych, którzy na czwórkach i piątkach czują się górskimi patałachami. Zgodzono się, że rozwój turystyki górskiej leży w interesie gmin i landów, a jako czynnik zdrowotny -- całego kraju, co niestety nie jest rozumiane ani na górze, ani na dole.
Himalaje - schyłek sezonu
Himalajska jesień dobiegła końca, a zamknęły ją dwie wyprawy słoweńskie. Jedna z nich odleciała z Lublany dopiero 27 września i rozbiła bazę u stóp trójszczytowego masywu Nangpai Gosum (7351 m) w gnieździe Cho Oyu, na granicy Nepalu i Tybetu. Celem wyprawy była rozległa południowa ściana, dotąd w całości dziewicza. Wyprawie nie wiodło się zrazu. Pogoda była słaba, 13 października zachorował kierownik, Urban Golob, którego trzeba było odesłać do kraju. Na szczęście los się odwrócił. 17 października Urban Ažman i Tadej Golob korzystając z przejaśnienia, z przełęczy 5650 m weszli południowo-zachodnią ścianą na dotąd niezdobyty szczyt Dzasampatse (6295 m). Drogę 650 m wysokości nazwali "Mały Książę" i ocenili na V+, M5 czy inaczej TD+. Potem przyszedł sukces główny. W dniach 22--24 października Rok Blagus, Samo Krmelj i Uroš Samec weszli południową ścianą (850 m) na południowo-zachodnią grań (namiot 6650 m) i nią w 11 godzin na szczyt Nangpai Gosum (7351 m), zwanego też Pasang Lamu Chuli (zdjęcie). Następnego dnia byli z powrotem w bazie. Drogę pokonującą 1550 m deniwelacji nazwali "Slovenska Smer" i wycenili na VI, M5. Ostry jesienny mróz w górze przypłacili odmrożeniami stóp, szczególnie ucierpiał Samec. Słoweńscy alpiniści są z wejść bardzo zadowoleni, gdyż -- jak pisze Tomaž Jakofčič -- w wielkich pierwszych wejściach panował u nich paroletni zastój. Pierwszego wejścia na główny szczyt Nangpai Gosum dokonała wyprawa japońska w r. 1986.
Natomiast nie powiodła się inna słoweńska wyprawa późnojesienna: Tomaž Humar zamierzał przejść solo dotąd nie mającą drogi wspaniałą dwukilometrową wschodnią ścianę (zdjęcie) wschodniego szczytu Jannu (7468 m), wcześniej już kilka razy bezskutecznie atakowanego. Założył poręczówki na drodze zejściowej i ustalił, że planowany środek wschodniej ściany jest nie do sforsowania z powodu wiszących nad nim i sypiących lodem seraków. Podjęta próba przebicia się do grani załamała się 1 listopada na wysokości 6800 m na innej barierze seraków, nie tylko bardzo trudnej ale i skrajnie niebezpiecznej. Jak piszą uczestnicy czeskiej wyprawy w tamten rejon, przedsięwzięcie Humara było "perfekcyjnie przygotowane pod względem organizacyjnym". Łączny koszt jego wyprawy wyniósł 45 000 dolarów.
