26.09.2003 EH, BĘDZIE SIĘ DZIAŁO! 09/2003 (33)
Himalajski sezon jesienny zapowiada się interesująco, jest bowiem w toku kilka ambitnych przedsięwzięć sportowych. O czeskiej wyprawie narciarskiej na dziewiczy "kopec" P.38 (Shartse II, 7590 m) w rejonie Everestu pisaliśmy w GG 09/03 z 12.09.2003, podobnie jak o szwajcarsko-niemieckiej próbie przejścia ściany P.6310 m w masywie Meru w Himalajach Indyjskich.
Tymczasem dwukrotna mistrzyni świata w narciarstwie akrobatycznym, Maegan Carney, zapowiada wejście na Everest drogą normalną od południa i powtórzenie wyczynu Karničara w wykonaniu damskim: zjazd na nartach z wierzchołka aż do bazy. Ma ona w dorobku liczne zwariowane zjazdy ścianowe, tu jednak dojdzie do wszystkiego wysokość. Wyprawą kieruje czterokrotny zdobywca Everestu, Wally Berg. Ciekawe, że w tym sezonie nie ma od strony Nepalu żadnej innej wyprawy na Everest. Z innych dużych projektów najbardziej zaawansowana jest rosyjska próba przejścia środka słynnej północnej ściany Jannu czyli Kumbhakarny (zob. GG 09/03 z 2.09.2003). 23 września zespół założył obóz II (6000 m), pogoda jest niestety bardzo słaba, a ściana tak na dobre jeszcze się nie zaczęła. Morale ekipy jest już normalne, choć ucierpiało po wypadku w dniu 12 września, kiedy na lodospadzie w dolnej części ściany Michaił Michajłow dostał się w zasięg lawiny lodowej i odniósł poważne obrażenia. Zanosiło się na skomplikowaną akcję ratowniczą, na szczęście wezwany z Katmandu helikopter, pilotowany przez Rosjanina Wiktora I. Kolesnikowa, przeprowadził 14 września brawurową operację i zdjął rannego ze ściany z wysokości 5100 m. Drugi mocny akcent rosyjski, to południowa ściana Nuptse. Po swoich próbach jesienią 2002 (solo) i wiosną 2003 (z Władymirem Suwigą), obu relacjonowanych w naszej Gazetce Górskiej, Walerij Babanow znowu wrócił pod południowo-zachodni filar Nuptse East (7804 m), tym razem w towarzystwie Jurija Koszelenki z Rostowa nad Donem. Bazę założyli 22 września i na razie dotarli do wysokości 5700 m, narzekając na codzienne deszcze i zimno. Zarówno wysokiej klasy droga, jak i dotąd niezdobyty wierzchołek mobilizują wspinaczy do skrajnego wysiłku. Razem z Babanowem i Koszelenką bawią w bazie Amerykanie Fabrizio Zangrilli (30) i Billy Pierson (45), którzy na Nuptse East spróbują wejść łatwiejszą drogą.
Nie mniej ambitne są plany ekipy czeskiej kadry narodowej, pod wodzą Jiřiego Nováka. Jej celem jest Annapurna IV (7525 m) i to dwiema nowymi drogami. Jan Doudlebský i Radoslav Lienerth zamierzają podjąć próbę przejścia południowo-zachodniego filara, atakowanego już przez Czechów w r. 1998, zaś Václav Pátek, Miroslav Novotný, Marek Bláža i Petr Hnojna wejść na szczyt również dziewiczą zachodnią granią. 23 września część wyprawy założyła bazę u stóp ściany na wysokości 4400 m (reszta teamu idzie z Pokhary piechotą). "Ściana jest niewiarygodna -- mówią -- w niebo lecą zda się pionowe, 3-kilometrowe filary. I to cudowne miejsce, zupełnie odcięte od świata!" Rzecz ciekawa, że po przeciwnej stronie góry bazy rozbiły aż 4 wyprawy: włoska, austriacka i 2 amerykańskie.
Inna wyprawa czeska zdąża tymczasem pod Shisha Pangmę, wobec której sportowe zamiary ma zespół słoweński. Jego celem jest poprowadzenie nowej drogi na ścianie południowej -- równolegle do drogi Kurtyki, ale trudniejszym terenem na prawej grzędzie (zdjęcie). Zejście ze szczytu ma nastąpić drogą Grošelja przez prawą połać ściany. Słoweński zespół tworzą bardzo doświadczeni wysokogórcy: Urban Golob (kierownik), Matej Kovačič, Franc Oderlap (senior, 44 lata), Marjan Kovač, Nejc Breščak i lekarz Tomaž Klinar. Podano, że koszt niemal 2-miesięcznej wyprawy wynosi 35 000$.
Amatorów skały czeka spora sensacja z zupełnie innej strony Globu. W połowie września odlecieli do Ameryki bracia Alexander i Thomas Huberowie, by do swoich sukcesów na El Capitanie dopisać jeszcze jeden: czysto klasyczne przejście 17-wyciągowej drogi "Zodiac", niemal w całości przebywanej hakowo. Dobrzy wspinacze klasycznie pokonują na tej drodze tylko krótkie odcinki szóstkowe, przy czym przejście zajmuje im przeciętnie 3 dni. Huberowie przy swoim przejściu spodziewają się wyciągów o trudnościach skałkowych: VIII, IX a nawet X. Szczęścia próbowali już wiosną tego roku, atak przełożyli jednak na wrzesień-październik, kiedy temperatury nie będą tak nieludzko wysokie. Obaj są zakochani w El Capie: "Nigdzie na świecie -- mówi Alex -- nie ma na tak małej przestrzeni takiej masy fantastycznych granitowych ścian. Do tego dochodzi zwykle stabilna kalifornijska pogoda -- możesz się wspinać do upadłego. Na dobrą sprawę jest to też miejsce, gdzie spotyka się cały wspinaczkowy świat." (jn)
25.09.2003 SYLWIA NA CHO OYU 09/2003 (33)
Kolejna Polka na Cho Oyu
Wiadomość z ostatniej chwili. Jarek Woćko poinformował, że dzisiaj (24 września) zatelefonowała z bazy pod Cho Oyu Sylwia Bukowicka, która właśnie wróciła ze szczytu. Weszła nań z Juanem Oiarzabalem. Dwa szczyty w ciągu jednego roku, to piękne osiągnięcie, zwłaszcza dla kobiety. Brawo! Ale Cho Oyu 2003 jest też sukcesem Oiarzabala: stanowi jego 19. udane wejście ośmiotysięczne, co oznacza wyprzedzenie Reinholda Messnera (18 wejść) i wyrównanie rekordu Ang Rity Sherpy (19).
A ja przy okazji ponawiam zaproszenie do udziału w IX spotkaniu Czytelników i Miłośników "Gór i Alpinizmu": 26--28 września, Głuchołazy, ośrodek "Banderoza". Wspaniała diaporama Dietera Glogowskiego pt. "Gdzie Shiwa spotyka się z Buddą" zostanie pokazana w sobotę o godz. 20.
