31.10.2002 MELDUNEK Z DOLINY 10/2002 (23)
Optymistyczną wiadomość z Camp 4 z Yosemite przekazał mi telefonicznie Jacek Czyż, który poinformował, iż jest na półmetku nowej drogi na El Capitanie, na lewo od "Nosa". W sobotę 26 października zszedł na dół po zrobieniu pierwszej partii ściany (11 wyciągów). Zajęło mu to 5 dni poręczowania (ze zjazdami i spaniem pod ścianą) i następnie 7 dni non stop w ścianie. Najtrudniejszy zrobiony wyciąg ma trudności A4+. Kluczowe na nim jest przejście ok. 10 m na skyhookach oraz 5-metrowe wahadło z kontynuacją w rysce z rarpami i copperheadami. Jeszcze jeden wyciąg ma trudności A4. Natomiast dużo łatwiejszy (A3) okazał się fragment, który początkowo zapowiadał się na kluczowy na całej drodze, pokonany częściowo na skyhookach i -- z braku innych możliwości -- nitach (co 7--10 m). Z 11 zrobionych wyciągów większość jest nowa i jedynie półtora pokrywa się z innymi drogami. Do przejścia pozostało jeszcze 12 wyciągów (z tego 7 i pół zapowiada się w nowym terenie). Dalszy plan działania zakłada uzupełnienie zaopatrzenia w wodę i jedzenie i w czwartek 31 października powrót w ścianę na 12--13 dni, z zamiarem dokończenia drogi. Będziemy trzymać za Jacka kciuki!
Częściowo zakończyła już działalność w Dolinie trójka Jarosław Caban, Maciej Ciesielski i Maciej Kubera, którzy przeszli sławną hakówkę "Sea of Dreams" (A4) na El Capie, z siedmioma biwakami (plus poręczowanie dolnych wyciągów). Caban i Kubera jutro wracają do kraju, zaś Ciesielski myśli jeszcze o jednej drodze na Capitanie ("Zenyatta Mondatta"?). Swój plan w pełni chyba zrealizowali Stefan Stefański i Szczepan Głogowski, przechodząc kilka pięknych klasyków w rejonie, w tym na Capitanie "Nosa" (z dwoma biwakami) i klasycznie "West Face" (5.11b) w 11 godzin. W ogóle to Polaków w Yosemite było tej jesieni znacznie więcej, momentami na Camp 4 można było naliczyć się ok. 10 osób. Jeszcze jeden zespół z kraju na pewno zrobił "Nosa", były liczne próby i wycofania, czyli ogólnie dużo wspinania i zabawy. Na pełne zestawienie przejść trzeba jednak trochę poczekać -- w końcu sezon jeszcze trwa...
Władysław Janowski
22.10.2002 TATRZAŃSKA CHWILA ODDECHU 10/2002 (23)
Do dzisiaj pielęgnowana tradycja jesiennych zebrań wyjazdowych zarządu PZA w "Betlejemce" na Hali Gąsienicowej sięga co najmniej ćwierć wieku wstecz, czyli do czasu, kiedy za prezesury Toniego Janika obiekt ten w trybie dzierżawy od TPN wszedł w zarząd Klubu Wysokogórskiego. Kilka zebrań ma dokumentację w postaci wspólnych fotografii, zawsze przed tą samą południową ścianą "Betlejemki". Porównując je, widać jak w rytmie walnych zjazdów zmieniają się składy zarządu i jak kolegom stopniowo poszerzają się łysiny. Zdjęcie, które dzisiaj prezentujemy pochodzi sprzed 15 lat, z dnia 12 września 1986 roku. Siedzą i stoją od lewej: przedstawiciel Komisji Rewizyjnej Andrzej Piekarczyk, pani Anna Majzer (do r.1989 główna księgowa PZA). Obok niej Zbigniew Kowalewski, który nigdy nie dał się namówić na wybór w skład Zarządu, uczestniczył jednak w pracach Komisji Sportowych jako niezbędny w tamte lata doradca himalajski. Dalej w latynoskim kapeluszu Leszek Dumnicki, do dziś czynny działacz Krakowskiego Klubu Wysokogórskiego i "etatowy" przewodniczący walnych zjazdów PZA. Hani Wiktorowskiej przedstawiać nie potrzeba, w jej objęciach Adam Bilczewski, kierownik udanych wypraw i autor książek, dokładnie w rok później zmarły nagle w drodze z Tatr na Śląsk. Drugi kapelusz zdobi głowę drugiego krakusa, Leszka Zabdyra, a we wzorzystym swetrze (już nieżyjący) Janusz Bednarek. Dalej Andrzej Sobolewski, drugi, obok Hani Wiktorowskiej, do dziś czynny członek zarządu PZA. Nad nim Piotr Malinowski, od maja 1984 szef COS (1987--93 kierownik GT GOPR i TOPR), zmarły po błahej operacji w krakowskim szpitalu. Zadumany młody człowiek to Tadeusz Solicki, a obok niego przedstawiciel speleologów Jan Orłowski. No i skromnie na boczku, jak plutonowy przy swojej drużynie, prezes PZA, Andrzej Paczkowski czyli "Owieczka". Brak kilku osób z członków zarządu, w którego skład w grudniu 1983 wybrani zostali nadto: Ludwik Wilczyński, Kazimierz J. Rusiecki, Jerzy Wesołowski, Bogdan Jankowski, Marek Sygowski, Jan Wolf i Zbigniew Skoczylas.
