31.05.2004 DIRETTISSIMA PÓŁNOCNEJ EVERESTU 05/2004 (41)
Chyba jeszcze nie było sezonu z -- używając terminologii sportowej -- tyloma efektownymi golami w ostatnich minutach meczu. W dniu 26 maja dwójka z zespołu Aleksandra Odincewa zakończyła na szczycie Jannu (7710 m) pierwsze przejście mitycznej północnej ściany, a tu 30 maja nadeszła wiadomość o sukcesie w innym zawrotnym, choć nie tak skrzesanym urwisku: o 10 rano szczyt osiągnęli trzej alpiniści z wyprawy Wiktora Kozłowa, od marca walczącej o direttissimę północnej ściany Everestu, pomiędzy kuluarami Nortona i Hornbeina (trochę bliżej drugiego z nich). Na szczycie stanęli Andriej Marijew z Toljatti, Paweł Szabalin z Kirowa i Iljas Tuchwatullin z Podolska-Taszkentu. Pod górną barierą (ostatnie poręczówki), na wysokości 8600 m rozbili oni namiot obozu V, w którym spędzili 2 noce, nie mając nawet śpiworów. Dzisiaj o godz. 9.15 czasu lokalnego sukces powtórzył "zespół syberyjski" -- Piotr Kuzniecow, Jewgienij Winogradzki i Gleb Sokołow, a w drodze jest jeszcze jedna trójka. Przejście ściany w tej linii jest najpoważniejszą i najelegantszą drogą w masywie Everestu, być może najlepszą na wszystkich 8-- tysięcznikach. Tymczasem Dmitrij Pawlenko i Sasza Ruczkin szczęśliwie wrócili do bazy ze szczytu Jannu, zaś 28 maja na szczyt wszedł jeszcze jeden zespół: Siergiej Borisow, Giennadij Kirijewski i Nikołaj Totmjanin. Te powtórne wejścia są dowodem na to, że rosyjskie ekipy nie gonią resztką sił i że są gotowe przeć do szczytu niemal pełnymi składami. Nasze serdeczne gratulacje, Chłopcy!
Obie rosyjskie drogi, rozwiązujące czołowe himalajskie problemy i zamykające pewien rozdział w dziejach himalaizmu, zostały zrealizowane w tradycyjnym oblężniczym stylu, w wyniku zespołowej pracy, przy nienajgorszej, choć dalekiej od ideału pogodzie. Na sukces na Jannu złożyła się działalność dwu wypraw o mniej więcej tym samym składzie osobowym. Pod względem stylu, z wejściami tymi kontrastuje sukces francuskich przewodników górskich, którzy w trójkę, bez żadnego zaplecza, "machnęli" dziewiczą grań wschodnią Makalu, pokonując duże trudności i 3500 m deniwelacji. Wietrzny nocleg na wysokości 8300 m zmógł dwóch z nich -- Patricka Wagnona i Christiana Trommsdorffa. Do szczytu poszedł samotnie Yannick Grazziani, który po 6 1/2 godzinach wspinaczki osiągnął wierzchołek Makalu (8463 m). W drodze powrotnej jeszcze jedna wspólna noc na 7600 m w szarpanym wichrem namiociku. Udało się, choć na stawienie czoła jakiejkolwiek awarii zespół nie był przygotowany. Ale w ocenie historii "Ende gut, alles gut". I my dopisujemy się do gratulacji: Bravo á toute l'Équipe pour cette premiere exceptionelle! Do sukcesów końcówki sezonu można dodać wejście na Annapurnę drogą normalną Austriaczki Gerlinde Kaltenbrunner, Ralfa Dujmovitsa i Japończyka Hirotaki Takeuchiego. Towarzyszył im 62-letni Rosjanin Boris Korszunow, który w górze wyrwał do przodu i z rozpędu wszedł nie na główny, lecz na centralny wierzchołek (8051 m). Gdy mu to uprzytomniono, był niepocieszony. Po zaliczeniu Annapurny, Gerlinde ma 5 szczytów 8-tysięcznych (na Shisha Pangmie nie powiodło się jej wyprawie), tyle samo ma Japończyk, zaś Ralf Dujmovits -- 9. W godzinach nocnych na Annapurnę wszedł także Denis Urubko podczas gdy Simone Moro zawrócił 2 godziny od szczytu. Szli drogą normalną. Z Makalu wycofała się wojskowa wyprawa brytyjska.
Prawdziwie wielki sezon, bardzo dobrze relacjonowany -- wyprawy słały meldunki, centrale internetowe pracowały nawet w zwykle martwe weekendy, a czytelnicy witryn mieli wszystko jak na dłoni. Dziękujemy! (J. Nyka)
26.05.2004 JANNU - SZKLANA ŚCIANA ZDOBYTA! 05/2004 (41)
Jeszcze wczoraj wydawało się, że nieludzka praca ekipy pójdzie na marne i wyprawa zawróci o krok od szczytu. Ruczkin i Pawlenko wyszli rano do szturmu, ale zawrócili na hamak w śniegu i wietrze. A tu dzisiaj po południu wielka wiadomość, na rosyjskich stronach podana największymi literami. "W tej chwili zadzwonił Aleksandr Odincow: Stiena projdiena! Aleksandr Ruczkin i Dmitrij Pawlenko wyszli na czubek. Jutro planują wejście Siergiej Borisow i Giennadij Kirijewski, a potem zobaczymy, jaka będzie pogoda." Droga na fotografiach (zdjęcie) rozwiązuje idealny środek ściany, na samej górze odchyla się lekko w lewo, co jednak nie psuje elegancji direttissimy. Na sukces złożyła się ciężka praca dwóch wypraw, choć częściowo tej samej ekipy: z jesieni 2003 i wiosny 2004. Trudności trzymały do samego końca, nawet ostatnie wyciągi wymagały wspinania "na granicy ludzkich możliwości" -- na wysokości 7700 metrów i przy dalekiej od ideału pogodzie! 3000 m niemal pionowej skały, lodu i śniegu. Ściana-symbol, marzenie trzech generacji wspinaczy, atakowana już od połowy lat siedemdziesiątych. Pozdrawiamy naszych rosyjskich kolegów i życzymy im bezpiecznych powrotów. Gratulacje złożymy, kiedy już będą na dole.
25.05.2004 SKARBY ZE STARYCH ALBUMÓW 05/2004 (41)
"Pokutnicy" po raz pierwszy
Pamiątka sprzed przeszło ćwierćwiecza. Pełna słońca niedziela 29 maja 1977, Dolina Będkowska. Niezapomniany pierwszy zlot "Pokutników". W ciepłe południe na tarasie domostwa pp. Rościszewskich zebrała się spora gromadka jeszcze wtedy wcale nie wiekowych, choć dziś już w większości zmarłych seniorów. Reprezentowane były różne pokolenia i różne geograficznie środowiska (z przewagą krakowskiego). Powstała wtedy seria zdjęć, z których jedno przypominamy (zdjęcie). W głębi stoją Jerzy Niewodniczański (z plecakiem, gotów do odjazdu) i Andrzej Wilczkowski, z prawej zaś -- Bolesław Chwaściński. Siedzą: Adam Dobrowolski, pp. Lech i Janina Rościszewscy, Marian Paully, Jan Słupski, Jadwiga Słupska, Krystyna Heller i Włodzimierz Marcinkowski. Andrzej Wilczkowski wykorzystał spotkanie, by z magnetofonem w torbie zbierać wywiady do przygotowywanego "Miejsca przy stole". Bolesław Chwaściński w rozmowach z Łapińskim, Paszuchą, Górką, Paullym, Bielem pracowicie uzupełniał serwis informacji do zaawansowanej już książki "Z dziejów taternictwa", ukończonej w styczniu następnego roku. W osobie Jana Słupskiego mamy najpłodniejszego i najstalszego kronikarza fotograficznego polskiego taternictwa, czynnego już w połowie lat pięćdziesiątych i aktywnego do dzisiaj. To on wraz z żoną i Karolem Jakubowskim był organizatorem pierwszych "Pokutników". Pan Rościszewski udzielał gościny następnym spotkaniom seniorów. Marian Paully -- taternik, alpinista, polarnik, jeden z założycieli "Pokutników" -- zmarł w styczniu 1978 r., nie doczekawszy następnego zlotu w Skałkach. Adam Dobrowolski był oddanym działaczem KW i jego namiastek w latach 1950--56, a jako prawnik -- współrealizatorem kolejnych przekształceń organizacyjnych w duchu zachowania tego, co się z Klubu Wysokogórskiego ocalić dało. Zmarł 13 kwietnia 2000, pożegnaliśmy go w GS 04/2000, podobnie jak w GS 11/00 Krystynę Heller, zmarłą 17 października 2000. Dr Włodzimierz Marcinkowski, zmarły w r. 1991, był już w latach trzydziestych aktywnym publicystą wysokogórskim i żarliwym obrońcą przyrody Tatr. W latach 1952--54 przewodniczył Komisji Taternictwa ZG PTTK. Z 11 osób przedstawionych na zdjęciu 7, czyli więcej niż połowa, opuściło nas już na zawsze.
Przypominamy tę scenkę z okazji zaplanowanych na dni 29--30 maja i 4--6 czerwca tegorocznych juwenaliów klubowej starszyzny w Skałkach i nad Morskim Okiem (GG 04/04 z 09.04.2004).