Alek Lwow
Yutmaru Sar
Strona russianclimb.com podała wiadomość o przebiegu rosyjsko-amerykańskiej wyprawy w Karakorum w rejon lodowca Yutmaru (na mapie Wali kwadrat D2), z zamiarem wejścia na -- jak podano "dziewicze" -- siedmiotysięczniki Pumari Chhish (7492 m) lub Yutmaru Sar (7330 m). Wyprawa była przygotowywana na lato 2002, wyjechała jednak dopiero w tym roku. Kierował nią prof. Uniwersytetu w New Jersey, Lev Loffe, w skład niewielkiej ekipy wchodzili Iwan Duszarin, Wiktor Kolesniczenko i Balerij Bagow (film). Wyprawa działała od 1 lipca do 12 sierpnia. Bazę założono nisko, na morenie lodowca Yutmaru. Opis marszruty nie jest w notatce jasny, wiodła skalno-lodową grzędą ku długiej grani łączącej oba 7-tysięczne masywy. Założono obozy 5600 i 6300 m. Droga wyprowadziła na dość wybitny szczyt bez nazwy i koty (GPS 6920 m), z którego ew. wspinaczka ku głównym celom była daleka i trudna. Ponieważ wymagałaby ona co najmniej tygodnia, postanowiono wrócić do bazy i zakończyć działalność. Wyprawa wystąpiła do Ministerstwa Turystyki z prośbą o nazwanie zdobytego szczytu "United Russia". W komunikacie napisano, że odkryty został nowy rejon atrakcyjnych wspinaczek i wyszukana droga do górnego cyrku lodowca Yazghil. W informacji powtarza się twierdzenie, że Pumari Chhish i Yutmaru Sar są szczytami dotąd niezdobytymi, co oczywiście nie odpowiada prawdzie. Na pierwszy z nich weszło w r. 1979 4 Japończyków, na drugi -- w rok później 3-osobowy zespół japoński. Jak się zdaje, bez wejść pozostają jedynie niższe boczne wierzchołki: Pumari Chhish SE (7350 m) i Yutmaru Sar N (ok. 7100 m).
Hagshu 1989
Pierwsze wejście na Hagshu (6330 m) w Zanskarze w Himalajach Indyjskich należy do ciekawszych polskich osiągnięć eksploracyjnych, jest jednak niemal gruntownie zapomniane. Na stronie adventurestats.com ukazała się pod datą 16 września wzmianka o pierwszym wejściu na ten szczyt dokonanym przez "British party 1989". Przypomnijmy zatem jak było naprawdę. Dziewiczy i niełatwy Hagshu był w końcu lat 80. atrakcyjnym kąskiem i myślały o nim różne wyprawy, głównie angielskie. W r. 1988 zaatakowała go wyprawa polska, która utknęła jednak w katastrofalnych opadach śniegu, jakie nawiedziły wtedy Himalaje. W roku następnym Polacy powtórzyli atak, tym razem nie od północy, lecz od południa, z bazy (4000 m) rozbitej nad jeziorem lodowcowym. Droga była dość skomplikowana i niełatwa, udało się jednak pokonać trudności i 4 września o godz. 17 na szczycie stanęli Darek Załuski i Paweł Józefowicz. Wyprawą kierował Marek Głogoczowski. Zespół angielski poprowadziła drogę od strony północnej i szczyt osiągnął w 12 dni później, 16 września 1989 roku. Ponieważ wyprawa polska nie miała na Hagshu zezwolenia, sukcesowi nie nadawano rozgłosu w pismach zachodnich. Krótki komunikat autorstwa obu zdobywców szczytu (z mapką) ukazał się w pisemku "Taternik-Biuletyn" 2/1990 s.6--7. Autor informacji w adventurestats.com przyjął nasze sprostowanie.
Tragedia na Panchachuli
Podczas gdy w sobotę 20 września w Krakowie wesoło świętowaliśmy jubileusz 100-lecia, Himalaje Indyjskie były widownią jednej z największych w ostatnich latach tragedii górskich. Po wejściu na szczyt Panchachuli (6904 m) wracała do bazy 9-osobowa grupa Indyjsko-Tybetańskiej Straży Granicznej (ITBP). W pewnej chwili zeszła na nią ogromna lawina, która porwała wszystkich i zniosła głęboko w dół. Nikt nie ocalał. Z pomocą wojskowych helikopterów udało się wydobyć 7 ciał, za 2 pozostałymi trwają poszukiwania. Chodziło przy tym nie o nowicjuszy, lecz o ludzi bardzo doświadczonych -- trzech z nich było na Evereście: S.D. Sharma, Dava Sherpa i Shange Sherpa. Ten ostatni miał swoisty rekord: wszedł na Everest trzykrotnie, i to z trzech różnych stron. W latach 1992 i 1996 normalnymi drogami od południa i od północy, a w 1999 wariantem Venablesa od strony wschodniej (Kangshung). Indo-Tibetan Border Police jest formacją paramilitarną, założoną w r. 1962 dla ochrony liczącej 2115 km długości granicy z Tybetem. Alpiniści ITBP wspinają się od lat i mają w dorobku wejścia na przeszło 100 szczytów, w tym wiele pierwszych, mogli bowiem wkraczać w rejony graniczne, zamknięte dla innych. Są też używani do akcji ratowniczych, jak np. pomoc ofiarom katastrof w terenach górskich. (mounteverest.net)
O polski cintorin
Jedyny wniosek zgłoszony Walnemu Zjazdowi 2003 pochodził od pani prezes SKT, Elżbiety Jaworskiej i dotyczył pomysłu stworzenia symbolicznego cmentarza ofiar Tatr także po stronie polskiej. Chcielibyśmy przypomnieć, że temat ten nie jest nowy: wraca on na walnych zjazdach od lat pięćdziesiątych. Jego orędowniczką była m.in. Jadwiga Roguska-Cybulska, która wespół z Ireną Szydłowską i innymi przyjaciółmi wędrowała po Tatrach Polskich w poszukiwaniu odpowiedniego zakątka. W różnych latach przedkładała Walnym Zjazdom swe projekty. W bardziej konkretnej formie temat wrócił w latach 70. i 80., kiedy poczyniono odpowiednie studia i przeprowadzono rozmowy w TPN. Dyrekcja Parku nie dostrzegła w naszych propozycjach możliwości stworzenia turystycznej "chwytki", hamującej ruch w kierunku Morskiego Oka czy Hali Gąsienicowej i nie wyraziła zainteresowania naszymi propozycjami, np. lokalizacją symbolicznego cmentarza na polu złomów morenowych w rejonie Zakrętu Ejsmonda. Sprawę pilotował Zbigniew Skoczylas, który w r. 1987 sporządził listę polskich nazwisk, złożoną z przeszło 250 pozycji (!), mimo iż obejmowała tylko taterników i była daleka od kompletności. Jako lokalizacje brane były również pod uwagę obiekty kościelne: Olcza i budujący się wówczas przy ul. Zamoyskiego kościół Św. Krzyża. Ścianę tego kościoła proponuje kol. Ela Jaworska -- SKT ma już na niej tabliczki kilku swoich zmarłych członków. Podobne rozwiązanie stanowi kościółek na Wiktorówkach, gdzie znajdują się tablice m.in. Jerzego Hajdukiewicza i Jana Sawickiego. (jn)
Pożegnanie lata
W wioskach alpejskich lato jest uroczyście żegnane imprezami folklorystycznymi i muzycznymi. W bawarskim Allgäu praktykowane są odpowiedniki naszych redyków. W niedzielę 28 września na szczycie słynnego z widoków Fellhornu w Chiemgauer Alpen odbędzie się msza katolicka, której oprawę muzyczną zapewni zespół 40 trębaczy, dmuchających w rogi alpejskie (podobne do naszych trombit). Tymczasem 20 września zamknięto uroczyście sezon w Pamirze, gdzie w tym roku panował bardzo duży ruch. Agencje turystyczne szczególnie zadowolone są z zainteresowania Pikiem Lenina, który był szturmowany przez przeszło 500 osób -- tak dobrze nie bywało w najlepsze lata Sojuza. Był to nota bene rok okrągłych rocznic: 75 lat wejść na Pik Lenina, 70 na Pik Kommunisma i 50 na Pik Korżeniewskoj. Pod Pikiem Lenina miejscowe agencje zorganizowały jubileuszowy obóz z tradycyjnymi jurtami. Przewinęło się przez niego 210 alpinistów, spośród których 57 osiągnęło wierzchołek (seniorką była 67-letnia Japonka Kuzumi).