Wyjazdowe zebrania w Betlejemce miały walory rekreacyjne, ale były też -- i są nadal -- bardzo efektywne roboczo, gdyż obrady można ciągnąć długo w noc. Niestety, w tym roku względy oszczędnościowe zmusiły zarząd Związku do rezygnacji z tej tak wszystkim potrzebnej tatrzańskiej "chwili oddechu". Zamiast świeżej fotografii dajemy więc tę sprzed lat.
21.10.2002 PEAK 41 CIĄG DALSZY 10/2002 (23)
Mamy już więcej szczegółów wejścia słoweńskiego na dziewiczy i trudny technicznie szczyt, nazywany w relacjach "Peak 41" i opatrywany kotą 6654 m. 15 października Matic Jošt (31), Uroš Samec (27) i Urban Golob (32) wyruszyli z ABC (5600 m) na plateau o godz. 3 rano. Złe warunki śniegowe zepchnęły ich ze ściany do ograniczających ją od lewej żlebów, gdzie mogli trzymać się skał i na nich zakładać asekurację. Trudny teren spowalniał akcję, ok. 500 m wysokości zajęło im 8 godzin. Myśleli już o odwrocie. O godz. 18 było już ciemno i wspinaczkę kontynuowali przy świetle czołówek. O godz. 22 osiągnęli grań na lewo od szczytu, gdzie na wysokości 6500 m spędzili mroźną i wietrzną noc. Rano 16 października, skostniali z zimna, ruszyli ku szczytowi, na którym stanęli o godz. 9.30. Wiatr i przejmujące zimno nie pozwoliły im cieszyć się panoramą dłużej niż przez pół godziny. Zejścia dokonali w większości zjazdami: sześcioma w górnej części i siedmioma w dolnej.
Tymczasem trójka Aleš Kovač (28), Boštjan Jezovšek (25) i Matej Kovačič (25) w dniu 16 października próbowała wejść granią północno-wschodnią, jednak ciężkie warunki zmusiły ją do odwrotu z wysokości ok. 6000 m. 18 października trzej alpiniści wystartowali ponownie. Poszli nową drogą, na prawo od drogi kolegów. Ponieważ nie obciążyli się sprzętem biwakowym, byli znacznie szybsi. Doszli do siodła w grani na lewo od szczytu, nie zaryzykowali jednak biwaku i nocą schodzili, mając już założone stanowiska zjazdowe. Jak z tego wynika, z samego wierzchołka zrezygnowali.
20.10.2002 CZY BĘDZIEMY SIĘ WSPINALI
(LEGALNIE) W KARKONOSZACH?