23.05.2004 FINISZ RADOŚCI I SMUTKU 05/2004 (41)
W ostatnie dni z Everestu napływały sprzeczne informacje: opady non stop, wichury, zaginięcia, tajemnicze śmierci, a równolegle pogodne noce i dalsze wejścia na wierzchołek i dalsze szerpańskie rekordy. "Jaka więc jest ta pogoda, dobra czy zła?" -- pytają komentatorzy. Jest faktem, że w bazach namiotów ubywa, ale na swoją kolej pod Everestem czeka jeszcze ok. 150 ludzi. Nie dają też za wygraną zaawansowane wyprawy z ambitnymi celami wspinaczkowymi, które włożyły w swe drogi ogrom pracy i nadziei i pragną wykorzystać szanse do ostatka. Zresztą pogoda w weekend 22--23 maja uległa znacznej poprawie i praca w górze ruszyła na nowo.
Spod Jannu 22 maja donosił Michaił Bakin: 21 maja cały dzień sypał śnieg, chociaż w nocy niebo było czyste. Na górze dwójka pracowała bez względu na warunki. Wymęczyli 30 m wysokości, ale były to metry kluczowe: przewieszony kruchy komin. Niestety nad nim zobaczyli zacięcie z pionowymi ściankami, też wcale nie połogie i nie monolityczne, jak wyglądało z dołu. Komentuje to doktor Misza: "Każdego dnia oczekujemy przełomu, ale ściana nie chce się położyć. Do tego pogoda do chrzanu. Może Bóg nagrodzi chłopców za męstwo i upór..." Na filarze francuskim Makalu wspinała się Kadrowa Ekipa Kazachstanu. Podczas ostatniego dołka pogodowego myślano już o odwrocie, przeważyła jednak opinia, by nie rezygnować. 20 maja dwójka Maksut Żumajew i Wasilij Piwcow weszła na szczyt, niestety pogrążony w chmurach. Podczas zejścia natknęli się na wysokości ok. 8300 m na ciało amerykańskiego alpinisty Jeya, który wspinał się w dwójce z Ukraińcem Władysławem Terzyulem. Do szturmu ruszyła czwórka Mołgaczew, Brodskij, Ryczkow i Rudakow. Terzyul pisze, że Makalu będzie jego czternastym 8-tysięcznikiem. Na grani południowo wschodniej Anglicy utknęli w obozie II, od trójki Francuzów na grani wschodniej brak wiadomości. Również z direttissimy Everestu nie ma najświeższych doniesień (zdjęcie). Czołówka zawiesiła prace, a Wołodia Hajdamak 20 maja schodził zjazdami 10 godzin, wyrywając liny spod śniegu i w mgle tracąc orientację. Ale oto w sobotę i niedzielę nastąpiły wyraźne przejaśnienia i dalsze wejścia komercyjne na szczyt. Strona EverestNews.com podała w niedzielne rano, że w nocy z bazy chińskiej wyruszyło w kierunku szczytu ok. 100 alpinistów.
Na południowej ścianie Annapurny zespół Piotra Pustelnika dobił do bazy -- cały i zdrowy, a to najważniejsze. "Okazuje się -- pisze w piątek Piotr w swej angielskiej korespondencji -- że nasza decyzja o przerwaniu wyprawy była słuszna. Pogoda popsuła się kompletnie. W bazie ulewa, w górze śnieżyca. Od założenia bazy, rozpięliśmy 3200 m lin poręczowych. Poręczówki mieliśmy założone do 7300 m. Zespół zrobił wszystko, co w tych warunkach było możliwe." Natomiast po północnej stronie Annapurny nastąpiło przegrupowanie. Helikopterem przyleciała Gerlinde Kaltenbrunner z 2 towarzyszami, którzy -- zaaklimatyzowani po Shisha Pangmie -- wraz z Borisem Korszunowem pragną wejść na szczyt drogą normalną, natomiast Simone Moro i Denis Urubko wracają do swego pierwotnego pomysłu: nowej drogi środkiem ściany. Jak na zaledwie tydzień do końca sezonu, a przy tym wciąż słabą pogodę -- plany bardzo ambitne... Czekajmy więc na nowe wiadomości, oby bez dalszych próśb o ratunek i modlitwę.
Amerykanin na Makalu nie jest jedyną ofiarą ostatnich dni. Śmierć znowu grasowała na Evereście. Na razie doliczono się 6 ofiar, wszystko ludzie schodzący ze szczytu. W tym dwoje seniorów: wspomniani już przez nas Japonka Shoko Ota (63) i Nils Antezana (69) -- po wejściach oboje na drugich miejscach pod względem wieku (Shoko tylko o 3 miesiące młodsza od aktualnej rekordzistki Everestu, Tamae Watanabe). Nie wiadomo, co się stało z Bułgarem Christo Christowem, widzianym w zejściu 50 m poniżej wierzchołka, nie jest też jasny dramat koreański. W czasie zejścia zmarł bardzo doświadczony (7 ośmiotysięczników) Park Moo-Taek, zginęli też (w mroźnej zawierusze?) dwaj inni Koreańczycy, którzy pośpieszyli mu na ratunek. Nie wrócił do bazy atakujący szczyt Włoch Adriano Dal Cin. Wyruszył on w górę z obozu III -- po sprzeczce z partnerem, który odradzał mu tę "absurdalną przy takiej pogodzie" decyzję. Rodziny Boliwijczyka i Bułgara proszą o ratowanie ich bliskich, za ocalenie Christowa wyznaczono wysoką nagrodę.
Rekordy nepalskie
Tymczasem gazety nepalskie -- pełne doniesień o zabitych maoistach -- nie poświęcają miejsca wejściom na szczyty, interesują je tylko wymierne w metrach, latach i minutach rekordy, szczególnie szerpańskie. "Kathmandu Post" odnotowała wejścia na Everest 63-letniej Japonki i 69-letniego Boliwijczyka, którzy niestety -- to poważne ostrzeżenie dla seniorów! -- przecenili swoje możliwości i wygórowane ambicje przypłacili życiem. Japonka słaniała się już na końcowym odcinku wspinaczki w górę, ale odmawiała Szerpie rezygnacji z wierzchołka. Dużo pisze się o nowym rekordzie szybkości wejścia na Everest, ustanowionym 20--21 maja przez Pemba Dorje (Dorjee) Sherpę. Wszedł on z bazy na szczyt w 8 godzin i 10 minut, poprawiając zdecydowanie zeszłoroczny wynik Lakpy Gelu, wynoszący 10 godzin i 56 minut. W dniu 17 maja nowy rekord mnożnych wejść na Everest ustanowił Appa Sherpa, zaliczając swoje 8848 m po raz czternasty. Poprzedni rekord też należał do niego. Parę dni później Nga Temba Sherpa wszedł na Everest po raz 10. Dużą sensację wywołała 30-letnia Szerpanka Lakpa (zdjęcie), która 20 maja w ramach wyprawy rumuńskiej (Gheorghe Dijmarescu) weszła na Everest -- w raczej ciężkich warunkach -- po raz czwarty. Nie dokonała tego dotąd żadna z everestowskich pań. Lakpa Sherpa była na szczycie w r. 2000 od strony Nepalu i w 2001 od strony Tybetu. Towarzyszyła jej wtedy 15-letnia siostra Mingkipa, do której należy rekord dolnej granicy wieku everestowskich kobiet. Lakpa i Dijmarescu planują też wspólną wyprawę na najbliższe lato: Karakorum ze wspólnym wejściem na K2.
21.05.2004 HIMALAJE - SCHYŁEK SEZONU 05/2004 (41)
Everest ponad wszystko
Na Everest najpierw napierała fala ludzka od południa (pierwsze w sezonie wejścia 15 maja), teraz -- z 3-dniowym przesunięciem w czasie -- finiszują wyprawy od strony tybetańskiej. Według zestawień Eberharda Jurgalskiego, do dnia 17 maja w sumie wejść było 113: 15 maja 21, 16 maja 61 i 17 maja 31. W kolejnych dniach lista szybko się rozrosła, być może po podliczeniu czeka nas nowy rekord liczby wejść w sezonie. Ostatnio na szczyt weszła wyprawa irlandzka, powiodło się też jubileuszowej wyprawie bułgarskiej: 19 maja z czubka zameldowali się Petko Totew i Tendi Sherpa, 20 maja bez tlenu weszli Nikołaj Petkow i Dojczin Bojanow. Z katalońskiej wyprawy kobiecej szczęście uśmiechnęło się do dwóch pań. Są nimi Maite Hernández i Núria Belanguér, które jednak w czasie zejścia tak opadły z sił, że wymagały energicznej akcji ratunkowej ze strony ekipy włoskiej. Włosi z jubileuszowej wyprawy K2 50 zaliczyli szczyt ale odstąpili od poszukiwań ciała Sandy Irvine'a. Nowy rekord Everestu ustanowił Apa Sherpa, który 17 maja dokonał swojego 14. wejścia na wierzchołek. Od początku miesiąca sypały się wejścia na Cho Oyu (zob. relację Kuby Lernera). 15 maja na jego najwyższym czubku stanęli dwaj weterani, Ukraińcy Ygor Swerhun i Serhej Berszow, 56-letni bohater południowej ściany Lhotse sprzed lat. Było już sporo wejść na Lhotse i na Makalu (8463 m), gdzie jednak wciąż daleko w polu są wyprawy graniowe: angielska nie dotarła nawet do Czarnego Żandarma -- jak oświadczył kierownik, do szczytu potrzebuje 10 dni pogody, choć tragarze przychodzą już 30 maja. Trzej Francuzi na grani wschodniej doszli do 7300 m i czekają w bazie na pogodę, by podjąć niepewny atak szczytowy. Samotnik Lafaille wszedł nową drogą -- ekstremalnie trudną, jak mówi -- na Makalu II (7650 m), nie miał już jednak siły, by z siodła kontynuować drogę do szczytu Makalu. Jeżeli wierzyć fotografii zamieszczonej na stronie internetowej Lafaille'a, jego droga biegnie granią północno-zachodnią Makalu II. Szczyt osiągnął 16 maja po 2 dniach, wspinaczka nie musiała więc być tak bardzo trudna.