23.09.2003 TAKI ZJAZD BYWA TYLKO RAZ 09/2003 (33)
W sobotę 20 września odbył się w Krakowie Nadzwyczajny Walny Zjazd Delegatów PZA, zwołany z okazji 100-lecia naszej organizacji, którą zapoczątkowało utworzenie Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego w dniu 25 lipca 1903 roku. Miejscem obrad była aula AWF -- uczelni związanej z alpinizmem od wielu lat. Zjazd otworzył prezes Janusz Onyszkiewicz, obradom przewodniczył Leszek Dumnicki. Za stołem prezydialnym zasiedli nestorzy naszego ruchu -- Ryszard W. Schramm (83), Zdzisław Dziędzielewicz-Kirkin (87), Zygmunt Mikiewicz z Katowic (92) oraz Maciej Mischke (94) -- młodszy o zaledwie 9 lat od Sekcji Turystycznej TT. Na sali obecni byli niemal wszyscy żyjący dawni prezesi KW i PZA: Leszek Łącki, Toni Janik, Andrzej Paczkowski, Leszek Cichy i Wojciech Święcicki. Nad Honorowym Komitetem Obchodów 100-lecia patronat objął prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, którego reprezentował prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Stanisław S. Paszczyk. Oficjalnymi gośćmi byli też prezes PTTK, prof. Janusz Zdebski, przewodniczący Polskiej Konfederacji Sportu, Andrzej Krasucki oraz przedstawiciel władz miejskich Krakowa. Prezes Paszczyk odczytał osobisty list Prezydenta RP do Zjazdu.
Na część retrospekcyjną złożyły się referaty: J. Nyki (odczytany przez Annę Milewską) o 100 latach dziejów polskiej organizacji wysokogórskiej, Andrzeja Paczkowskiego -- o polskich wyprawach w góry najwyższe, zatytułowany przekornie "Everest zamiast Liliowego", Ryszarda W. Schramma o członkach honorowych PZA a zwłaszcza tych, "którzy nie doczekali", Janusza Baryły o historii polskich organizacji jaskiniowych. Odmienny charakter miało wystąpienie Andrzeja Wilczkowskiego -- filozoficzno-poetycka gawęda, przepleciona nicią subtelnego wilkowskiego humoru, "Alpinizm jako sposób na życie" -- nota bene przyjęta przez salę gorącą owacją. Zjazd zapoznał się z propozycjami członkostw honorowych oraz listą osób wyróżnionych Medalem 100-lecia -- obecni na sali otrzymali przyznane im medale (zdjęcie) z rąk prezesa Onyszkiewicza. Frekwencja była niestety "średnia". O ile dopisała jak zawsze niezawodna "stara gwardia", słabiej było z pokoleniem młodszym, generalnie zawiodły też kluby: Komisja Skrutacyjna stwierdziła, że liczba delegatów jest niższa od wymaganego przez statut quorum, co sprawiło, że Zjazd stał się tylko okolicznościowym spotkaniem towarzyskim i nie mógł podejmować żadnych wiążących uchwał.
Po przerwie, zebrani uczestniczyli w cyklu ilustrowanych przezroczami prelekcji o ogólnym tytule "Dziś i jutro -- osiągnięcia i przyszłe cele" -- z interesującymi wystąpieniami Krzysztofa Wielickiego, Jerzego Wali, Marcina Tomaszewskiego, Jacka Fludera i paru innych przedstawicieli aktualnej sportowej czołówki. Na zakończenie Zjazdu odbyły się Zawody wspinaczkowe -- jak można było oczekiwać zdobywcą Pucharu Prezesa PZA został Tomasz Oleksy. Kuluary zjazdowe zdobiła piękna wystawa "Osiągnięcia polskiego alpinizmu", przygotowana -- częściowo z własnych zdjęć -- przez Mariana Bałę.
Osobny tok, nie mniej ważny, stanowiły kontakty osobiste, które były okazją do spotkania się z przedstawicielami różnych pokoleń i odświeżenia starych górskich przyjaźni, pozwalających z radością stwierdzić, że nie tylko z nami czas obchodzi się tak brutalnie. Kuluarowym powitaniom i rozmowom nie było końca. Kameralne spotkanie odbyło się u Staszka Biela, ogólne -- przy ognisku zwanym obecnie "grilem" przed hotelem "Sonata". Żegnaliśmy się słowami "do zobaczenia na Zjeździe 200-lecia" -- w charakterze dobrych duchów, oczywiście.
Józef Nyka
17.09.2003 MONOGRAFIA ZACHODNIEGO KARAKORUM 09/2003 (33)
Z satysfakcją zawiadamiam, że przekazałem do drukarni książkę pt. "Chronik Teil 1 -- Western Karakorum", autorstwa Wolfganga Heichela z Kamenz w Niemczech. Ja wykonałem skład i załatwiam druk w Polsce. Będzie to 36 zeszyt z serii "Wissenschaftliche Alpenvereinshefte", wydawanej wspólnie przez DAV i OeAV. Tomisko ma 345 stron formatu A4, zawiera 142 zdjęcia, 17 mapek Jerzego Wali i 20 szkiców autora. Planowany nakład 500 egzemplarzy. Z pewnością jest to pozycja tylko dla znawców tematu i niektórych alpinistów, zainteresowanych sportowo tym akurat regionem, ale dawka zebranej tam wiedzy o zachodnim Karakorum jest naprawdę solidna. Jurek Wala wyszukał w próbnym wydruku jeszcze pewną liczbę błędów, ale autor stwierdził, że nie zamierza już przeciągać wydania, tym bardziej, że nie wszystko jest jasne i pewne do końca. Ma trochę racji, bo odległość między współautorami i ogrom materiału sprawiły, że druk już i tak się opóźnił. Gdyby ktoś z Polaków był zainteresowany tym tytułem, to na pewno za moim pośrednictwem będzie można zdobyć książkę wprost od autora, który jako emeryt, nie traktuje pracy autorskiej zarobkowo, lecz "przyjemnościowo".
Tymczasem u mnie za 2 tygodnie IX. Spotkanie GiA (26--28 września 2003, Głuchołazy, Ośrodek "Banderoza"). Wpisowe 20 zł. Wspaniała diaporama Dietera Glogowskiego (ekran 4 x 6 m + 4 rzutniki i dźwięk hi-fi) pt. "Gdzie Siwa spotyka się z Buddą" zostanie pokazana w sobotę o godzinie 20. Zapraszam!
Alek Lwow
16.09.2003 ZYGMUNT MAĆKOWIAK 09/2003 (33)
W dniu 6 sierpnia pożegnaliśmy na cmentarzu przy ul. Nowina w Poznaniu Zygmunta Maćkowiaka, który zginął 27 lipca 2003 r. w Tatrach w rejonie Hińczowej Kotlinki. Za trumną naszego kolegi i przyjaciela oprócz rodziny podążały tłumy, bo nietuzinkowa to była postać: harcerz, taternik-amator, działacz klubu "Grań", przodownik turystyki górskiej, działacz PTTK, a także miłośnik i znawca opery. Urodził się w Poznaniu 18 grudnia 1930 r., tu ukończył podstawowe nauki, a studia na Akademii Górniczej w Krakowie. Od młodzieńczych lat działał w harcerstwie, co zaowocowało wiele lat później fascynacją przyrodą i górami. Niestety z samymi górami zetknął się dość późno, bo dopiero w latach siedemdziesiątych. Było to pełne zauroczenie, pasja, dla której gotów by poświęcić wszystko. Ryszard Schramm pisze w swych wspomnieniach: "zacząłem chodzić po Tatrach z grupką przyjaciół z poznańskiego ogniska Podhalan -- turystami najwyższej klasy. I z jednym z nich, Zygmuntem Maćkowiakiem, młodszym ode mnie o 10 lat, byłem na mojej ostatniej wspinaczce... trawersowanie Ostrego Szczytu od Jaworowej Przełączki do Białej Ławki." Jedną z wielkich niezrealizowanych pasji Zygmunta była próba zdobycia wszystkich szczytów tatrzańskich, wyższych niż 2000 m -- był na przeszło stu, pozostało tak niewiele. Poza górami polskimi były też liczne wyjazdy w góry Europy -- Alpy, Pireneje, Dolomity, Kaukaz, góry Turcji. Z wybitnych wejść odnotować trzeba Mont Blanc, Elbrus, Ararat. Był też niestrudzonym działaczem organizacyjnym. W zarządzie Klubu Górskiego "Grań" pracował w latach 1980--1986 i 1989--1994 oraz prezesował w latach 1995--96. Znany był z licznych skrupulatnie przygotowywanych prelekcji o górach i ludziach gór. Był członkiem zarządu ogniska Związku Podhalan w Poznaniu. Jako przodownik turystyki górskiej PTTK posiadał też członkostwo honorowe. Był współorganizatorem utworzonego w 2002 r. Harcerskiego Klubu Seniora -- Poznań Winiary.