Rowerowe maratony
Erden Eruç mieszka w Seattle (USA), a jego hobby od paru lat stanowi realizacja wejść na szczyty 6 kontynentów "o własnych siłach". W tych dniach wyrusza z domu na rowerze z przyczepą z zamiarem dotarcia w ten sposób do... Argentyny, pod Aconcaguę. Kanał Panamski sforsuje na łodzi. Podróż potrwa długo i -- if all goes well -- na najwyższy szczyt Ameryki wejdzie w styczniu 2006 roku. Jest to drugi etap zaplanowanej na lat 7 odysei Erdena. Na razie ma za sobą jeden etap -- odbytą w zeszłym roku podróż rowerem z Seattle na Alaskę i wejście na Mount McKinley. Zainspirował go parę lat temu znany poszukiwacz przygód, Göran Kropp, który ze Szwecji pojechał rowerem do Nepalu, by z powodzeniem zaatakować Everest. O innej dwukołowej przygodzie pisze MountEverest.net. Otóż 8-osobowa ekipa rowerzystów wyruszy z Venetto we Włoszech, by przejechać Europę i Azję, odwiedzając ważniejsze pasma górskie, w tym także Tatry (niestety, Słowackie). Ponieważ projekt nawiązuje do jubileuszu K2, celem "Bike 8000" jest baza po północnej stronie tego szczytu a stamtąd -- Lhassa w Tybecie. Cała trasa szacowana jest na 12 000 km. W składzie 8-osobowej ekipy jest lekarz, mechanik rowerowy i filmowiec.
Z Australii w polskie ślady
Na stronie agencji turystycznej Field Touring znaleźliśmy ciekawą wiadomość o planowanej na grudzień wyprawie w rejon Mercedario (6770 m) w prowincji San Juan, z zamiarem powtórzenia drogi japońskiej na południowej ścianie. W skład ekipy wchodzą 4 doświadczeni alpiniści australijscy i 1 Niemiec. Przewidziane są wejścia aklimatyzacyjne na Pico Polaco (6000 m) i Alma Negra (6120 m). Droga japońska jest długa (2500 m deniwelacji) i trudna, być może dodatkowo utrudnił ją ostatni zanik pokrywy lodowej. Organizatorzy piszą, że wybrali Mercedario (zdjęcie) m.in. z powodu jego ustronnego położenia i małej liczby działających tam wypraw, cała bowiem uwaga dzisiejszych andynistów skupia się na położonym 100 km na południe najwyższym szczycie Ameryki. Pod tym względem czeka Australijczyków pewien zawód, gdyż w nadchodzącym sezonie na interesującą sportowo południową ścianę Mercedario wybierają się też wyprawy z Anglii i z USA. Jak pamiętamy, pierwszego wejścia na Mercedario dokonali 18 I 1934 Adam Karpiński, Wiktor Ostrowski, Stefan Daszyński i Stefan Osiecki (krótko polski rekord wysokości), zaś na Alma Negra -- Jan K. Dorawski i Wiktor Ostrowski. Pico Polaco otrzymał nazwę od władz argentyńskich, chociaż Polacy na niego nie weszli.
11.11.2004 ŁOMNICA TAK, GIERLACH NIE 11/2004 (45)
W ostatnich dniach października 2004 ratownicy słowackiej HZS wymienili klamry i 200 metrów łańcuchów na nieznakowanej drodze z Łomnickiej Przełęczy na szczyt Łomnicy. Poprzednia wymiana sztucznych ułatwień na tej drodze miała miejsce w roku 1986. Październikowa akcja mogła się odbyć dzięki wsparciu sponsorów. Przy okazji naczelnik HZS Vysoké Tatry, Martin Kulanga, oświadczył, że tatrzańscy ratownicy nie przywrócą zabezpieczeń na obu drogach na Gierlach, zdjętych przez "nieznanych sprawców" w początku września tego roku. Zgodnie z przepisami TANAP, na najwyższy szczyt Tatr turystom wolno się wybrać jedynie w towarzystwie uprawnionych przewodników, a według Kulangi przewodnicy są w stanie zapewnić bezpieczeństwo swoim klientom bez uciekania się do sztucznych ułatwień. Inaczej jest w przypadku Łomnicy, na którą wprawdzie też wiedzie tylko nieznakowana ścieżka, ale zejście w kierunku Łomnickiej Przełęczy (zdjęcie) ma charakter drogi ewakuacyjnej dla turystów jak i pracowników stacji naukowej na wypadek np. awarii kolejki. Wracając do sprawy aktu wandalizmu na Gierlachu, ciągle nie wiadomo, kto stoi za tą sprawą. Nie wykluczone, że jest to dzieło jakiejś organizacji ekologicznej. Minionej zimy w Tatrach Słowackich doszło do ekscesów, które mogły mieć tragiczne skutki: ktoś usunął zimowe tyczkowanie na szlakach otwartych dla turystyki. Być może w obu przypadkach sprawca był ten sam.