10/2002 (23)
Jak wiadomo, od kilku lat obowiązuje w naszych Karkonoszach zakaz wspinania się, tak latem, jak i zimą, rygorystycznie egzekwowany przez służby Karkonoskiego Parku Narodowego. W ostatnim czasie w jednym z rejonów zanotowano bardzo nieprzyjemny i groźny incydent. Otóż pewnego dnia będący na służbie strażnik KPN wytropił wspinający się zespół. Strażnik ów na obecność wspinaczy w niedozwolonym miejscu zareagował bardzo emocjonalnie i -- choć trudno w to uwierzyć -- celowo pociągnął za linę, ściągając prowadzącego wyciąg i powodując kilkumetrowe odpadnięcie. Na szczęście przeloty wytrzymały i nikomu nic się nie stało... Opisany przypadek -- powtarzam: jeżeli faktycznie się zdarzył -- kwalifikuje się w zasadzie do postępowania prokuratorskiego. W tym miejscu chciałbym zaapelować do Dyrektora, władz i Rady Naukowej KPN o większą tolerancję dla wspinaczy i w ogóle zaakceptowanie ich obecności na terenie Parku. Myślę, że pierwszym krokiem, jaki Park mógłby dla nas zrobić, byłoby wprowadzenie reglamentacji i przepustek lub zezwoleń na wspinanie się, co dałoby Parkowi absolutną kontrolę nad ruchem wspinaczkowym, nam zaś wreszcie możliwość legalnych treningów. Na początek zadowoliłby nas każdy, najskromniejszy nawet limit, np. 3 zespoły dwuosobowe na 1 dzień w Śnieżnych Kotłach. Warto dodać na koniec, że aktualnie zakaz wspinania obowiązuje również po czeskiej stronie Karkonoszy, choć od wiosny czeskie władze alpinistyczne czynią starania o udostępnienie lodowych terenów w Kotlę Łaby (Labsky dul).
Władysław Janowski
20.10.2002 POŁOWA PAŹDZIERNIKA 10/2002 (23)
Słowacy w Pradeshu
W połowie października swój szczęśliwy powrót z Indii z rejonu Pradesh zameldowała silna grupa Słowaków w składzie: Igor Koller, Dodo Kopold, Vladimir Linek i Ivan Štefanský. We wrześniu przez 4 tygodnie działali oni w dolinie Miyar. Początkowo planowali nową drogę na dziewiczym szczycie o wysokości ok. 6500 m, jednakże złe warunki i niebezpieczny lodowiec na podejściu zmusiły ich do zmiany planów. Ostatecznie za cel obrali w przyległej dolinie bezimienny szczyt o wysokości ok. 5 800 m z łatwiejszym podejściem, nazwany przez nich Castle Peak, którego północno-zachodnią ścianę ("nádhernou ostrohou na vrchol steny") przeszli w 10 dni w okresie od 21 do 30 września 2002 (zdjęcie). Droga została nazwana Sharp Knife of Tolerance. Liczy ona 13 wyciągów, trudności oceniono na VIII+ A3. Na zakończenie pobytu Koller i Linek wdrapali się łatwym terenem na inny dziewiczy szczyt, proponując dla niego nazwę JAMES Point (ok. 5 500 m).
Władysław Janowski
Polacy w Yosemite
Jesienny sezon wspinaczkowy w Yosemite trwa na dobre, odnotujmy więc, że w gronie wspinaczy z całego świata nie brakuje również Polaków. Z Chicago pojechał tam Jacek Czyż z jak zwykle ambitnymi zamierzeniami sportowymi. Z kraju (informacja od Grzegorza Głazka z CDW) bawi już w Dolinie sportowo nastawiony zespół w składzie: Jarosław Caban, Maciej Kubera i Maciej Ciesielski, są także Stefan Stefański i Szczepan Głogowski, którzy zadowolą się powtórzeniem "Nosa". Przypomnijmy, że minionej wiosny Jacek Czyż i Miro Subotić dokonali powtórzenia (jednego z pierwszych) drogi "Dorn Direct" (VI 5.8 A4) na El Capitan, co jak na razie jest najlepszym naszym przejściem w tym roku w Yosemite.