Dla członków Klubu "Grań" śmierć Zygmunta stała się tym boleśniejsza, że przyszła tak niespodziewanie krótko po śmierci Staszka Kuklasińskiego, jego przyjaciela i towarzysza wycieczek. Dziś pewnie razem wędrują po tatrzańskich graniach, kończąc rozpoczęte dzieło zdobywania szczytów -- nie tylko tych znanych.
Mieczysław Rożek
15.09.2003 DALSZE ECHA LATA 09/2003 (33)
Kalanka, Kalanka
W Himalajach Indyjskich w ciągu 20 dni minionej wiosny, John Varco i Sue Nott poprowadzili nową drogę liczącym 1200 m wysokości północnym filarem Kalanki (6933 m) w Garhwalu. Natrafili na okres zmiennej pogody z dokuczliwymi mżawkami i kilka razy wchodzili w ścianę nadaremnie. Varco i Nott wspinali się w "capsule style" z dwu biwaków: jeden założony był na platformie na wysokości 5800 m, drugi -- 300 m poniżej wierzchołka. Podczas gdy stromy, trudny technicznie teren powyżej I biwaku wymagał wyrafinowanej wspinaczki mieszanej (do M6) w niebieskim lodzie i pięknym granicie, powyżej II biwaku droga była względnie łatwa i wiodła przez śnieżne i lodowe stoki. Jednakże niepogoda przygwoździła dwójkę na 4 dni, bez żywności, w oczekiwaniu na "okienko szczytowe". Po dwóch chybionych próbach alpiniści zmuszeni byli do powrotu przeszło 20 zjazdami do podnóży ściany.
Władysław Janowski
Zamiast Masherbruma -- Biarchedi
Zapowiadaliśmy na naszych łamach słoweńsko-amerykańską próbę wejścia nową drogą na Masherbrum (7821 m), jego liczącą 3000 m wysokości północno-wschodnią ścianą. Na głównych słoweńskich stronach internetowych o przebiegu wyprawy nie było wiadomości, jednak wrześniowy numer "Planinskiego Vestnika" przyniósł jej krótkie omówienie. Mały zespół tworzyli Marko Prezelj, Matic Jošt i Steve House. Mimo wczesnego wyjazdu (18 maja), wyprawa nie zastała w górach dobrej pogody. Działalność rozpoczęto od aklimatyzacyjnej wspinaczki na szczyt 5880 m (Wala) na północny zachód od Biarchedi -- osiągnięty drogą o trudnościach podobnych do drogi austriackiej na Les Courtes. Wracając do głównego celu, wobec słabej pogody zdecydowali się na tzw. japońską (północną) grań Masherbruma. Osiągnęli na niej wysokość 5600 m i wycofali się z powodu trudnych warunków. Próbę powtórzyli jeszcze raz, ale lawinki zniechęciły ich do kontynuowania ataku. Postanowili powetować sobie na pobliskim Biarchedi (6781 m, Wala), według posiadanych informacji dotąd dziewiczym. Po bezowocnej próbie do 6200 m, ponowili atak i pod samym szczytem postawili namiot, skąd rano przy pięknej pogodzie weszli na szczyt. Dalszy pobyt pod Masherbrumem nie przyniósł stalszej pogody i zespół wyruszył w drogę powrotną. Łącznie spędzili w bazie 54 dni, z których zaledwie parę było pogodnych.
Zamiast Jirishanki -- Yerupaja
Ten sam numer "Planinskiego Vestnika" przynosi artykuł Mateja Mejovšeka o jego tegorocznym spotkaniu z Cordillera Huayhuash. Planował on poprowadzenie nowej drogi na Jirishanca, którą mu jednak podkradli Anglicy. Ze spotkanym w kafejce Tadejem Zormanem umyślili cel równie ambitny: nową drogę północno- wschodnią ścianą Yerupaja (6617 m, też 6634 m), nie odwiedzaną od 1977 roku. Trzecim towarzyszem był Matevž Kramer. Już pierwsze wyciągi "pokazały rogi": 5c, 5b, 5b... W środkowych partiach drogi grożące obrywami seraki, a w nich lodowe szóstki. Po biwaku na 5500 m wspinali się największym z kuluarów w lewej części ściany. Od godz.9 ruszyły nim lawiny kamienne i lodowe. Trzeciego dnia dotarli do grani, którą wiedzie droga włoska z r. 1982. Ponieważ sypał śnieg, zrezygnowali z wejścia na dość jeszcze odległy szczyt i zaczęli powrót w dolinę. Droga liczy bez mała 40 wyciągów (1900 m) i otrzymała ocenę VI, WI6, 5c. Przebyta została od 28 do 30 lipca w 26 godzin efektywnej wspinaczki plus 12 godzin zejścia. Drogę nazwali Brezpogojna noróst czyli Bezgraniczne Szaleństwo.
Na schodzonym w kratkę Artensoraju (6025 m) łatwiejszą i krótszą, lecz całkiem ładną drogę wyszukał na lewo od słoweńskiej z r. 1993 Simon Slejko. Ocenił ją na V, 4+, 4 godziny i nazwał "Ars Nova". Kluczowe miejsce stanowi wywieszona bariera seraków (zdjęcie). Zauważmy, że w Andach drogi robione w lipcu i sierpniu są drogami zimowymi.
Mustagh Ata
W lipcu tego roku trójka Amerykanów, Pete Lardy, Chad McFadden i Tom McMilan, wspinała się w górach Chin i poprowadziła nową drogę na słynny szczyt Mustagh Ata (7548 m) w Kunlunie (część geografów zalicza go do Pamiru). Nowa droga, nazwana "Złotym Okiem" (Golden Eye), jest dopiero trzecią możliwością wejścia na ten szczyt, który stał się popularnym celem wycieczek narciarskich i ma po ok. 75 wejść w ciągu sezonu. "Złote Oko" rozwiązuje problem zachodniej flanki -- trudności są umiarkowane, a zagrożenie lawinowe mniejsze, niż na innych ścianach. Nadaje się jak najbardziej do zjazdów na nartach lub na desce, bez konieczności wiązania się liną. Pierwszego wejścia na Mustagh Ata dokonała w r. 1956 liczna grupa alpinistów radzieckich i chińskich.
Władysław Janowski
Wiadomości z Poznania
Jest trochę dobrych wieści ze świata gór wysokich. Członek naszego Klubu (a mieszkaniec Zielonej Góry) zorganizował "Lubuską Wyprawę na G II". Wyprawa połączyła siły z grupą prowadzoną przez Ryśka Pawłowskiego. Mariaż okazał się bardzo udany. Z Gorzowa Wielkopolskiego byli Sylwia Bukowicka i Jarek Woćko, a z Zielonej Góry -- Witek Szylderowicz i Piotr Chudzik. Z grupy lubuskiej tylko Piotr Chudzik nie wszedł na szczyt. Notatkę o przebiegu wyprawy zamieścił "Głos Seniora" w numerze sierpniowym.