Monika Nyczanka
10.11.2004 TEGO NIE SPODZIEWAŁ SIĘ NIKT... 11/2004 (45)
XXIX Festiwal Filmów Górskich w Banff w Kanadzie, największa i najbardziej prestiżowa tego typu impreza na kontynencie amerykańskim, odbył się w dniach od 30 października do 7 listopada 2004 roku. Zupełnie niespodziewanie przyniósł on główną nagrodę polskiemu filmowi "Odwrót", nakręconemu 37 lat temu w Tatrach przez Jerzego Surdela.
Udział w festiwalu zawdzięczam miejscu zamieszkania: Calgary. Mój kolega alpinista (wspinał się m.in. z Wojtkiem Kurtyką na Dhaulagiri) Alex Bertulis, Litwin z pochodzenia, zamieszkały w Seattle, przysłał mi e-mail z wiadomością, że na festiwalu w Banff będzie prezentował film. Zareagowałam, jak należało, oświadczając, że odbiorę go z lotniska i przerzucę do oddalonego o 130 km Banff. Po drodze wyjaśnił mi, że prezentuje stary polski film "Odwrót" -- "Odworot", jak się wyraził -- w reżyserii Jerzego Surdela. Alex opowiedział mi, że po kopię tego filmu pojechał do Polski tuż przed stanem wojennym, sądząc, że jest to jedyna kopia, którą należy uratować przed zamętem wojennym. Przez ponad 20 lat gnębił go fakt, że film ten leży bezużytecznie. W końcu, gdy przestał pracować zawodowo, zmobilizował się, żeby sformatować taśmę do pokazania widowni amerykańskiej. W zamęcie zdobywania filmu Alex pomylił informację o śmierci Kaliniewicza, sądząc, że nie żyje Jurek Surdel.
Wiadomość o tym, że wspomniany film, to znany mi z dawnych lat "Odwrót", spowodowała, że zmieniłam zdanie co do ważności moich terminów projektowych (jak tu mówią, na łożu śmierci nikt nie żałuje, że nie pracował więcej) i przyjęłam zaproszenie Aleksa z wejściówką na festiwal. Dzięki internetowej łączności z krajem, w przeddzień projekcji zdołaliśmy ustalić, że Jerzy Surdel żyje (zdjęcie), a także zdobyć ważne informacje o filmie i jego bohaterach. Doszły one na czas, choć bezpośrednio przed pokazem. Jeśli chodzi o błąd literowy w tytule, to było już za późno, by go poprawiać. Zgodziliśmy się, że wprowadziłoby to niepotrzebny zamęt, a poza tym Alex przekonał mnie, że "odworot" brzmi jakoś łatwiej dla niepolskiego ucha.
"Odwrót" został wyświetlony w najlepszym czasie festiwalowym -- w sobotę wieczorem, w sekcji Retro Reels. Poprzedził go bardzo interesujący pokaz oryginalnego filmu Johna Noela z wyprawy na Everest w 1924 roku, prezentowany przez jego córkę, Sandrę Noel. Bardzo piękne wprowadzenie do "Odwrotu" wygłosił nie kto inny, jak sławny brytyjski alpinista, Brian Hall. Ja sama ze wzruszeniem oglądałam na wielkim ekranie znane postacie i sceny, a także bliskie sercu krajobrazy z Tatr. Ale nikt z nas (przyjechało kilkoro znajomych z Calgary) nie przypuszczał, że ten stary i skromny pod względem środków film wywrze tak głębokie wrażenie na widzach i członkach Jury.