A my patrzymy na Annapurnę
Tymczasem ważą się losy wyprawy Piotra Pustelnika na południową ścianę Annapurny (8091 m). Pogoda jest wciąż słaba (znad Zatoki Bengalskiej nadciąga monsun), a zespół zmęczony. Według meldunków z 20 maja, wyprawa ma 2 obozy i teren zaporęczowany do 7200--7300 m. Na tej wysokości zdeponowano 400--500 m lin i zapasy żywności. Rozważany jest pomysł (wielkiego wyboru nie ma) ataku szczytowego z obozu II, z kontynuacją poręczowania. Pomysł jest bardzo ryzykowny, gdyż pokonać trzeba 1200--1300 m wysokości w trudnym ścianowym terenie, na dodatek poręczując po drodze. Od północy atakują Annapurnę Simone Moro, Denis Urubko i Boris Korszunow. Jak tego należało oczekiwać, odstąpili oni od pomysłu nowej drogi. Na razie zaporęczowali teren do 6300 m, skąd zawrócili na odpoczynek do bazy (podana na stronach www wiadomość, że doszli do 7000 m wynikła z niezrozumienia tekstu włoskiego). Po odpoczynku -- the monsoon permitting -- ruszą do szczytu, poręczując po drodze jeszcze 200 m. Niestety, czas ucieka a pogoda pod psem: "Od 24 godzin --- mówi Simone 20 maja -- do 5000 m pada deszcz, wyżej śnieg. To może naszą drogę skomplikować jeszcze bardziej."
Do powyższego małe post scriptum. 21 maja rano wiadomość, że wyprawa Piotra Pustelnika daje za wygraną. Ostatecznie dobił ją atak niepogody -- fala wichur zniszczyła obóz II, prognozy nie są korzystne. "Mamy jednak satysfakcję -- pisze z nutką żalu Piotr -- że przeszliśmy większość trudności i teraz wystraczyło już tylko iść do góry." Dziękuje swoim chłopakom, że dzielnie walczyli do końca.
Jannu, Everest
Sytuacja "albo-albo" zapanowała na obu wielkich frontach rosyjskich. Na Jannu wspinaczy od szczytu dzielą już ostatnie, niestety wciąż trudne, wyciągi, atakowane z hamaka zawieszonego przez Totmjanina na wysokości 7400 m. Problem stanowi wyczerpanie zespołu, osłabionego przez choroby i kontuzje. I tak np. 15 maja kamień skaleczył w twarz i w nogę Kolę Totmjanina, a 16 maja inny rozbił kask Siergieja Borisowa (głowa ocalała). Na domiar złego w bazie deszcz a na ścianie śnieżyca, co nie poprawia humorów ekipy. Na direttissimie Everestu funkcjonuje obóz III (7800 m), na 8270 wykopano platformę pod namiot i złożono sprzęt do ustawienia obozu IV. 20 maja osiągnięto wysokość 8400 m, a 21 ustawiono namiot obozu IV. Na pracujące zespoły dwukrotnie spadały z drogi normalnej puste butle tlenowe, na szczęście bez wypadku -- Wiktor Kozłow zaapelował do ludzi na drodze normalnej o opamiętanie. Fatalne warunki sprawiają, że postęp w górze jest nikły: na Jannu Aleksandr Ruczkin i Michaił Michajłow powyżej 7500 m w 10 godzin "urobili" zaledwie 30 m. W bazie pod Everestem trwają narady, co robić dalej.
14 x 8000
Sezon przynosi zmiany w czołówce zawodników biegnących po "koronę Himalajów". Całą czternastkę skompletowało do tej pory 11 alpinistów (w tym 2 Polaków). Na ukoronowanie czekało trzech panów mających po 13 8-tysięczników: Ed Viesturs, Abele Blanc i Fausto De Stefani. Obecnie do tej trójki dołączył Christian Kuntner, któremu brakuje jeszcze Annapurny. O swój 13. szczyt na Annapurnie walczył Piotr Pustelnik, jak się zdaje nie powiększy też stanu konta Jean-Christophe Lafaille. Wejściem na Lhotse 15 maja do 12 ośmiotysięczników dociągnął Szwajcar Norbert Joos, a wejściem 18 maja na Dhaulagiri -- także Brytyjczyk Alan Hinkes. Annapurna miała też być dwunastym 8-tysięcznikiem Bogomołowa. Również w grupie pań następują przesunięcia (por. GS 04/04). Włoszka Nives Meroi weszła 16 maja na Lhotse i ma już 6 ośmiotysięczników -- obok Christine Boskoff, Edurne Pasaban i (nieżyjącej) Chantal Mauduit. Towarzyszyli jej mąż Roman Benet (Słoweniec) i Luca Vuerich. Na tym samym szczycie 15 maja stanęła Japonka Tamae Watanabe, która w wieku 65 1/2 lat jest seniorką wśród zdobywczyń Lhotse. W dorobku ma pięć 8-tysięczników. Natomiast pokrzyżowały się plany Austriaczki Gerlinde Kaltenbrunner, która po południowej ścianie Shisha Pangmy planowała Annapurnę: wypadek partnera stawia pod znakiem zapytania nawet pierwszy z obu tych szczytów.
W naszej poprzedniej himalajskiej notatce mówiliśmy o stosunkowo bezawaryjnym przebiegu sezonu. Dzisiejsza ocena jest już inna. W czwartkowy wieczór nadchodzą informacje, że pod szczytem Everestu doszło do tragedii zespołu koreańskiego: o jednej śmierci wiadomo na pewno, a istnieje obawa, że zginęło 4 dalszych ludzi. Przyczyną nieszczęścia może być załamanie pogody, choć tym razem nie przyszło ono znienacka. Śmiercią w trakcie zejścia przypłaciła też radość zdobycia szczytu Everestu 63-letnia Japonka Shoko Ota, która 400 m poniżej wierzchołka straciła przytomność i wkrótce zmarła. Na południowej stronie Everestu podczas zejścia zasłabł dr Nils Antezana z Boliwii. Według ostatnich doniesień, trwają próby dotarcia do niego.
19.05.2004 NOWA DROGA NA BARUNTSE NW 05/2004 (41)
Drugie w ogóle wejście na Baruntse Northwest od północnego zachodu -- nową trudną drogą -- jest jak na razie najciekawszym osiągnięciem sezonu w Himalajach Nepalskich. Włosi Simone Moro i Bruno Tassi "Camos", Kazach Denis Urubko i Rosjanin Boris Korszunow rozbili bazę 6 kwietnia na lodowcu Imja na wysokości 5100 m zaś 7 kwietnia ABC 400 m dalej. Według zapowiedzi prasowych, ich zamierzeniem było poprowadzenie stylem alpejskim sportowej drogi środkiem północno-zachodniej ściany -- bez Szerpów i "con rifiuto di ossigeno". Szybko jednak zrezygnowano ze stylu alpejskiego, jak i ze zbyt niebezpiecznego środka ściany -- na rzecz jej mniej stromej lewej połaci. W dniu 13 kwietnia wspinacze rozpięli 350 m poręczówek do wysokości 5650 m. 15 kwietnia Denis i Boris dociągnęli liny do 5950 m. 19 kwietnia obaj Włosi pracowali na najnudniejszym, głównie skalnym odcinku, którego drugą część przewspinali Korszunow i Urubko. Korszunow doszedł do wysokości 6200 m. Trudności na paru odcinkach były duże: w kruchej na ogół skale 5+/6, w mikście M6+ (w przeliczeniu na skalę rosyjską łącznie 6A), miejscami konieczny był dry tooling. W pracy przeszkadzały wiatr i niskie temperatury, a fala opadów spowodowała tygodniową przerwę w działalności.
Finalny atak rozpoczęto 30 kwietnia. 2 maja trójka była na 6300 m. Na wysokości ok. 6500 m zespół wytrawersował polami śnieżnymi ze ściany w lewo do stromej (ok. 50 stopni) lecz łatwej śnieżnej grani północnej (namiot 6600 m), którą następnego dnia (4 maja) dotarł -- idąc drogą Holendrów -- do północno-zachodniego zwornika, przez pierwszych zdobywców nazwanego Baruntse North (7014 m). Wierzchołek osiągnięto około południa. Zejście nastąpiło tą samą północną granią do ustawionego na niej namiotu a po noclegu -- dalej w dół na przełęcz 6184 m między Baruntse Northwest a P.6641 m i stamtąd 20 zjazdami w dolinę Imja, co w sumie było powtórzeniem drogi holenderskiej z r. 1983 (zdjęcie). Leciwy już (68) Boris Korszunow pracował w ścianie na równi z kolegami, nie włączono go jednak do zespołu szczytowego, gdyż wspinał się bez zezwolenia. Według Urubki, rozpięto 1050 m lin poręczowych i założono 3 obozy: 5900, 6200 i 6600 m (ostatni na grani północnej). Drogę poświęcono pamięci Patricka Bérhaulta i nazwano "Ciao, Patrick".