Dwie osoby z naszego Klubu uczestniczyły również w wyprawie na Pik Lenina 7134 m, zorganizowanej przez Jacka Telera i agencję "Pamir". Byli to nasz prezes Jacek Wichłacz i Dominik Ewald. Grupa wyprawowa liczyła 9 osób, w tym 2 opiekunów. Z Wielkopolski był na wyprawie także Tomek Modrzyński z Kępna (niezrzeszony). Jacek Wichłacz wszedł na szczyt drogą klasyczną w dniu 12 sierpnia, Dominik Ewald 19 sierpnia. Rosjanie dokonali tego lata zrzutu spadochroniarzy na szczyt. Na skutek różnych perturbacji (spadochron ze sprzętem zaginął) o mało nie doszło do tragedii, podobnej do tej, jaka wydarzyła się wiele lat temu -- relacjonuje Jacek Wichłacz. Z wielkimi kłopotami, poodmrażani skoczkowie dotarli drogą normalną na dół w 3 dni, choć mieli zjechać na nartach w kilka godzin.
Należy też wspomnieć o wypadku naszego kolegi z Poznania. Tragedia wydarzyła się w rejonie Kotlinki. Zygmunt Maćkowiak spadł ok. 200 m w dół, straciwszy równowagę wskutek (najprawdopodobniej ) zasłabnięcia. Był zasłużonym działaczem Klubu Górskiego "Grań" i -- mimo przeszło 70 lat -- doskonałym turystą wysokogórskim, przy tym znawcą i miłośnikiem Tatr i Podhala.
Mieczysław Rożek
Grenlandia klasycznie
Jak podaje Dougal MacDonald, silny zespół brytyjski dokonał tego lata kilku niezwykle udanych wejść w rejonie fiordu Torssuagatoq w południowej części Grenlandii. Nick Boden, Tom Briggs, Adrian Jebb i Rob Mirfin pokonali klasycznie 23-wyciągową drogę "Ujarak" (5.13) na 800-metrowej ścianie Turni Igdlorssuit Havn. Była to pierwsza z dróg na tej ścianie, poprowadzona przez chorwacko-słoweński zespół w r. 1996. Ben Heason i Simon Moore odhaczyli 23-wyciągową drogę "Wonderful World" (5.12+). Miles Gibson i Steve McClure otworzyli nową drogę nazwaną "Twenty One", również liczącą 23 wyciągi, z wilgotnym dachem, który w tych mokrych warunkach ocenili jako 5.13d. Odbiegając od taktyki stosowanej w innych rejonach Grenlandii, grupa brytyjska opowiedziała się za stylem "back-to-the-future" i wspinała się wyłącznie klasycznie i bez stosowania stałych ubezpieczeń. Dolina Torssuagatoq ma teraz tuziny wspinaczek klasycznych typu skałkowego i wielkościanowego. To jest ten sam rejon, w którym 3 lata temu wyprawa brytyjska przeszła 31-wyciągową drogę na szczycie Thumbnail, który jest być może najwyższą na świecie falezą.
Władysław Janowski
Alpy
Mój kolejny wyjazd alpejski -- tym razem z żoną Iwoną -- udał się, chociaż nie przez cały czas przyświecało nam słońce. Przez pierwsze 8 dni pogoda była świetna. Weszliśmy od północy na Hohe Wilde (3482 m) w Alpach Oetztalskich, na najwyższą górę Alp Zillertalskich -- Hochfeiler (3509 m, żebrem od południa) oraz na Oestliche Simonyspitze (3488 m) w Wysokich Taurach. Potem zdążyliśmy jeszcze przejść bardzo ładną i interesującą ferratę w Alpach Karnickich (na Cellon, 800 m wprost z przełęczy, po drodze 110 metrów sztolni). Następnie pogoda zepsuła się na kilka ładnych dni. Pojechaliśmy na jeden dzień nad morze do Słowenii, do krainy wina we wschodniej Austrii i na Węgry. Przez Słowację wróciliśmy do deszczowego Zakopanego i zamierzamy wspiąć się gdzieś jeszcze w Tatrach Słowackich. Za kilka dni zobaczymy się w Krakowie na Zjeździe.
Andrzej Baron Skłodowski
14.09.2003 NAS TU ZA CHWILĘ NIE BĘDZIE... 09/2003 (33)
"Polityka" z 19 lipca 2003 r. zamieściła artykuł Ewy Winnickiej "Jak być, jak mieć", poświęcony "wymarzonemu kapitalizmowi z ludzką wykształconą twarzą". Jednym z bohaterów artykułu jest wspinacz Marcin Kwaśniewski, właściciel założonej w 1993 r. firmy "Milo". "Milo" w Polsce, to Marcin i jego żona oraz 6 zatrudnionych osób i obecnie 6 mln zł rocznych obrotów. "Nigdy nie myślałem o budowaniu nowej Polski -- mówi Kwaśniewski, 40 lat, psycholog z wykształcenia -- nie czułem się dłużnikiem państwa, podejście patriotyczne jest mi obce. Chciałem tylko robić dobre, profesjonalne ciuchy dla garstki wspinających się tutaj i na świecie." "Milo", sprzedające swoje towary w 19 krajach, kiedyś zatrudniało 60 osób, ale z uwagi na koszty i trudności ogólne ("spóźnienie dwutygodniowe uznawałem za wybitna terminowość"), zamknęli fabrykę i główną część produkcji przenieśli do Chin i do Rumunii, gdzie jest tanio, terminowo i bez problemów z jakością. Kwaśniewski jest coraz bardziej zmęczony uczestniczeniem w kapitalizmie polskim: -- "Jeśli wysyłam transport gdzieś do Europy, to faktury płacone są dokładnie w dniu określonym w dokumencie. Jeśli do Polski, to nigdy." Kwaśniewski planuje: mieszkamy 80 km od południowej granicy, Słowacja przegłosowała 19-procentowy podatek liniowy, w przyszłym roku zaczyna się Unia. Jeśli nic w Polsce się nie zmieni, nas tu za chwilę nie będzie. (oprac. Władysław Janowski).
12.09.2003 LATO LATO I PO LECIE 09/2003 (33)
Triglav -- góra-symbol
Przez szereg lat za pierwszego zdobywcę najwyższego szczytu Alp Julijskich uchodził znany z Tatr Belsazar Hacquet, okazało się jednak, że dotarł on tylko do Małego Triglava. Zdobywcami głównego szczytu byli rok później lekarz Lorenz Willonitzer ze Starej Fužiny (wówczas Althammer) oraz koziarze z okolicznych wsi, Luka Korošec, Štefan Rožič i Matija Kos. Wejścia dokonali 26 sierpnia 1778 r., czego 200-lecie odnotowaliśmy w "Taterniku" 1978 s.180. W sierpniu 2003 r. w Bohinju święcono 225-lecie historycznego czynu -- u stóp pomnika przedstawiającego dzielną czwórkę, dzieła rzeźbiarza Stojana Batiča. Prezes Planinske sveze Slovenije, Franc Ekar, podkreślił z dumą, że miejscowi ludzie pokonali niełatwy dla nich szczyt w 8 lat przed zdobyciem Mont Blanc i na 22 lata przed pierwszym wejściem na Grossglockner. Tutaj też, w Bohinju, powstał zalążek słoweńskiej organizacji wysokogórskiej w postaci zawiązanego w r. 1872 towarzystwa -- krótkotrwałego niestety -- "Triglavski prijateli". Fakty te są tym bardziej znaczące, że Triglav jest dla Słoweńców górą-- symbolem, jak Krywań dla Słowaków. Jego wizerunek zdobi dziś godło kraju, znalazł się też na pierwszej serii znaczków pocztowych niepodległej Słowenii.