W niedzielę po południu byliśmy już gotowi do powrotu do Calgary, kiedy Alex dostał telefon z prośbą, żeby jednak koniecznie został na uroczystości wręczania nagród. Spodziewaliśmy się wyróżnienia, jednego z dwudziestu, tym istotnych, że wiążą się z wysyłaniem filmu do różnych ośrodków w Kanadzie i USA, a także w ramach "The Best of the Festival" na szerokim świecie. Ale główna nagroda była całkowitym zaskoczeniem. Kiedy na samym końcu Alex został wezwany po odbiór głównej nagrody Festiwalu, jego nieprzygotowane i spontaniczne przemówienie nie było popisem elokwencji. Bardzo było miło, po imprezie i wywiadach podchodzili do nas ludzie, głównie młodzi, pytając o kasetę i zachwycając się filmem, zdjęciami Zbyszka Kaliniewicza i przejmującą muzyką Koniecznego. Były pytania o dalsze losy bohaterów -- z niestety smutnymi odpowiedziami: tragicznie zginęli i Kaliniewicz, i wspaniały Samek Skierski. Już przy wyjściu natknęliśmy się na Carlosa Buhlera. I znowu słowa zachwytu, zwłaszcza bardzo fachowa analiza roboty operatora ze strony towarzyszącej Carlosowi pani. Recenzje, które ukazały się wczoraj w kanadyjskich gazetach były też bardzo pozytywne, m.in. powtarzano wypowiedź jednego z członków Jury, który nazwał film "dziełem ponadczasowym i niepowtarzalnym".
Reasumując, "Odwrót" został wybrany spośród 300 pozycji całej tej super techniki i wielkiego górskiego wyczynu, ponieważ przemawia do serca, ponieważ każdy z nas mógł się identyfikować z bohaterami, ponieważ pokazuje poezję gór, i to naszych ukochanych Tatr. I chwała Alexowi, że pomimo potknięć, wskrzesił film i przeniósł go -- to zgodna opinia krytyków -- do światowej klasyki.
Elżbieta Lipowska
07.11.2004 SKARBY ZE STARYCH ALBUMÓW 11/2004 (45)
I my byliśmy kiedyś młodzi
Lato 1962 roku, to było tak niedawno, a przecież przeszło 40 lat temu. Nasz pierwszy powojenny wyjazd w Dolomity i pierwszy poza żelazną kurtynę. Kto ciekaw szczegółowszej relacji, niech zajrzy do III tomu popularnego "Tobiczyka". Dojechał wtedy do nas przebywający od szeregu lat za granicą Jerzy Sawicki "Szmaciarz" -- głośna postać polskiego taternictwa pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. W r. 1962 pracował we Włoszech i miał w Cortinie d'Ampezzo wielu przyjaciół, czuł się tam wyraźnie zasiedziały. Nie proponował nam wspólnych wspinaczek, choć raz wybrał się z niżej podpisanym na południową ścianę Vernel w masywie Marmolaty -- z zamiarem zrobienia nowej drogi. Zniechęcił go już drugi wyciąg, zwłaszcza że miało ich być kilkanaście, a dzień był parny i zanosiło się na burzę. Opowiadał nam barwne historyjki z Tatr -- dla słuchaczy było jasne, że w Tatrach zostawił serce, a tu we Włoszech czuje się jedynie gościem. Reprezentował pokolenie starsze od naszej ekipy, jeśli nawet nie wiekiem, to taternickim stażem. Pędził bujne życie towarzyskie. Nasz cały otrzymany z KW żołd na miesięczny wyjazd wynosił 45$ na głowę, w Cortinie sypialiśmy więc w stodółce Babci Lacedelli wysoko nad miastem. Którejś nocy spokojne, złożone z kilku wiejskich zagród osiedle postawił na nogi blask reflektorów, klaksony aut i głośne włoskie krzyki "Polacy! Polacy!" Zerwani ze snu i przewrażliwieni na punkcie spotkań z władzą, sądziliśmy, że to najazd policji. Okazało się jednak, że nie, że to "Szmaciarz" z grupą złotej włoskiej młodzieży porywa nas na ekskluzywną nocną imprezę taneczną. Wywoływali "Polaków", ponieważ nie wiedzieli, w której stodole koczujemy. Ubieraliśmy się w pośpiechu. Obaj z Adasiem Szurkiem wspinaliśmy się wtedy w starych góralskich sedakach. Szmaciarz przyświecał latarką i komenderował radośnie podniecony: "kożuchy kudłami na wierzch, nie obierajcie się z siana -- i mówcie wyłącznie po polsku!" Zrozumieliśmy, że mamy uatrakcyjnić prywatkę jako półdzicy buszmeni zza żelaznej kurtyny. Prywatka zasługiwałaby na opis w jakimś niegórskim organie, tu powiedzmy tylko, że całe zajście narobiło nam kłopotów u Babci Lacedelli i jej sąsiadów, oburzonych nocnym najazdem rozwrzeszczanej młodzieży. Musieliśmy włożyć dużo starań, by rozgniewanych gazdów udobruchać i uzyskać zgodę na jeszcze kilka tanich stodółkowych nocy.