Sukces wymaga małego komentarza. Simone Moro poprzedził wyprawę, jak to czyni zawsze, huczną kampanią reklamową. Z zapowiedzi wynikało, że wejście nastąpi stylem alpejskim, środkiem ściany i do głównego szczytu Baruntse (7168 m). Na stronach internetowych czytaliśmy, że ściana to "2000 m pionowego lodu i skały". W metryczce wejścia podaje, że długość drogi wynosi 2550 m (36 wyciągów), a kończy się ona na szczycie o nazwie Khali Himal. Tymczasem według aktualnej mapy ściana ma 1650 m wysokości, z czego 500 m wspinacze ominęli, przechodząc na łatwą śnieżną grań północną. Średnie nachylenie ściany nie przekracza 55 stopni. Osiągnięty zwornik nie tworzy osobnego szczytu, lecz dwa garby o wysokości 7014 m. Aby awansować osiągnięty punkt, od 1983 zwany Baruntse North (choć faktycznie jest to Baruntse NW), Moro zmienił jego nazwę na bardziej egzotyczną lecz bezsensowną Khali Himal ("Czarne Himalaje"). Wysokość 7066 m wzięto ze starej mapy Schneidera z r.1957, na nowej mapie amerykańskiej punkt ten ma kotę 7014 m (również Baruntse główna jest u Schneidera o 52 m wyższa i ma 7220 m). Na rosyjskich stronach internetowych znaleźć można relacje Urubki -- rzeczowe i powściągliwe, podczas gdy opisy Simone Moro przypominają styl Englischa: ściana to 2000 m pionowego lodu i skały, trudności są skrajne, a nieustanne mroźne wichury osiągają w porywach "120 km/h". W swych informacjach pisze, że końcowe 1350 m przebyto stylem alpejskim ("gli ultimi 1350 m saliti in stile alpino"). Co rozumie przez "styl alpejski", skoro górny obóz stał na wysokości 6600 m, a nad nim było jeszcze 200 m poręczówek (które zdjęli schodząc)? W swej informacji o drodze nie wspomina o obozach (pisze "4 biwaki"), omija też sprawę wyjścia ze ściany na grań. Nie zmienia to, oczywiście, faktu, że wejście jest dużym wyczynem i wyróżnia się na tle dotychczasowych osiągnięć sezonu.
19.05.2004 WEJŚCIE NA CHO OYU 05/2004 (41)
Domenico wychodzi z namiotu zataczając się jak pijany. W pewnym momencie potyka się a od upadku ratuje go interwencja Szerpy. Lecę do lekarza ekipy holenderskiej po pomoc. Wprawdzie już od kilku dni Włoch zdradzał objawy choroby wysokościowej, ale jego partner nie dopuszczał nas do niego. Diagnoza lekarza jest jasna; obrzęk mózgu. Zarządzamy natychmiastową ewakuację. Po chwili tybetańscy tragarze znoszą go w dół. Oddychamy z ulgą, jak się jednak okaże -- przedwcześnie. Po zniesieniu do bazy chińskiej, Tybetańczycy zostawili chorego w namiocie, gdzie Włoch zaczyna umierać. Przez przypadek jeden z Hiszpanów, akurat idący do góry, wchodzi do namiotu i widząc co się dzieje, zaczyna reanimację. Z pomocą innych wsadzają Włocha do tzw. worka gamova (rodzaj komory hiperbarycznej, gdzie poprzez pompowanie powietrza można podnieść ciśnienie, a tym samym sztucznie obniżyć wysokość). Domenico odzyskuje przytomność. Po dwóch godzinach jest już w jeepie, w drodze do granicy nepalskiej.
Tą historią wybiegłem nieco w przyszłość. Jak ostatnio pisałem, w związku z blokadą maoistów mieliśmy kłopoty z przedostaniem się do Tybetu. Po wynajęciu helikopterów, problem został jednak rozwiązany. Tybet przedstawia trochę księżycowy wygląd. Wszędzie pustynie, a nad nimi wysokie Himalaje. My tymczasem wznosimy się coraz wyżej, mijając kolejne miasteczka. Wszędzie widać ślady chińskiej kolonizacji, choć prawda jest i taka, że Chińczycy wkładają spore sumy w lokalną infrastrukturę, co jest w ostrym kontraście do Nepalu, gdzie nie robi się nic.
Z Tingri (4300 m) ruszamy do wspomnianej wyżej bazy chińskiej (4900 m), gdzie przesiadamy się na jaki. Oczywiście, dochodzi do przepychanek z poganiaczami i musimy dopłacić kolejną sumę za dodatkowe jaki, by zgodzili się zabrać wszystkie nasze rzeczy. Stamtąd poprzez obóz pośredni (5300 m) docieramy do tzw. advanced base camp (ABC), który stanie się naszą bazą na najbliższy miesiąc. Leżąca na 5700 m baza pod Cho Oyu (zdjęcie) jest jedną z najwyższych baz w całych Himalajach, co się zresztą stanie przyczyną ostrej selekcji zdrowotnej wśród wspinaczy wszystkich wypraw; vide historia Domenico. Ja dzięki wcześniejszym wspinaczkom w Nepalu mam nad innymi lekką przewagę w aklimatyzacji i czuję się bardzo dobrze. Po 3 dniach pobytu w bazie czas ruszyć do góry. Podejście do miejsca obozu I odbywa się po niezwykle stromym piargu, zwanym "killer slope". Już na grani na wysokości 6400 m w dniu 22 kwietnia staje "jedynka". Tu spotykam Olafa, silnego jak tur Szweda, którego celem jest zjechanie ze szczytu na nartach. Właśnie założył "dwójkę", ale był skrajnie wyczerpany i choć robiło się ciemno, był zdeterminowany pociągnąć aż do bazy. Jak się później okazało, była to słuszna decyzja, gdyż z powodu obrzęku płuc Szwed ledwo dotarł do bazy, gdzie rozpoczęto natychmiastową interwencję i na tlenie odesłano go w dół.
Po zejściu i kilkudniowym odpoczynku znowu ruszamy do góry, tym razem celem założenia obozu II. Pomiędzy I i II zaczynają się trudności techniczne w postaci dwóch barier lodowych. Pierwsza ma około 50 m 70- do 85-stopniowego lodu, druga to około 100 m lodu do 80 stopni. Już na pierwszej z nich alpinista z RPA, z którym się wspinam, ma poważne problemy i muszę osobiście wciągnąć jego plecak (tak z 25 kg). Po tej zabawie obaj jesteśmy wyczerpani i biwakujemy pod drugim serakiem. Następnego dnia dochodzimy do miejsca właściwej "dwójki" (7050 m), gdzie w pogarszającej się pogodzie zaczynamy żmudne kopanie platformy po namiot. Potem już tylko w dół, i to szybko, bo jestem naprawdę zmęczony. Do bazy dochodzę skrajnie wyczerpany i walę się spać. Plan aklimatyzacyjny zostaje jednak wykonany i jestem już gotowy do ataku szczytowego. Jak się później okazało, pogoda miała inne plany, gdyż spod Everestu przyszły huraganowe wiatry, które zniszczyły wiele namiotów i zatrzymały ludzi w bazie. Kolejne ataki szczytowe załamują się i wiele ekip opuszcza górę z niczym. Szerpowie kręcą głowami: tak fatalnej pogody nie było tu od dawna.
Wreszcie około 4 maja powiało nadzieją. Według szwajcarskiej prognozy, w ciągu 24 godzin prądy powietrza mają się przesunąć w kierunku Pakistanu -- to nasza szansa! w bazie zaczynają się gorączkowe przygotowania do wyjścia do góry. Jednak i następny dzień przynosi rozczarowanie -- huragan nadal trwa, czekamy...
Piątego maja wiatr rzeczywiście ustaje, co oznacza zielone światło do wymarszu. Strumień ludzki rusza do góry. Ja będę się wspinał solo, po ostatnich konfliktach z moim polskim partnerem zdecydowaliśmy się rozdzielić.
6 maja wiatr znowu się odzywa, jestem jednak zdeterminowany iść dalej do góry, choć Szerpowie z innych wypraw odradzają mi to, twierdząc, iż następnego dnia będzie spokojnie. Z bardzo mieszanymi uczuciami decyduję się zostać w jedynce. Boję się, że mogę stracić okno pogodowe a tym samym szczyt. Tymczasem 7 maja wita nas piękna pogoda i zero wiatru! Znowu karawana ludzi rusza w kierunku obozu drugiego. Ja, będąc sam w namiocie, oczywiście przysypiam trochę i grzebiąc się niemiłosiernie wychodzę z obozu jako jeden z ostatnich. Jest godzina 10 rano. Jestem jednak świetnie zaaklimatyzowany i w dobrej formie, zaczynam więc szybko mijać ludzi na poręczówkach i po zaledwie 5 godzinach osiągam obóz II (poprzednio 9 godzin na dwie raty).