Władysław Janowski
Garhwal: z Shivlinga na desce
Mała hiszpańska wyprawa na "himalajski Matterhorn" czyli Shivling (6554 m) mimo nie najlepszej pogody 5 października weszła na szczyt, z którego "snowboarder extremo" Jordi Tosas dokonał niełatwego zjazdu na snowboardzie. Górne 300 metrów stanowiły stoki o nachyleniu 50-55 stopni, z odcinkami 60-stopniowymi. Plateau między wierzchołkami sprowadziło do pionowej bariery seraków, która wymagała 60-metrowego zjazdu na linie. Dalej były znowu partie śnieżne o spadku 55 stopni. Po noclegu w obozie III, 6 października alpinista kontynuował zjazd -- wciąż jeszcze stromy i przerwany wymagającą zjazdu na linie partią skalną. W drodze do obozu II śnieg był niebezpiecznie zlodzony. Niżej w stronę obozu I nastromienie złagodniało. "Zjazd był bardzo skomplikowany, miło nam poinformować, że pierwszy udany w dziejach legendarnego Shivlinga" -- meldował Jordi.
Shivling został zdobyty w r. 1974 przez wyprawę hinduską, a jego ścianami wiodą duże drogi sportowe -- za ostatnią (VII/A4) Thomas Huber i Iwan Wolf nagrodzeni zostali Złotym Czekanem.
Padł dziewiczy 6-tysięcznik
W GG 09/02 z 21.09.2002 i GG 10/02 z 6.10.2002 anonsowaliśmy jesienną wyprawę słoweńską na podobno dziewiczy sześciotysięcznik w sąsiedztwie trekkingowego szczytu Mera na południe od Mount Everestu. Szczyt był już dwukrotnie atakowany -- w maju i czerwcu 2000. Jak nas poinformował 16 października Franci Savenc, wyprawa zakończyła się zdobyciem niełatwego wierzchołka. Po rozbiciu namiotu ABC na plateau pod ścianą (5600 m) i zaawansowanej próbie wejścia w dniu 6 października, w połowie października skalno-lodową ścianą zachodnią (zdjęcie) na szczyt weszli kierownik wyprawy Matic Jošt (31), Uroš Samec (27) i Urban Golob (32). Po okresie niepogód, warunki śnieżne były kiepskie i zespół musiał wybierać odcinki skalne. Było bardzo mroźno (stale ok. -20°C). Po 19 godzinach akcji non stop, "prvopristopniki" szczęśliwie powrócili do namiotu pod ścianą, skąd 17 października zeszli do bazy (4600 m). Tymczasem szczyt zaatakowała druga trójka: Aleš Kovač, Boštjan Jezovšek i Matej Kovačič. Próba wejścia nową drogą, granią, utknęła w ciężkich śniegach, w planie jest jeszcze jeden wypad w stronę szczytu: tym razem śladami pierwszej trójki.
Słoweńcy, którzy od paru lat przodują w himalaizmie światowym, nie zapadli na chorobę ośmiotysięczników i należą do nielicznych już nacji uprawiających himalaizm zdobywczy. Serdecznie im gratulujemy i czekamy na dobre wieści z Janaku. Wyjaśnienia będzie jednak wymagała identyfikacja szczytu "Peak 41", gdyż w tym węźle górskim -- podobnie jak w wielu innych -- panuje duże zamieszanie w nazwach i wysokościach. Nie wykluczone, że kota szczytu spadnie, ale przecież osiągnięć odkrywczych nie mierzy się w metrach (choć oczywiście mają one znaczenie).