Peak 38 inaczej Shartse II
Ośmioosobowa wyprawa czeska odleciała na początku września do Katmandu, by podjąć próbę wejścia na ten szczyt, a także zjazdu zeń na nartach. 11 września dotarto do Lukli. Niezbyt wybitny, śnieżno-lodowy Peak 38, znany też pod nazwą Shantishikhar (7590 m), został otwarty dla wypraw wiosną 2001 a znajduje się w grani pomiędzy Lhotse Shar (8386 m) a Shar Tse (7444 m). Jest podobno dziewiczy, choć w r.1997 dobierali się do niego Rosjanie pod wodzą Aleksandra Jakowienki. Jego stroma skalista ściana północna opada w dolinę Lodowca Kangshung, łagodniejsze stoki południowe -- w stronę Lodowca Lhotse Shar. Nimi planowane jest wejście i zjazd narciarski, bezpieczną drogę pośród szczelin i seraków trzeba będzie jednak wyszukać na miejscu. W skład zespołu czeskiego wchodzą doświadczeni alpiniści i ski-alpiniści: Robin Baum (kierownik), Jana Hanzlíková, Alice Korbová, Libor Chrastil (dr), Jiři Kalousek, Luboš Klima (film) , Vladimír Prieložný, Vladimír Smrž. Głównym organizatorem jest klub MountainSki, z wspinaczki ma powstać profesjonalny reportaż filmowy.
Ponownie Meru
Szwajcarsko-niemiecka wyprawa bawi w Himalajach Indyjskich z nadzieją na wejście skrajnie trudną drogą na dotąd dziewiczy szczycik 6310 m w grani Meru. Drogą interesował się słynny Babanow, w r. 2001 nie posunął się nią jednak wysoko. Doświadczoną ekipę tworzą Szwajcarzy Urs Stöcker (partner Thomasa Hubera z II wejścia na Ogre 2001), Simon Anthamatten (wysoko notowany zawodnik we wspinaczce sportowej), Robert Bösch (zawodowy fotograf) i Niemiec Rainer Treppte, wsławiony m.in. klasycznym wejściem na iglicę Trango. Alpiniści zaczynają od aklimatyzacyjnego wejścia na Shivling, po czym zaporęczują dolne partie ściany Meru Sharkfin. Na drodze spodziewają się znaleźć zarówno najwyższe trudności skalne klasyczne i techniczne, jak i wspinanie w bliskim pionu mikście. Uczestników dofinansowują Schweizer Alpen-Club i Deutscher Alpenverein.
Czy będzie szczyt Humboldta?
W grzbiecie biegnącym na zachód od Pika Pobiedy, tworzącym wał graniczny między Kirgistanem i Chinami, a dla zagranicznych alpinistów otwartym dopiero w r. 1997, uchowało się wiele interesujących szczytów, dotąd nie odwiedzonych przez ludzi. Jeden z nich zdobyła wyprawa holenderska i ochrzciła go imieniem Nansena (Pik Nansena, 5600 m). Tej jesieni z Berlina i Brandenburgu wyjechała w Tien-szan wyprawa niemiecka, która upatrzyła sobie dziewiczy szczyt 5020 m, tworzący piękną lodową piramidę, choć nie szczególnie trudny (przypuszczalnie 4B -- 5A w rosyjskiej skali). Niemiecką ekipę tworzą: Beate Hansen, Matthias Hascher, Günther Meier, Rene Meier, Alexios Passalidis (kierownik), Hans-Jürgen Pawlizki, Bernd Schröder i filmowcy Juri Toloschny i Kirsten Wolf (podobnie jak Czesi, również Niemcy nastawiają się na nakręcenie profesjonalnego filmu dla telewizji i na festiwale). Wykupując pozwolenie, ustalono z władzami Kirgistanu, że jeśli szczęście dopisze i szczyt zostanie zdobyty, otrzyma imię Humboldta, który ma tak wielki wkład w eksplorację gór. Wyprawa wpisana jest jeszcze w kalendarz Międzynarodowego Roku Gór.
04.09.2003 ZE SŁOWACKIEJ STRONY TATR 09/2003 (33)
Podczas sierpniowego pobytu w Zubercu przekonałam się, że ten świetny punkt wypadowy w słowackie Tatry Zachodnie cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem ze strony polskich turystów. W dużej mierze jest to zasługa mieszkańców zrośniętych ze sobą miejscowości, Zuberca i Habówki, którzy z roku na rok powiększają bazę noclegową, rozbudowując własne domy i wznosząc pokaźne pensjonaty. Szczególnie intensywny jest ruch budowlany we wschodniej części miejscowości wzdłuż drogi do Doliny Zuberskiej i przy drodze prowadzącej do hotelu "Tatrawest" (dawniej "Tesla" a potem "OTF"). Koło hotelu "Tatrawest" wkrótce otworzą podwoje stylowy pensjonat " U Michala" (ok. 45 miejsc, własny basen, www.michal.sk) i nieco większy "Antares" (www.antares-penzion.sk). Poszerzyła się też oferta gastronomiczna, ogromną popularnością cieszy się nowa restauracja przy drodze wyjazdowej z Zuberca do Liptowskiego Mikułasza -- "Koliba Josu" (100 miejsc, stylowy drewniany budynek z watrą, www.kolibajosu.sk). Tych, którzy do Zuberca przyjeżdżają na narty ucieszy zapewne fakt, iż w ośrodku narciarskim "Spálená" w Spaleńskim Żlebie najdłuższy wyciąg orczykowy zastąpiła w tym roku kolejka krzesełkowa (1490 m długości, 395 m różnicy wzniesień, 1200 narciarzy na godzinę), prócz tego są dwa stare orczyki (400 m długości i 850 m długości), oraz nowy krótki wyciąg dla dzieci. W ośrodku rozszerzono również obszar objęty sztucznym naśnieżaniem. Szkoda jednak tego pięknego zakątka Tatr, który każdej zimy wypełnia się ludzkim tłumem. W stosunku do lat poprzednich wzmógł się ruch samochodowy na drodze z Orawic do Habówki (fatalny stan nawierzchni!) oraz na szosie z Zuberca do Liptowskiego Mikułasza. Przyczyn jest kilka, ale niebagatelne znaczenie ma wielki park wodny, wybudowany w ciągu kilku miesięcy tego roku pomiędzy Liptowskim Mikułaszem a Liptowskim Tarnowcem -- "Aqua Park Tatralandia". To największe na Słowacji kąpielisko na wolnym powietrzu, z kilkoma basenami napełnianymi wodami termalnymi, zjeżdżalniami i dziesiątkami innych atrakcji, mimo wysokiej jak na stosunki słowackie ceny biletów (250 koron) przyciąga każdego dnia ogromne rzesze amatorów ciepłych kąpieli (www.tatralandia.sk). Inne nowe kąpielisko termalne uruchomiono w Popradzie.
Pozytywne zmiany w rejonie Zuberca nie objęły, niestety, tutejszej komunikacji. Turyści bez własnego środka transportu pozbawieni są wielu możliwości wycieczkowych. Już sam dojazd z przejścia granicznego Chochołów -- Sucha Hora zmusza do okrążenia Tatr i do kilku przesiadek. Między Orawicami a Zubercem nie ma żadnej komunikacji. Z myślą o piechurach otwarto wprawdzie nowe przejście graniczne na wierzchołku Magury Witowskiej (z Witowa za czarnymi znakami), ale turysta zainteresowany rejonem Doliny Zuberskiej musi z Orawic dojść szosą. Nie najgorsza jest komunikacja na trasie Zwierówka -- Zuberzec -- Niżnia -- Trzciana (kursują tu nawet prywatne autobusy), natomiast połączenia z południowymi podnóżami Tatr Zachodnich są nieliczne i bardzo obciążone (3 kursy do Liptowskiego Mikułasza na dobę!).