8 maja -- pogoda się utrzymuje! Przebieram się w komplet puchowy i ruszam w kierunku "trojki". Nakręcam niesamowite tempo, biegnąc prawie do góry i po dwóch godzinach osiągam obóz trzeci. W namiocie czuję jednak zmęczenie, poza wszystkim, jest to już bardzo konkretna wysokość: prawie 7500 metrów. Kładę się spać, tej nocy ruszam na szczyt.
9 maja, godz. 1.30. Budzę się i zaczynam przygotowania do wyjścia. Jem musli czekoladowe i kilka krakersów, więcej nie jestem w stanie przełknąć. Jeszcze raz sprawdzam sprzęt: baterie w czołówce, dwie pary rękawic, żele energetyczne na drogę, rozgrzewacze chemiczne do rąk itd. -- wszystko jest w porządku. O 3.45 uderzam w czeluść nocy. Idę szybko i po około godzinie docieram na 7650 m, do tzw. yellow band, czyli pasma pionowych skał, zagradzających dalszą drogę. Ścianka ma tylko 15-20 m i jest zaporęczowana, ale jest totalnie pionowa i prawie gładka. Po ciemku, w rakach i na tej wysokości jest to konkretna przeszkoda. Dalej droga trawersuje w lewo poprzez bardzo nieprzyjemne pola pokruszonych skał, by następnie odbić w prawo i do góry stromymi polami śnieżnymi. Warunki śniegowe są jednak idealne, głęboki śnieg został wywiany i powstała bardzo twarda warstwa, po której można sprawnie poruszać się do góry. Około 8.30 przekraczam barierę 8000 m. Następnie czekają mnie kolejne odcinki mikstowe i po około półtorej godzinie docieram na podszczytowe plateau. Tu już wieje bardzo silny wiatr a ja tymczasem potwornie osłabłem. Do szczytu prawie się czołgam. Wokół mnie ciągną się nieskończone pola lodowe i mnóstwo drobnych szczycików, tak że bardzo trudno zlokalizować wierzchołek główny. W pewnym momencie dochodzę na skraj pola lodowego, nad którym w odległości ok. 30 km góruje sylwetka Everestu, a wiec jestem na szczycie!
Kilka fotek i zaczynam żmudne zejście w dół. O godz.15 jestem z powrotem w "trójce", gdzie jednak nie zabawiam długo, gdyż nie chcę spędzić kolejnej nocy na takiej wysokości. Już w ciemnościach osiągam "dwójkę", gdzie walę się spać jak kłoda.
W ciągu następnych kilku dni likwidujemy bazę (oczywiście nie omija nas kolejne spięcie z poganiaczami jaków, choć tym razem dochodzi do rękoczynów) i w ciągu zaledwie dwóch dni osiągamy Katmandu, skąd mam przyjemność pisać te słowa. Pozdrawiam jak najserdeczniej.
Kuba Lerner
17.05.2004 WYSOKIE ŻNIWA 05/2004 (41)
Jeśli nie liczyć Cho Oyu, pierwszymi poważnym sukcesami wiosny 2004 były wejścia na Yalung Kang (8505 m) i na Makalu (8463 m). Pierwszego dokonał Koreańczyk z 2 Szerpami, na Makalu wszedł podobno 21 kwietnia Sven Gangdal z Dawa Chhiri Sherpą, co jest o tyle dziwne, że bazę wysuniętą wyprawa założyła 6 kwietnia. Reprodukowane jest zdjęcie Norwega na śnieżnym czubku, jednak bez górskiego tła. 4 maja zakończyli wejście północno-zachodnią ścianą Baruntse Simone Moro, Denis Urubko i Bruno Tassi. Doszli do NW wierzchołka (7014 m) -- do głównego zabrakło im sił i czasu. Ich droga pokonuje ok. 1000 m nowego terenu (zdjęcie). W początku maja zaczęły się wejścia na Cho Oyu. Wśród innych zespołów, 11 maja byli na szczycie Czesi Petr Novák i Petr Malý. Natomiast już w początku miesiąca załamała się wyprawa hiszpańska na Manaslu.
Tymczasem w weekend 15--16 maja "puścił" Everest od nepalskiej strony i kilka wypraw odezwało się ze szczytu. 15 maja zanotowano 21 wejść, 16 maja 47. Wśród szczęśliwców znaleźli się aktorka Annabelle Bond, a także pierwszy Grek, Georgios Vutyropulos, który powiedział że "cała Grecja będzie z niego dumna". Na szczycie rozwinął flagę igrzysk olimpijskich. Weszli też na szczyt dwaj szerpowie: jeden cukrzyk i drugi (wspomniany przez nas niedawno Nawang Sherpa) z protezą powyżej kolana. Szerpa Lhakpa Gelu wszedł po raz 11. Dzisiaj (poniedziałek) pogoda jest prawie bezwietrzna i fala ataków trwa. Na Lhotse wspina się m.in. Włoszka Nives Meroi, dla której byłby to szósty ośmiotysięcznik. Weszła na ten szczyt 65-letnia Japonka Tamae Watanabe, obecnie najstarsza z pań, które zdobyły Lhotse. Na Makalu wszedł 16 maja Bask Ińaki Ochoa de Olza jako na swój ósmy 8-tysięcznik (latem wybiera się na K2). Lafaille jest w samotnej drodze na Makalu od północy, brak świeżych wieści od francuskiej trójki na grani wschodniej, podobnie jak od dość opóźnionej angielskiej wyprawy wojskowej, która 15 maja założyła obóz III. Na Dhaulagiri weszli Argentyńczycy a także Słoweńcy. 14 maja szczyt osiągnęli Andrej (47) i Marija (46) Štremfeljowie i Marijan Manfreda (53), 16 maja Matija Klanjšček i Miha Habjan. Dla Mariji jest to czwarty 8-tysięcznik. Pod Annapurną rozbili namioty Denis Urubko, Simone Moro, Boris Korszunow i Bruno Tassi. Aklimatyzację mają z Baruntse, Moro zapowiada wejście częściowo nową drogą. Piotr Pustelnik przekazał informację, z której wynika, że śnieżyce i wichury opóźniły ich działalność i że nie mają jeszcze obozu III, koniecznego do zaatakowania szczytu. Czują się już zmęczeni, a roboty jeszcze dużo. 16 maja wyruszyli do ataku ostatniej szansy zespołem Piotr Pustelnik, Siergiej Bogomołow, Peter Hamor i Darek Załuski. Za nimi mają pójść Martin Gablík i Aljoša Markaš. Czekajmy więc na wiadomości.
Z ciekawszych osiągnięć sezonu odnotujmy jeszcze wejście na Chomolhari (7314 m) na granicy Bhutanu i Tybetu Rogera Payne i Julii-Ann Clyma. Próbowali oni zrobić nową drogę na północnej ścianie, ale z powodu wichury nie doprowadzili jej do szczytu (zawrócili z grani północno-zachodniej).
Dwie najciekawsze próby: direttissima Everestu od północy i północna ściana Jannu są bliskie realizacji. Na Evereście 13 maja sforsowano "magiczną" rzędną 8000 m, by następnego dnia w trudnym skalnym terenie rozwiesić kilka dalszych lin. Do szczytu brakuje jeszcze 500 metrów, z tym, że wyżej teren powinien się trochę położyć. Na Jannu (7710 m) 14 maja prowadzący zespół przeniósł hamaki z 7000 m na 7400 m, aktualnie zameldowano przekroczenie rzędnej 7500 m -- do szczytu pozostało już tylko 200 m, niestety, wciąż solidnie trudnych. "To niewiarygodna ściana -- mówią członkowie wyprawy -- zapewne nie ma na świecie drugiej tak trudnej na tej wysokości."
Pewne problemy stwarzają znowu maoiści. Niepokoją oni szczególnie rejony Annapurny i Makalu. Legitymują turystów, pobierają haracze (zwykle w kwocie 1000 rupii) i wystawiają własne przepustki. W Pokharze zdetonowali bombę w hotelu, uprzednio wyprowadziwszy z niego wszystkich mieszkańców. Świadkiem tego zdarzenia był zespół Simone Moro.
Na zakończenie notatki dobra wiadomość z Pakistanu i Afganistanu: światowe agencje odwołują informację o śmierci Elie Chevieux, który z Pakistanu dwa razy zadzwonił do matki. Przy ofiarach w Kabulu znaleziono jego paszport, ale to nie on jest jednym z ukamienowanych Europejczyków. Nie zmienia to oczywiście faktu, że bestialski mord wydarzył się naprawdę. (jn)
15.05.2004 TRENTO NR 52 05/2004 (41)
Najstarszy z festiwali filmów górskich tym razem odbywał się pod znakiem jubileuszu K2. Tej tematyce poświęcona była filmowa retrospektywa a także galowy wieczór, którego gospodarzem był Reinhold Messner. Do konkursu dopuszczono 58 filmów z 21 krajów. Pięcioosobowe Jury pod wodzą włoskiego reżysera Maurizia Nichettiego podkreślało ich wysoką jakość -- tak techniczną, jak i artystyczno-reportażową. Ujemną cechą prezentowanych tytułów było wręcz obsesyjne powtarzanie się wątków treściowych, a także ideowych refleksji i przesłań. Nagrody przyznawano w 5 kategoriach: Góry, Alpinizm, Ekologia, Badania i eksploracja oraz Sport i przygoda. Jurorom najbardziej podobały się filmy z działu "Badania i eksploracja", wyrazili natomiast rozczarowanie materiałem zakwalifikowanym do bloku "Alpinizm", powielającym od lat te same schematy w tej samej ogranej stylistyce. Nagrody specjalne otrzymały m.in. takie filmy, jak "Come polvere di fiume" o beznadziejności życia boliwijskich poszukiwaczy złota czy "Generation L. -- David Lama", ciekawy portret filmowy austriackiego talentu wspinaczkowego, 13-letniego Davida Lamy. Srebrnymi Gencjanami nagrodzono filmy o Papuasach i o pierwszym udanym solowym trawersowaniu Australii z południa na północ (Alone across Australia). Za najlepszy film górski uznano relację podróżnika szwajcarskiego z wędrówki po zakamarkach Chin "Au sud des nuages". Główna nagroda, Złota Gencjana Trento, nie zaskoczyła nikogo: otrzymała ją ekranizacja klasycznego już dzieła Joe Simpsona -- film Kevina McDonalda "Touching the Void" (w polskiej wersji "Czekając na Joe"), który jurorzy zgodnie uznali za kolejny kamień milowy w rozwoju kinematografii alpinistycznej. Co więcej, film ten miał też zapewnione nagrody publiczności i dziennikarzy, nie mógł ich jednak otrzymać ze względów regulaminowych.