Jacek Winkler nie żyje
Wojciech Święcicki przekazał nam smutną wiadomość, niebawem też ogłoszoną przez media: w drodze na Mont Blanc w rejonie Mont Maudit zmarł mieszkający w Paryżu Polak Jacek Adam Winkler, taternik i alpinista, przede wszystkim jednak zasłużony działacz polityczny. Jego zwłoki znaleziono po 2 dniach poszukiwań. Według tego, co napisał nam zaprzyjaźniony z nim Andrzej Skupiński, Jacek cierpiał na nadciśnienie, które mogło stać się przyczyną zgonu. Z wykształcenia był historykiem sztuki. Urodził się w r. 1937 w Toruniu, ale wychowywał się w Milanówku, gdzie przyjaźnił się ze starszym o parę lat Szymkiem Wdowiakiem, który wprowadził go w Tatry. Przez kilka lat uprawiał taternictwo i był wielkim miłośnikiem gór (zdjęcie). Uczestniczył w życiu Koła Warszawskiego KW, wyjeżdżał na obozy, m.in. do Doliny Kaczej, ale wspinania nie traktował wyczynowo. W r. 1964 wyjechał do Paryża, skąd podjął współpracę z opozycją polityczną w Polsce. Proces taterników, w którym jego żona, Maria Tworkowska, skazana została na więzienie, odciął mu na długo drogę powrotu do kraju. Szeroki rozgłos zyskał, zatykając po ogłoszeniu stanu wojennego flagę Solidarności na szczycie Mont Blanc. W latach 1985-87 udał się do Afganistanu, by jako ochotnik Adam Khan wstąpić do oddziałów mudżahedinów. Był m.in. żołnierzem słynnego zgrupowania Ahmada Massuda. Swoje umiejętności taternickie wykorzystywał walcząc w Górach Pansziru. Jako utalentowany fotograf, przywiózł z Afganistanu bezcenną, pełną autentyzmu dokumentację fotograficzną walk. Po powrocie do Europy prowadził szeroko zakrojoną działalność publicystyczną, mającą na celu przekazanie światu prawdy o tym tak ciężko doświadczonym kraju. W r. 1986 odbył wielkie tournee prelekcyjne po ośrodkach uniwersyteckich USA, Kanady i Meksyku. "Gdy mnie ktoś pyta, dlaczego pojechałem bić się do Afganistanu -- mówił -- moja odpowiedź jest krótka: dlatego, że jestem Polakiem, że nauczyła mnie tego moja historia." Mieszkał we Francji, przyjeżdżał jednak często do Polski. Alpy były jego ukochanym miejscem relaksu, w ostatnich latach zapalił się do wspinaczki na lodospadach i na lodowych obiektach sztucznych. W r. 2001 przypomniał o sobie w Polsce, opracowując scenariusz wystawy "Afganistan w ogniu" w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, gdzie pokazał też własne zdjęcia. Pogrzeb odbył się w Chamonix 15 października. Wspominany będzie jako człowiek wielkiej prawości i niezawodny przyjaciel.
12.10.2002 ŚWIĘTA NIE BĘDZIE 10/2002 (23)
Jak wynika z informacji uzyskanej z PZA od Marcina Bibro (szefuje Komisji Wspinaczki Sportowej), zawody wspinaczkowego Pucharu Świata w Nowym Sączu, planowane na listopad 2002, niestety nie odbędą się. Wycofał się główny organizator imprezy (Robert Stocki) z powodu braku pieniędzy na zawody i niemożności pozyskania sponsorów. Warto zwrócić uwagę, że wobec wcześniejszego odwołania zawodów w Grenoble, w tym roku rozegrano jedynie trzy edycje bulderowego Pucharu Świata. (rj)
12.10.2002 BERGHEIL - CZYLI WIEŚCI Z NIEMIEC 10/2002 (23)
Alex na "Brandlerze"
W GS 08/02 podaliśmy krótką wzmiankę o nowym niewiarygodnym wyczynie Alexandra Hubera, który w stylu free solo pokonał słynną direttissimę "Hasse-Brandler" na północnej ścianie Cima Grande w Dolomitach. Przejście odbyło się 1 sierpnia, a poprzedziły je 6-dniowe wspinaczki studyjne. Najpierw Alex przeszedł całą drogę on sight w towarzystwie Guida Unterwurzachera, następnie przez 2 dni opracowywał jej szczegóły z innym partnerem (Michim Althammerem), wreszcie 3 dni trenował samotnie. Znał już teraz każdy chwyt. Miało to duże znaczenie, ale usuwało tylko małą część ogromnego ryzyka. Do tej pory było na świecie wiele przejść free solo dróg skałkowych, a nawet w większych ścian, ale co się tyczy rozmiarów drogi, nagromadzenia trudności i prawdziwie porażającej ekspozycji -- direttissima "Hasse-Brandler" wymyka się jakimkolwiek porównaniom. Przypomnijmy: pierwsze przejście Dietrich Hasse, Lothar Brandler, Jörg Lehne i Siegfried Löw 1958; pierwsze przejście polskie (wówczas ok. 60. z kolei) 1963; pierwsze przejście rotpunkt Kurt Albert i Gerold Sprachmann 1987 (co już było sensacją). 18 wyciągów, w tym trzy o trudnościach VIII i pięć o trudnościach VII, reszta VI i V. W kręgach wspinaczy alpejskich nie brak głosów, że podobnie karkołomne wyczyny są kuszeniem losu i prowokowaniem innych do niosącego śmiertelne zagrożenie naśladownictwa. Tym razem się udało...