Sieć szlaków w słowackich Tatrach Zachodnich nie zmieniła się w stosunku do lat poprzednich. Wciąż zamknięte są ścieżki na Osobitą. Skorygowano nieznacznie przebieg szlaku ze Zwierówki na Brestową -- nie idzie on obecnie samym Spaleńskim Żlebem, ale po jego orograficznie lewej stronie. U podnóża Tatr wyznakowany został krótki szlak z Habówki do polany Brestowa w Dolinie Zuberskiej (znaki żółte). Ciepłe i suche lato było przyczyną obniżenia się stanów wód tatrzańskich, szczególnie po południowej stronie grzbietu. W Dolinie Bystrej Niżni Staw Bystry był w sierpniu tak wyschnięty, że nie było po nim nawet śladu!
Monika Nyczanka
04.09.2003 2002 - ROK IGNACEGO DOMEYKI 09/2003 (33)
W roku 2002 przypadła dwusetna rocznica urodzin Ignacego Domeyki (1802--1889). Z tej okazji ożywiło się zainteresowanie jego życiem i dziełem, zwłaszcza w krajach z którymi był związany: w Chile, Polsce i na Litwie. Patronat nad najważniejszymi wydarzeniami naukowymi i kulturalnymi objęło UNESCO ogłaszając rok 2002 Rokiem Ignacego Domeyki.
Dwusetna rocznica urodzin zaowocowała serią konferencji naukowych o charakterze międzynarodowym i krajowym. Ich organizatorami były głównie uniwersytety i akademie nauk, z którymi Domeyko był związany: Uniwersytet Wileński, Uniwersytet Chilijski, Uniwersytet La Serena, Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Warszawski, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, Akademie Nauk Litwy i Białorusi, PAU-PAN, Paryska Szkoła Górnicza.
Kongresy Narodowe Polski i Chile uczciły pamięć uczonego uroczystymi sesjami, podjęły też odpowiednie uchwały. Poczty Polski, Chile, Litwy i Białorusi wypuściły okolicznościowe znaczki i koperty pierwszego dnia obiegu. Narodowy Bank Białorusi wybił specjalną monetę z wizerunkiem Domeyki. W kilku krajach ogłoszono konkursy i olimpiady wiedzy dla młodzieży na prace o Ignacym Domeyce. Wpłynęło na nie kilkaset opracowań.
Jednym z najważniejszych wydarzeń Roku Domeykowskiego było powołanie w Santiago de Chile w czerwcu 2002 roku "Korporacji Kulturalnej im. Ignacego Domeyki". Jej celem jest koordynowanie i promocja badań nad życiem i dziełem Domeyki w skali międzynarodowej.
Recenzja książki "Rok Ignacego Domeyki" zob. nowości wydawnicze.
Zdzisław Jan Ryn
02.09.2003 CIEKAWOSTKI ZE ŚWIATA 09/2003 (33)
Upały rujnują góry
Nienotowana od stuleci fala długotrwałych upałów, jaka nawiedziła Europę, spowodowała duże zmiany w krajobrazie Alp -- topiąc śniegi i lodowce, niszcząc florę, powodując obrywy skalne, jak te na Matterhornie czy Dru. Jej skutki widać też w naszych Tatrach: poznikały "wieczne śniegi", powysychały co płytsze stawki, np. w Dolince za Mnichem. W Szwajcarii spotkali się na konferencji naukowcy zrzeszeni w International Permafrost Association, którzy wyrazili głębokie zaniepokojenie tym, co się dzieje, przyznając, że sytuacja jest wynikiem podniesienia się ciepłoty na kuli ziemskiej. Stwierdzili oni, że silna insolacja penetruje w głąb ziemi, co powoduje topnienie wiecznej zmarzliny, stanowiącej spoiwo różnych elementów rzeźby gór. Na konsekwencje nie trzeba będzie długo czekać: obrywy skał, pełzanie zboczy, wzmożony ruch w dół piargów. Szwajcarski glacjolog Bruno Messerli twierdzi w pracy ogłoszonej przez UNESCO, że w ciągu lat 1850--1980 lodowce alpejskie (ale podobnie w innych górach Europy i całego globu) straciły 50% swej ogólnej masy. Ostatnie 20-lecie (1980--2000) spowodowało zanik dalszych 25%. Naukowcy uważają, że aby odbudować straty w śniegach i lodowcach spowodowane tylko przez lato 2003 trzeba ok. 40 m opadów śnieżnych, co stanowi równowartość 10 lub więcej obfitujących w śniegi zim. A na takie zimy wcale się nie zanosi.
SAC ma 140 lat
Jubileusz 140-lecia obchodzi Schweizer Alpen-Club. Ma on 111 sekcji i 153 schroniska, a także jeszcze jeden powód do świętowania: w tym roku liczba jego członków przekroczyła 100 000. Założony w r. 1863, ok. 1900 miał 6000 członków. SAC nie jest -- jak się niekiedy błędnie powtarza -- klubem męskim: od r. 1987 zrzesza także panie, których przyjęcie spowodowało wówczas skok liczby członków do 75 600. Prezesem klubu jest Franz Stämpfli, organem prasowym -- ciekawie redagowany miesięcznik "Die Alpen", wydawany też w wersji francuskiej (wraz z włoską i retoromańską) jako "Les Alpes".
Jannu przez Chan Tengri
Sportowym wydarzeniem sezonu jesiennego będzie, jak już zapowiadaliśmy, rosyjska próba pokonania środkowych partii słynnej północnej ściany Kumbhakarny czyli Jannu. Wyprawa odbywa się w ramach projektu "10 Wielkich Ścian -- Rosyjskimi Drogami", kierownictwo sprawuje Aleksandr Odincow a w skład zespołu wchodzą wybitni wspinacze techniczno-wysokościowi. Realizując program od paru lat, przeszli oni nowymi drogami wielkie ściany Aksu (4810 m), Trollveggen, Bhagirathi, Trango Tower i Great Sail na Ziemi Baffina. Przed odlotem w Himalaje wyprawa aklimatyzowała się w Tien-szanie. W połowie sierpnia dokonano wejścia na Chan Tengri (6995 m), przy czym z powodu dużego i świeżego zaśnieżenia masywu robota nie była łatwa, nawet dla tak wytrawnej ekipy. 22 sierpnia zespół znalazł się w Delhi, 27 sierpnia opuścił autobusem Katmandu. W ostatnie dni sierpnia od Odincowa nadeszła wiadomość, że jego wyprawa utknęła w połowie drogi w masyw Kangchendzöngi, a to wskutek nowej fali aktywności maoistów i ogłoszenia stanu wojennego w Nepalu. Wspinacze nie tracą nadziei, że wszystko potoczy się według planu.
K2 50
W roku przyszłym mija półwiecze zdobycia drugiej góry Ziemi, K2. Wejścia dokonali 31 lipca 1954 Achille Compagnoni i Lino Lacedelli. CAI przygotowuje jubileusz, którego częścią będzie okolicznościowy program naukowo-badawczy "Dalla conquista alla conoscenza 2004 50° K2", finansowany przez 4 ministerstwa, w tym MSZ, i obejmujący 5 różnych programów badawczych. Honorowym szefem będzie minister rolnictwa i leśnictwa, zaś szefem faktycznym "etatowy" organizator podobnych przedsięwzięć, Agostino Da Polenza. W realizację programu będzie też zaangażowany Istituto nazionale ricerca scientifica e technologica sulla montagna (INRM). Przy okazji jubileuszu na pewno odżyją żale Bonattiego, o których pisaliśmy w GG w zszłym roku.