Uroczysta gala festiwalowa zgromadziła wiele gwiazd alpinizmu włoskiego i europejskiego, gościem honorowym był Charles Houston, który wystąpił pod autentycznym czerwonym parasolem z wyprawy w roku 1953. Honorowe miejsca zajmowali zdobywcy K2 pół wieku temu, leciwi już Lino Lacedelli i Achille Compagnoni. Główny punkt programu wieczoru stanowiła prelekcja Reinholda Messnera o historii podboju K2, z akcentem na zdobywczej wyprawie prof. Ardito Desio z 1954 roku. Prelegent rozwinął wątek konfliktu między prof. Desio a Walterem Bonattim, w taktowny sposób opowiadając się za Bonattim i przyznając, że bez jego ambitnego udziału w decydującej fazie wyprawy nie byłoby włoskiego zwycięstwa. O książce Bonattiego i całej kontrowersji pisaliśmy na naszej stronie (GG 12/01 z 23.12.2001). Reinhold Messner opowiadał też dużo o sukcesach innych wypraw, słuchacze zauważyli jednak, że tylko mimochodem wymienił sukces Kukuczki, zaś Wandy Rutkiewicz, pierwszej kobiety na szczycie, nie wspomniał w ogóle. Jako prelegent był wyjątkowo dobrze przygotowany, wydał bowiem właśnie swoją kolejną książkę -- "K2/Chogori -- Der große Berg".
Jak zawsze ciekawą imprezą towarzyszącą była -- 18. z kolei -- wystawa aktualnych książkowych nowości górskich "Montagna Libri", na którą wypłynęło z całego świata (choć głównie z Europy) 750 tytułów wydanych w r. 2003. Zakładając, że tylko co któraś z nowych górskich książek trafia na wystawę w Trento, można wyrobić sobie pojęcie, jak ogromna jest światowa produkcja książki górskiej i w jakim tempie wypełniają się półki wyspecjalizowanych bibliotek.
13.05.2004 ZMIANY W TATRACH PO 1 MAJA 05/2004 (41)
Nowy cennik w TPN
Od 1 maja o około 10% wzrosły ceny opłat za wstęp na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. W lecie (od 16 czerwca do 14 września) bilet normalny będzie kosztował 4.40 zł, ulgowy 2.40 zł. W pozostałym okresie płacimy 3.20 zł i 1.60 zł. Dopłata do miejscówki na Kasprowy Wierch przez cały rok wynosi 2.14 zł. Nadal można kupować bilety okresowe, 7- i 14-dniowe. W lecie za bilet 7-dniowy będziemy płacić 18 zł (9 zł w przypadku ulgi), a za bilet 14-dniowy odpowiednio 36 zł i 18 zł. Po za szczytem sezonu bilet 7-dniowy kosztuje 13 zł (ulgowy 6.50 zł), 14-dniowy 26 zł (13 zł). Bilety ulgowe przysługują uczniom, studentom, emerytom, rencistom, osobom niepełnosprawnym i żołnierzom służby czynnej. Dzieci do 7 lat nie płacą za wstęp. Dyrekcja TPN zapewnia, że podwyżkę wymusiło wprowadzenie 7% podatku VAT i nie ma ona związku z przyszłym obowiązkiem odprowadzenia 15% z wpływów za bilety na rzecz TOPR. Warto jednak zauważyć, że ważnym elementem wzrostu wpływów z biletów wstępu będzie z całą pewnością przedłużenie okresu letniego z dwóch do trzech miesięcy (poprzednio wyższą opłatę za wstęp pobierano od 1 lipca do 31 sierpnia). Bez zmian pozostała cena biletów wstępu do Jaskini Mroźnej (3 zł i 2.50 zł ulgowy). Nadal bezpłatny jest wstęp do Muzeum Przyrodniczego TPN przy Rondzie Kuźnickim. W związku z nowym podatkiem VAT podrożały 7% bilety wstępu do Muzeum Tatrzańskiego i jego filii.
Łatwiej na granicy
A teraz lepsza wiadomość też związana z 1 maja i naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej, które skutkuje liberalizacją przepisów związanych z przekraczaniem granic w ramach wspólnoty. Zniesiono kontrolę celną, wystarczającym dokumentem jest dowód osobisty (zarówno nowy jak i stary wzór), kierowcy nie muszą kupować tzw. "zielonej karty" (wystarczy polisa krajowego ubezpieczenia OC). Nowe przepisy dotyczą także przejść granicznych na szlakach turystycznych. Kolejnym przełomowym momentem będzie wprowadzenie w życie tzw. Układu z Schengen. Wówczas granice między Polską a innymi krajami Unii uznawane będą za granice wewnętrzne i "powstanie możliwość przekraczania tych granic wewnętrznych w dowolnym miejscu i dowolnej porze doby przez wszystkich obywateli państw Unii Europejskiej" (oczywiście z wyjątkiem obszarów, na których obowiązywać będą szczególne zasady poruszania się, czyli zapewne na terenie parków narodowych).
Tatry z nieba
W najbliższym czasie w księgarniach na Słowacji będzie można kupić przewodnik po Tatrach złożony z opracowanych graficznie i opatrzonych komentarzem lotniczych zdjęć poszczególnych dolin i rejonów. Autorem książki jest bardzo ostatnio aktywny wydawniczo Ladislav Janiga, ratownik Horskiej Služby. Warto przypomnieć, że Janiga jest jednym z dwóch ratowników, którzy przed 25 laty przeżyli katastrofę śmigłowca Mi- 8 w Dolinie Młynicy i doleczyli ciężkie obrażenia.
12.05.2004 HALO, TU ANNAPURNA 05/2004 (41)
Jak wynika z niemal codziennych doniesień Piotra Pustelnika ukazujących się na światowych stronach internetowych, ostatnie niepogody nie wyrządziły jego wyprawie większych szkód, jednakże trochę opóźniły rozwój akcji. 7 maja Bogomołow, Hamor i Gablík założyli na wysokości 6800--6900 m obóz II, w którym spędzili noc. 10 marca zespół Piotra rozpinał poręczówki w kierunku obozu III, kiedy nagle zepsuła się pogoda, a na wspinaczy zeszły niewielkie lawinki. Uznali to za ostrzeżenie i szybko wycofali się do "dwójki", by następnie zejść do bazy. Po wypoczynku -- jeśli warunki pozwolą -- ruszą całą wyprawą do góry, by pociągnąć dalej fiksy i ustawić szturmowy już obóz III. Czasu mają jeszcze sporo, choć nie w nadmiarze, niestety na połowę maja zapowiadane jest przejście głębszego frontu, który może sypnąć śniegiem. Jak to było planowane od początku, Paweł Józefowicz opuścił "mBank Era Annapurna S Face Expedition", spod Baruntse pod Annapurnę przerzucają się Simone Moro i Denis Urubko, choć na poprowadzenie zapowiadanej nowej drogi mają już raczej małe szanse.
12.05.2004 TO JEST ELIE CHEVIEUX 05/2004 (41)
W ostatnich dniach świat obiegła wiadomość o bestialskim mordzie w Kabulu, dokonanym na dwóch Szwajcarach, których znaleziono w jednym z peryferyjnych parków miejskich -- ukamienowanych, uduszonych i przebranych w afgańskie stroje. Jak się dowiadujemy z portalu MountEverest.net, jedną z dwu tragicznych ofiar jest mistrz wspinaczki skalnej i sportowej z połowy lat dziewięćdziesiątych, Elie Chevieux z Genewy, który w r. 1995 pierwszy przełamał hegemonię mistrzowską Francuzów. Jako jeden z nielicznych robił drogi 14a (zdjęcie). W latach 1996 i 1997 był mistrzem Szwajcarii, często pisały o nim także nasze pisma górskie. Choć później zawodniczo mniej aktywny, pozostał działaczem międzynarodowych komisji (m.in. UIAA), uczestnicząc w organizacji zawodów i spotkań wspinaczkowych. Urodzony 7 października 1973 w Genewie, wyspecjalizował się w fotografii wspinaczkowej i krajoznawczej. W ostatnim roku odbył podróże fotograficzne po Syberii, Japonii, Indiach, Nepalu. Tej wiosny kręcił film pod Annapurną i fotografował w Pakistanie, ale nie bardzo wiadomo jak znalazł się w Afganistanie. Ciał obu ofiar dotąd nie zidentyfikowano, przy zwłokach znaleziono jednak paszport Eliego.