Na fotografii (zdjęcie) stoją od lewej: Lucjan Saduś, Ryszard Zawadzki, Maciej Popko, Jerzy Sawicki "Szmaciarz", Andrzej "Zyga" Heinrich i Adam Szurek. Jak pamiętamy, choć może nie wszyscy, Jurek Sawicki (taternik, obieżyświat, wybitny fizyk jądrowy), zginął tragicznie jesienią 1968 r. w katastrofie francuskiej Caravelle, która wpadła do Morza Śródziemnego, jak się dziś przypuszcza -- w wyniku libijskiego ataku terrorystycznego. Zwłok nie wydobyto, we frontowej części Powązek jest jednak symboliczny granitowy kamień Szmaciarza. Miał 37 lat. Serdeczne wspomnienia poświęcili mu Zdzisław Kozłowski i Ryszard W. Schramm w "Wierchach" 1988--91 (s. 359--366). Andrzej Heinrich zginął w maju 1989 r. na Lho La w wieku 52 lat.
Józef Nyka
07.11.2004 SHISHA PANGMA PO RAZ DRUGI 11/2004 (45)
Zanosi się na to, że najbliższej zimy ruszymy ponownie pod Shishę. W dniu 2 grudnia wyrusza zimowa wyprawa na niezdobytą do tej pory zimą Shisha Pangmę (8027 m). W zeszłym roku Simone Moro (Włochy) i Piotr Morawski (KW Warszawa) wycofali się 300 metrów w pionie od szczytu -- po pokonaniu południowej ściany (pierwsze powtórzenie drogi hiszpańskiej), co zresztą "Gazetka Górska" obszernie relacjonowała (zdjęcie). W tym roku skład wyprawy będzie podobny: Jan Szulc -- kierownik, Simone Moro, Dariusz Załuski, Piotr Morawski, Jacek Jawień. Jeśli pogoda dopisze, spróbujemy wejść nową drogą, co zresztą było też planowane minionej zimy. Byłoby to dobre połączenie razem z pierwszym zimowym wejściem.