Flaga pokoju na Noszaku
W poprzedniej Gazetce Górskiej informowaliśmy o śmiałym przedsięwzięciu, jakim była międzynarodowa Wyprawa Pokoju na Noszak w Hindukuszu. Wyjazd miał mieć propagandowo-rekonesansowy charakter, tymczasem zakończył się pięknym sukcesem. Otwarta i przetarta została droga pod najwyższy szczyt Afganistanu, świat wysokogórski zobaczył, że życie w tym kraju wraca do pełnej normalności. Na tradycyjnej drodze założono 2 obozy na wysokości 5300 i 6000 m. 27 lipca Fausto De Stefani w samotnej wspinaczce stanął na szczycie bliskiego polskim sercom Noszaka (7492 m) i zatknął na nim "Banderę Pokoju" wraz z flagą Afganistanu (zdjęcie). 3 sierpnia udało się dokonać drugiego wejścia: z wierzchołka zameldowali się Słowenka Irena Mrak, Szwajcar Marco Schenone i Włoch François Carrel. Miejscowi przewodnicy -- weterani walk z Rosjanami -- snuli opowieści o okropnościach niedawnej wojny, która nie ominęła i tych stron. Wypalone czołgi sowieckie wśród gór (zdjęcie) są jej niemymi świadkami. 22 sierpnia uczestnicy pionierskiej Missione Oxus Montagna per la Pace szczęśliwie powrócili do Europy.
Pik Gorkogo drogą słoweńską
Pięknym, choć nie 100-procentowym sukcesem może się pochwalić mała lecz doborowa słoweńska wyprawa w Tien-szan, której udało się poprowadzić elegancką nową drogę środkiem 1700-metrowej południowej ściany Szczytu Gorkiego (6050 m) w grzbiecie Tengri-Tag w sąsiedztwie Chan Tengri. Po rozbiciu bazy wspinacze wykopali jamę u podstawy ściany, gdzie zdeponowali sprzęt i żywność. Po wejściach aklimatyzacyjnych kilka razy atakowali ścianę, spędzani przez fale niepogody. Jeden z ataków przerwali 300 m poniżej szczytu. 11 sierpnia przypuścili finalny szturm -- śnieżnym wariantem bardziej w prawo od linii lodowych prób. Wspinali się też nocą, korzystając z pełni księżyca. Ponieważ pod szczytem warunki stały się zbyt niebezpieczne, zboczyli w stronę przedwierzchołka, by 13 sierpnia połączyć się z ukraińską "normalką". Wobec kolejnego załamania pogody, zrezygnowali z wejścia na szczyt główny. Schodzili najpierw południową granią a po ok. 200 m lewą stroną południowej ściany. 15 zjazdów odbyli częściowo w spadających lawinkach. Nową drogę (zdjęcie) nazwali "Slovenija direkt" i ocenili na V--VI, 5, 90/50-65°. Zespół tworzyli Aleš Česen, Anže i Tine Marence oraz Darko Podgornik. Po odpoczynku złożyli wizytę Chan Tengri (6995 m), dzięki aklimatyzacji w 2 dni stając na jego wierzchołku.
Z nieba na Pik Lenina
Rankiem 14 sierpnia 6 czy 8 rosyjskich spadochroniarzy wykonało udany zeskok z wysokości 8500 m na wierzchołek Pika Lenina (7134 m). Jeden z nich przy lądowaniu złamał nogę, został jednak sprawnie zniesiony z góry i ewakuowany do szpitala w Oszu. Kierował akcją wybitny spadolotniarz, jeden z pionierów rosyjskiego BASE-jumpingu, Dimitrij Kisieliow z Jekaterinburga. Operacja została starannie przygotowana. Kandydaci spędzili miesiąc w Gwiezdnym Miasteczku, następny zaś na obozie treningowym, wykonując skoki z wysokości 10--12.000 m, oczywiście ze specjalnie dla nich skonstruowanym wyposażeniem tlenowym. Na szczycie czekała grupa wspierająca. Jak pamiętamy, w latach 60. wojskowa próba zbiorowego lądowania na Piku Lenina zakończyła się śmiercią kilku wybitnych spadochroniarzy, kilku innych trzeba było ratować. Skoki odbywano wtedy jednak na okrągłych spadochronach, uniemożliwiających wykonywanie jakichkolwiek manewrów.
Zaginęli na Elbrusie
W końcu lipca w masywie Elbrusa zaginął bez śladu polski ksiądz, którego trudno było szukać, gdyż nie dopełnił obowiązku rejestracji wyjścia. Parodniowa akcja nie dała rezultatu. 6 sierpnia media poinformowały, że rosyjskie służby ratownicze poszukują na Elbrusie 8 turystów polskich z Warszawy i Szczecina, którzy poczuli się zagubieni i poprosili telefonicznie o pomoc, niestety wcześniej również poszli w górę nie powiadamiając nikogo. Akcję ratunkową utrudniała szalejąca nad Elbrusem śnieżyca. Na szczęście turyści szczęśliwie wrócili po dwóch dniach w dolinę. Przy okazji miejscowi ratownicy upominają polskich i czeskich przyjezdnych, by bawiąc w Kaukazie przestrzegali przyjętych tam norm i zwyczajów i pozostawiali wiadomości o wychodzeniu w góry i planowanych marszrutach, co zresztą należy do dobrego "górskiego wychowania" nie tylko w Kaukazie, ale i w Alpach a nawet naszych Tatrach.
Pik Pobiedy po nowemu
Jest to na pewno jedno z najciekawszych osiągnięć sezonu 2003 w górach Azji Środkowej. Silna wyprawa Międzynarodowego Klubu Alpinistycznego (MAK) z Krasnojarska i Nowosybirska, pod wodzą Jurija Bajkowskiego z Moskwy, poprowadziła nową drogę na Pik Pobiedy -- przez 2,5-kilometrowe piony północnej ściany pika Armenia. W dniu 19 sierpnia, po 12-dniowej wspinaczce, na szczycie Pobiedy rozsiadła się radosna 8-osobowa ekipa, w składzie: Władimir Archipow, Jewgienij Bakalejnikow, Oleg Chwostienko, Siergiej Czeriozow, Petr Kuzniecow, Aleksandr Michalicyn, Gleb Sokołow i Siergiej Fiłatow. Na ścianie założono 2 obozy, droga wiedzie przez grożący obrywami wielki lodowy balkon.
Trudności skalne i lodowe były bardzo duże, mimo to robiono do 10 wyciągów dziennie. Po osiągnięciu kopy Armenii, jeszcze 4 dni trzeba było iść grzbietami -- cały czas powyżej 7000 m -- do głównego szczytu Pobiedy, gdzie raz jeszcze zabiwakowano. Zejście drogą normalną przez Pik Waży Pszaweli i Przełęcz Dziką (5250 m) zamknęło oryginalny trawers najwyższej góry Tien-szanu. Wejście stanowiło manewry przed planowaną na rok przyszły wyprawą MAK w Himalaje, a zespół krasnojarski wcześniej uczestniczył w skalnym championacie w Kaukazie, gdzie zdobył I miejsce.
Chcieć to móc
Próby przełamywania w górach barier zdrowotnych sięgają w wiek XIX, ostatnio jednak są coraz częstsze. W końcu sierpnia 2003 na alpejski Matterhorn weszła wraz z mężem Kelly Perkins, którą w r. 1995 -- po ostrej wirusowej chorobie -- od śmierci uratował przeszczep serca. Jej wejście filmował wyspecjalizowany w takich przedsięwzięciach Michael Brown, m.in. autor filmu o wejściu na Everest niewidomego Erica Weihenmayera. Kelly wystawiła się na górską próbę nie po raz pierwszy. Poczynając od r. 1996 weszła ona na szereg szczytów, m.in. Half Dome w Yosemite, Kilimandżaro i japońską Fudżisan. Na ten ostatni wyniosła w podzięce prochy swego dawcy. Przy uprawianiu alpinizmu problem stanowi to, że wskutek uszkodzenia nerwów w trakcie operacji, serce źle komunikuje się z mózgiem i nie otrzymuje niezbędnych sygnałów, np. o potrzebie przyspieszenia akcji w związku z wysokością. "Wejście na Matterhorn nie jest łatwe nawet dla wytrenowanego alpinisty -- mówi filmowiec Brown -- wspinaczka z przeszczepionym sercem stanowi wyzwanie zgoła niezwykłe."