12.05.2004 ALPY - ZAPOWIADA SIĘ KIEPSKIE LATO 05/2004 (41)
Na pierwszomajowy weekend wybraliśmy się w trzy pary (Marzena i Waldek, Monika i Tomek oraz Iwona i ja) w Wysokie Taury. Chcieliśmy się przekonać, czy do Austrii naprawdę można wjechać posługując się tylko polskim dowodem osobistym (można!), zamierzaliśmy też wejść na najwyższy szczyt grupy Granatspitz -- Grosses Muntanitz (3232 m), wnoszący się nad schroniskiem Sudetendeutsche Hütte, położonym na wysokości ok.2650 m. Jak to często bywa, majowa pogoda zredukowała nasze plany. Po sześciogodzinnym podejściu do schroniska i noclegu we wspaniałym pomieszczeniu zimowym, następnego dnia mieliśmy zaledwie dwie godziny pogody, a śnieg był fatalny. Udało nam się wdrapać tylko na bliski i łatwy Gradoetzspite (3065 m).
Z majowego pobytu (a jeżdżę wiosną w Alpy od lat) wywnioskowałem, że w lodowcowych Alpach czeka nas kiepskie lato -- może nawet gorsze niż rok temu. Śniegu jest -- jak na tę porę roku -- wyjątkowo mało, a długoterminowe prognozy nie zapowiadają chłodów. Aż strach pomyśleć, co będzie się działo na najłatwiejszych drogach na Mont Blanc w lipcu czy sierpniu.
Andrzej Baron Skłodowski
11.05.2004 CHAMONIX: CZARNA WIOSNA 05/2004 (41)
Tydzień temu pisałem w "Gazetce Górskiej" o tragediach, jakie ostatnio wstrząsnęły naszym miastem. Muszę powiedzieć, że "dolina" nie może się po nich pozbierać, że wciąż są one głównymi tematami rozmów i debat, nieszczęścia dotknęły przecież nie nierozważnych turystów, lecz we wszystkich trzech przypadkach najwyższej klasy górskich profesjonalistów. 23 kwietnia pożegnaliśmy powszechnie znanego i lubianego André-Pierre Rhema. Przed Maison de la Montagne zgromadziło się około 1000 mieszkańców Chamonix i przyjezdnych. Kilku mówców przedstawiło sylwetkę tragicznie zmarłego i jego wysokogórskie zasługi. Christophe Profit przypomniał wspólne przeżycia z mało znanego przejścia ściany Kangtegi w Himalajach. Spoczął André-Pierre na cmentarzu w Argentiere, w kwaterze przewodników. Na łamach gazet wiele miejsca zajmuje Jean-Claude Mosca-Cervella (zdjęcie), wielce zasłużony instruktor l'Ecole Militaire de Haute Montagne (EMHM), związany z tą formacją i szkołą od r. 1968. Przypomniano jego odważne drogi w Alpach, m.in. solowe przejście Filara Walkera wiele lat temu, a także jego kluczowe zasługi w pierwszym przejściu zachodniego filara Makalu w r. 1971, gdzie defekt aparatu tlenowego uniemożliwił mu dotarcie do wierzchołka. W r. 1979 równie istotny był jego wkład w walkę Francuzów na południowym filarze K2 -- na drodze w r. 1986 dokończonej przez Wróża, Piaseckiego i Božíka. "Przez przeszło 34 lata byłeś wzorem dla naszych stażystów, doradcą kierownictwa szkoły oraz wyrocznią i podporą dla kolegów-szkoleniowców" -- mówił płk Martin, komendant EMHM.
Mieszkańców "doliny" i całe środowisko górskie ostatecznie dobiła niewiarygodna wiadomość o śmiertelnym locie Patricka Bérhaulta z grani między Täschhornem a Dome. "Upadek giganta" -- zatytułowała swój czołówkowy materiał "Le Dauphiné Libéré" (zdjęcie). Patrick należał od lat do panoramy Chamonix, tak jak Mont Blanc panujący nad doliną, cieszył się też sławą międzynarodową. W żałobie pogrążone są środowiska wysokogórskie Alp Nadmorskich, skąd pochodził. Do rodziny zmarłego i do ENSY napływają depesze kondolencyjne. Autorem jednej jest minister Młodzieży i Sportu, Jean-Francois Lamour. "Ten dramat uświadamia nam raz jeszcze -- pisze -- że świat gór jest żywiołem nieprzewidywalnym, nawet dla tych najlepszych." Z głębokim współczuciem wypowiada się prasa, gdyż wszyscy dziennikarze osobiście znali Patricka. "Wiosna ciężka, gorzka i czarna" -- napisał Antoine Chandellier w "Écoles Formations".
Teddy Wowkonowicz
11.05.2004 ROK 2003 W HIMALAJACH INDYJSKICH 05/2004 (41)
Mamy przed sobą tegoroczny zeszyt "The Himalayan Club Newsletter" -- niegruby (ok. 50 stron), lecz bogaty w treść i starannie zredagowany (Harish Kapadia, Monesh Devjani). Najważniejszym opracowaniem jest zestawienie "Expeditions to the Indian Himalaya 2003" (ss.5--16). Okazuje się, że o ile w roku 2003 liczba wypraw krajowych utrzymała się na średnim poziomie (80), napływ ekip z zagranicy raptownie zmalał (35), m.in. z powodu sytuacji politycznej w Azji oraz epidemii SARS. Na dodatek pogoda nie była łaskawa i wiele zespołów nie zdołało utrafić w krótkie na ogół przejaśnienia. Wyprawy indyjskie kierowały się przeważnie ku szczytom często odwiedzanym, takim jak Jogin III, Bhagirathi II, Kedar Dome czy Manali. Z wypraw obcych, 20 również wybrało popularne standardy (zdjęcie), a 15 rozbiło namioty w Gangotri. Aż 5 zespołów atakowało tego lata Thalay Sagar (6904 m), po 3 Shivling (6543 m) i Bhagirathi III (6454 m). W rejonie Nanda Devi doszło do przepychanek biurokratycznych: na miejscu okazało się, że zezwolenie z Delhi nie jest respektowane przez władze Uttaranchal, które wydają własny papierek i domagają się ponownej opłaty.
Do najlepszych osiągnięć sportowych sezonu należą 3 piękne nowe drogi na Thalay Sagar: francuska, bułgarska i holenderska (GG 10/03 z 19.10.2003 i GG 10/03 z 31.10.2003). Z powodu słabej pogody, na Shivling nie udało się wspiąć nikomu, nawet bojowym Czechom Petera Novaka. Z trzech wypraw na Bhagirathi III (zdjęcie) tylko jedna -- szwajcarska Ursa Stockera -- zdołała zrealizować plany: Amerykanie i Hiszpanie odmaszerowali z kwitkiem. Nie powiodły się obie wyprawy na Meru Shark's Fin (6450 m), mimo iż w składzie jednej z nich był słynny Conrad Anker. Również dwie wyprawy amerykańskie na Changabang (6866 m) i Kalankę (6553 m) nie dotarły do szczytów, podobnie jak polska dwójka na bezimienny szczyt 6193 m w pobliżu Nandanvan w Gangotri. Polacy (Robert Sieklucki z towarzyszem) przyjechali już w połowie kwietnia i -- jak czytamy w HCN -- z powodu wielkich śniegów zawrócili z wysokości 5450 m.
Interesujących sukcesów -- także eksploracyjnych -- było kilkanaście. Dwie wyprawy policyjne z Punjabu dokonały pierwszych wejść na trudne wierzchołki 6325 i 6181 m szczytu Lampak w Centralnym Garhwalu. 9-osobowa indyjska wyprawa kobieca weszła na Argan Kangri (6789 m) we wschodnim Karakorum (por. GG 10/01 z 02.10.2001 "Są jeszcze takie góry"). Było to zapewne I wejście, chociaż w r. 1970 w tej okolicy indyjska wyprawa wojskowa zdobyła podobnie usytuowany szczyt, nie wiadomo jednak jaki. Do ciekawszych osiągnięć należą też IV wejście na trudny i odludny Gya (6794 m -- na styku Ladakhu, Spiti i Tybetu) oraz wspinaczki na Kamet (7756 m) granią północno- zachodnią i ścianą północno-wschodnią. Wejść tych dokonał silny zespół Marynarki Indyjskiej, dziesiątkowany przez AMS. Inna wyprawa Sił Morskich wspięła się na Saser Kangri IV (7364 m), załamała się jednak szturmując Saser Kangri I (7672 m). W Himalajach Nepalskich wyprawa indyjsko-nepalska, zorganizowana w ramach obchodów jubileuszu Everestu, dokonała wejść na Lhotse (13 V 2003) i na Everest (22 i 26 V 2003). Obszerniejsze relacje z działalności wyprawowej w Himalajach Indyjskich mają się ukazać w najbliższym "Himalayan Journal". (jn)
11.05.2004 ZMARŁ PROF. SŁAWOMIR CHOJNACKI 05/2004 (41)
W dniu 2 maja 2004 zmarł prof. dr hab. Sławomir Chojnacki, fizyk jądrowy, pracownik Instytutu Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutu Fizyki Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach. Wspinał się (dużo w skałkach) od początku lat pięćdziesiątych, m.in. jako partner Marka Stefańskiego, podczas nauki w Łodzi ukończył kurs taternicki. Nabożeństwo żałobne zostanie odprawione w środę w dniu 12 maja o godz. 14 w kościele Św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, następnego dnia (13 maja) odbędzie się pogrzeb w rodzinnym Bodzentynie.