Piotr Morawski
03.11.2004 NIECH SPOCZYWAJĄ W POKOJU 11/2004 (45)
Dekada Dnia Zadusznego jest okresem naszych wizyt na cmentarzach i wspominania Drogich Zmarłych, także tych spoczywających daleko, w skałach i lodach świata. Jeden z takich lodowych grobów -- na przełęczy Lho La w Himalajach -- przypomnieliśmy w GS 05/04. W Tatrach tradycją stały się uroczystości na symbolicznych cmentarzach pod Osterwą i pod Krasnem w Dolinie Żarskiej, gdzie spotykają się delegacje słowackich i polskich organizacji, by wysłuchać mszy św. w intencji ofiar Tatr, złożyć kwiaty, zapalić znicze i powspominać tych, którzy jeszcze niedawno temu byli między nami. Jest też specjalne miejsce zadumy w Karkonoszach. W różnych miastach członkowie klubów odwiedzają groby kolegów, w Zakopanem taternicy i ratownicy pamiętają o Nowym Cmentarzu i o Pęksowym Brzeżku. W tym roku sporo miejsca poświęca Zmarłym "Tygodnik Podhalański" nr 43, który w swoich "wypominkach" wymienia zmarłych po 1 listopada 2003, m.in. Macieja Mischkego (94), Ryszarda Wojnę (83), Wojciecha Jarzębowskiego (77), Mariana Sowę (82), Zdenka Zibrina (73), Jerzego Ustupskiego (93). Na s.19 większe noty poświęca Annie Antkiewicz, Wiktorowi Bolkowi, Grzegorzowi Skorkowi i Patrickowi Berhaultowi. Na s. 18 Apoloniusz Rajwa relacjonuje przebieg obchodów "w cieniu Osterwy".
Akademicki Klub Górski w Łodzi 29 października 2004 zorganizował pod Osterwą uroczystość odsłonięcia tablicy upamiętniającej Juliusza Rudzińskiego, który zginął w skałkach w zeszłym roku. Informację o tej uroczystości (zobacz) przekazał nam Wojciech Święcicki.
02.11.2004 BRAWO, INES! 11/2004 (45)
Kiedy Stefan Glowacz "oddaje do użytku" kolejną nową drogę, świat wspinaczkowy wstrzymuje oddech. Tak też było przy jego pierwszym przejściu (wraz z Markusem Dorfleitnerem) 500-metrowego dziewiczego filara wschodniej ściany Titlis (3020 m) w Alpach Szwajcarskich, dokonanym 4 lipca 2004 -- po obróbce latem 2003 roku. Trzynaście wyciągów, jeden wyceniony na X, reszta głównie na VII+ do IX-, asekuracja z pomocą spitów ale tak oszczędna, że odpadnięć lepiej nie ryzykować, zwłaszcza że skała nie jest najlepsza (zdjęcie). Na powtórzenia nie trzeba było długo czekać. W sierpniu drogę przeszli w stylu rotpunkt -- każdy z osobna -- Szwajcarzy Ueli Steck i Matthias Trottman. Obniżyli oni o ułamek trudności kluczowego docinka (do X-), ale stwierdzili, że "Letzte Ausfahrt Titlis" wymaga nie tylko najwyższych umiejętności technicznych, lecz także solidnej psyche.
Jednak prawdziwa sensacja czekała nas we wrześniu. Po 4 próbach, trzecie powtórzenie zaryzykowała dziewczyna -- aktualna mistrzyni świata we wspinaczce lodowej, Ines Papert. 18 września (a na 3000 m to już właściwie próg zimy) postanowiła ona raz jeszcze przećwiczyć ruchy na kluczowej dziesiątce. Ponieważ poszło jej dobrze, próba rozwinęła się w finalny atak. Prowadziła całość drogi, partnerował jej Thomas Steinbacher. Na najłatwiejszym wyciągu (VII+) wykruszył jej się chwyt i Ines poleciała na głowę 10 m i dotkliwie skaleczyła stopę. Jednak i to nie zatrzymało jej euforycznego rozpędu. Pozbierała się i po krótkim odpoczynku z krwawiącą nogą ruszyła ponownie do góry. Po 8 godzinach wysiłku i napięcia nerwów była na szczycie. Przyznała, że droga jest wspaniała, a trudności najtrudniejszego odcinka "tylko" X z minusem czyli 8a+. "To przejście -- mówiła później -- było dla mnie spełnieniem kolejnego marzenia." Wypowiedział się też Stefan Glowacz: "To, co Ines robi dziś w lodzie i w skale zasługuje na najwyższy podziw." Trudno nie przyznać mu racji...