Anna Okopińska
01.05.2004 CHAMONIX W ŻAŁOBIE 05/2004 (41)
Ostatnie dni były ciężkie dla Chamonix i dla całego alpinizmu francuskiego: w ciągu tygodnia w Alpach stracili życie trzej wspinacze należący do absolutnej francuskiej czołówki. W dniu 20 kwietnia 2004 zabił się André-Pierre Rhem (35), o którym w ostatnich latach głośno bywało w gazetach po jego kolejnych wspinaczkowych i narciarskich wyczynach -- nie tylko w Alpach, ale i w Kaukazie a nawet w Himalajach. Należał do pionierów surf extreme, z powodzeniem uprawiał też base-jumps. Wraz z 3 kolegami wybrał się on na włoską stronę Mont Blanc, z zamiarem dokonania kilku zjazdów na surfie. Wypadek nastąpił w górnej części kuluaru spadającego z Pointe Helbronner (3462 m), kiedy po kilku skrętach najechał na niewielką deskę śnieżną ukrytą pod świeżym opadem. Deska urwała się wraz z nim i rzuciła go przez próg skalny, powodując śmierć na miejscu. W dwa dni później, 22 kwietnia, nastąpił drugi cios. Podczas zjazdu (wraz z synem) z Aiguille du Midi przez Couloir des Cosmiques stracił życie inny znany przewodnik i długoletni instruktor l'Ecole militaire de haute montagne, Jean-Claude Mosca (60). Kuluar ma 800 m wysokości, jest stromy (45--50°) i bardzo niebezpieczny. W jego górnej części alpinista nagle zgubił nartę, co spowodowało jego 200-metrowy upadek, zakończony uderzeniem w skały. Peleton ratowniczy żandarmerii zjawił się bardzo szybko i ciężko rannego przerzucono do szpitala w Genewie, gdzie następnego dnia rano zmarł, głównie wskutek obrażeń wewnętrznych. Wychowawca wielu generacji alpinistów, skialpinistów, ratowników, strzelców alpejskich był w Chamonix postacią ogólnie znaną i szanowaną, zarówno jako świetny profesjonalista, jak i wyjątkowej klasy człowiek. Jakby tego było mało, dzisiaj (29 kwietnia) nasze miasto poraziła nowa tragiczna wiadomość: podczas wejścia na Dome (4545 m) spadł i zabił się wielki Patrick Bérhault, którego zimowe zmagania z alpejskimi 4-tysięcznikami co dnia śledziliśmy w telewizji. Trumnę ze zwłokami wystawiono w kaplicy ENSY, skąd 3 maja zostanie uroczyście wyprowadzona do krematorium. Bérhault i Rhem weszli m.in. na Everest, Bérhault i Mosca byli członkami GHM.
Te trzy tragedie głęboko poruszyły Chamonix, nawykłe przecież do nieszczęśliwych wypadków. Dotknęły też mnie osobiście, ponieważ wszystkich trzech zmarłych mogę zaliczyć do dobrych znajomych. Oby był to koniec czarnej serii!
Teddy Wowkonowicz, Chamonix
Au revoir, Patrick
Nazwisko Patricka Bérhaulta (zdjęcie) nieraz przewijało się przez łamy naszej gazetki i "Głosu Seniora". Urodził się 19 lipca 1957 roku, wśród przyjaciół znany był jako "Berobocop". Mimo 47 lat, należał do najaktywniejszych alpinistów francuskich. "Poznałem go w 1976 -- wspomina Jean-Claude Marmier -- wspinał się ostro na ścianach Verdon i już wówczas był jasną gwiazdą." Wiele wspinaczek odbył ze swym przyjacielem z lat szkolnych, Patrickiem Edlingerem. Ok. 1980 r. słynął z wejść super szybkich (ascensions ultra rapides), często wykonywanych solo: Bonatti-Zapelli na Filarze narożnym w 2 godz., Dufour-Fréhel na tejże ścianie 3 godz., Davaille na Droites w 5 1/2 godz., północny kuluar Drus w 6 1/2 godziny... Równocześnie należał do awangardy francuskiej wspinaczki sportowej. To on w r.1980 poprowadził głośną drogę "Pichenibule" 7b+, a rok później -- z Bouvierem -- "Chimpanzodrome", będącą pierwszą francuską 7c+. Potem był długi okres nowych dróg w Alpach, pierwszych przejść zimowych i imponujących łańcuchówek, także podejmowanych solo. Medialnej popularności przysporzył mu 800-metrowy upadek w masywie Trois Dents w Pelvoux. Uczestniczył w kilkunastu wyprawach, lecz nie zagustował w tej działalności. W Afryce zostawił kilka ładnych dróg w Hoggarze, wszedł też na Kilimandżaro. W Andach był na Alpamayo i przeszedł polską drogę na Aconcagua (1993). W r. 1980 próbował wejść na Nanga Parbat a w 1982 na Jannu jej północną ścianą. W r. 1988 zdobył szczyt Shisha Pangmy -- po eksperymentalnej aklimatyzacji w domu w specjalnym nadmuchiwanym worze. W r. 1994 uczestniczył w ambitnej próbie przejścia filara Nuptse East (ostatecznie pokonanego 2003 przez Babanowa), 23 maja 2003 zaatakował bez maski tlenowej Mount Everest.
Głównie jednak zaskakiwał nas swoimi wielkimi realizacjami alpejskimi. W GS 02/01 zamieściliśmy notatkę T. Wowkonowicza "Pół roku na graniach Alp", relacjonującą jego wędrówkę wzdłuż całego łuku Alp, od Słowenii po Menton, z wejściami na 22 ważniejsze (topograficznie i historycznie) szczyty. Zaczął swój maraton 27 sierpnia 2000, skończył 9 lutego 2001 -- GHM nagrodziła go "Złotym Czekanem". W lutym 2003 z "bazy" na 3850 m przeszedł w dwu rzutach 16 najtrudniejszych i najciekawszych dróg (w tym polską) na południowych ścianach Mont Blanc, historycznie łączących 40 lat eksploracji wspinaczkowej Alp. Za wyczyn ten otrzymał "Cristal FFME" 2003. W ostatnich tygodniach z uznaniem śledziliśmy jego postępy w realizacji programu "82 czterotysięczniki Alp w 82 dni" (GG 03/04 z 22.03.2004). Do dnia 31 marca w 31 dni wszedł wraz z Philippem Magnin na 31 szczytów. 28 kwietnia mieli już za sobą 67 szczytów, czyli przeszło 3/4 całej serii. I oto tragiczna wiadomość: po wejściu na Täschhorn (4491 m), podczas drogi (bez asekuracji) 3-kilometrową ostrą granią w kierunku Dome (4545 m) w Alpach Wallijskich, o godz.11.30 Patrick spadł 600 m w urwiska ściany wschodniej. Przyczyną upadku było podobno przerwanie nawisu (jak kiedyś Fritz Kasparek, Hermann Buhl...). "Najpierw nie chcieliśmy uwierzyć -- mówią jego koledzy z Mountain Wilderness -- Nie, to niemożliwe, to nie on, przecież nie ten najlepszy z najlepszych..." A jednak!
Od r. 1990 Patrick był dyplomowanym przewodnikiem alpejskim a od 1991 profesorem ENSA. Napisał 3 książki o swoich przeżyciach i przemyśleniach górskich: "Les gestes de l'escalade", "Encordé mais libre" i "Le grand voyage alpin". Pracował nad kolejnymi tytułami. Mówiono o nim "legenda francuskiego free climbingu". Słynął z czystości stylu i niemal saskiej etyki wspinaczkowej. Był wrogiem hakówek, ferrat, poręczowania ścian. W r. 2000 należał do zespołu tworzącego "kodeks etyczny" alpinizmu. Jako miłośnik przyrody gór, działał z oddaniem w Mountain Wilderness, przez 2 lata prezesował jej francuskiej sekcji. Występował w prestiżowych spektaklach tańców w pionie (danse escalade), jego mistrzostwo skalne było wykorzystywane w ok. 20 filmach do zadań aktorskich, dublerskich i kaskaderskich, m.in. w 5 filmach Chevaliera oraz w filmie Polańskiego "Piraci". Jego niespożyte siły sprawiały, że studenci ENSY nazywali go "mutantem". Był Patrick przy tym człowiekiem skromnym, stronił od telewizji, nie kokietował prasy. Przeszukaliśmy dziś kilkanaście stron internetowych z pożegnaniami alpinisty: żadna nie zawiera jego przyzwoitego życiorysu! "Co mnie w nim uderzało -- wspomina Walera Babanow -- to wielka otwartość i zupełny brak gwiazdorskiej zarozumiałości. Zarówno jego dorobek sportowy, jak i walory ludzkie, mogą być wzorem dla wielu z nas." Zrobił dla gór wysokich i rozwoju sportów wspinaczkowych bardzo dużo, ale jeszcze więcej miał do zrobienia. Dla alpinizmu francuskiego, w ostatnich latach tak ciężko doświadczanego bolesnymi stratami, kolejny dotkliwy cios.
A sa famille et nos amis françaises, notre journal adresse ses plus sinceres condoléances.
Józef Nyka