"Berg" 2003
Ukazał się już 127 tom rocznika "Berg" (kiedyś "Jahrbuch des DuOeAV"), jednego z najokazalszych periodyków górskich świata. Wydają go wspólnie Deutscher Alpenverein, Oesterreichischer Alpenverein i Alpenverein Südtirol -- łącznie skupiające przeszło milion członków. Temat alpejski stanowią tym razem Berchtesgadener Alpen, zaś w tylnej kieszonce mieści się mapa 1:50.000 grupy Granatspitz. 24 artykuły, napisane przez wybitnych autorów, obejmują szeroki wachlarz tematów -- geograficznych, historycznych, kulturalnych, sportowych. Stephen Venables pisze o Evereście z okazji półwiecza jego zdobycia a Stefan Glowacz o swej nowej egzotycznej drodze na ścianie "El Gigante" w Meksyku. Pękaty tom kosztuje tylko 15 euro, mimo to jednak jego nakład ogranicza się do 30.000, a sprzedaż -- przy stałym wzroście liczby członków organizacji -- równie systematycznie spada, co jest wielką troską wydawców. Powołana w związku z tym specjalna grupa studyjna szuka dróg dotarcia do szerszych kręgów odbiorców.
Młodzi w Garhwalu
Na naszych elektronicznych "łamach" donosiliśmy o wyjeździe 11-osobowej grupy młodych alpinistów niemieckich w Himalaje Garhwalu na Changabang i Purbi Dunagiri. Wyprawa rozbiła bazę na lodowcu Bagini (4600 m) i zrealizowała już część planu. Zespół szturmowy przeszedł południowy filar trudnego szczytu Purbi Dunagiri (6523 m), pokonując trudności VI i w paru miejscach A1. Jak podała służba prasowa Deutscher Alpenverein, zespołowi nie udało się dotrzeć do szczytu, tworzącego poprzewieszany blok kruchych skał. Składem całej wyprawy zaatakowano wschodnią grań Purbi Dunagiri, również bardzo trudną. Działalność komplikuje niestabilna pogoda. Wyprawą kieruje Jan Mersch, obowiązki lekarza pełni Ulrich Steiner. Wśród sponsorujących firm jest La Sportiva, która wyposażyła wyprawę w nowoczesne obuwie. O wyborze rejonu działania zadecydowała jego atrakcyjność alpinistyczna i stosunkowo łatwa dostępność. Łączność z wyprawą utrzymywana jest z pomocą SMS, meldunki nie są więc szczegółowe.
100 lat biblioteki DAV
W pięknym pałacyku na Praterinsel w Monachium mieści się biblioteka Deutscher Alpenverein, która święci właśnie 100-lecie istnienia. Jej zawiązkiem było 5000 tomów książek i czasopism ofiarowanych przez geografa i organizatora wypraw, Willego Rickmera Rickmersa. Do wojny biblioteka DAV była największym księgozbiorem górskim świata, padła jednak w całości ofiarą bombardowań Monachium. Restytuowany DAV zdecydował o jej odtworzeniu. Dzisiaj liczy 70.000 tomów i znowu nie ma równej rozmiarami na świecie. Jej thrillerem czytelniczym jest Krakauera "In eisigen Höhen" (1997), zaś filmowym -- hollywoodzka ekranizacja książki "Siedem lat w Tybecie". Z okazji jubileuszu biblioteka wespół z Muzeum Alpejskim DAV zorganizowała wystawę "Faszination Himalaya", pokazując z pomocą wybranych z własnych zbiorów książek i dzieł sztuki całą historię himalaizmu. Obszerniej od innych uwzględniony został dział książek dziecięcych o Himalajach. Ważny składnik prezentacji stanowi oprawa dźwiękowa, przygotowana przez Redakcję Górską Bayrischer Rundfunk. 15 października prelekcję wygłosi Szerpa Gyalzen, który jako 15-latek uczestniczył w wyprawie Hunta na Everest.
08.10.2002 CZESI I SŁOWACY W HIMALAJACH 10/2002 (23)
W ostatnich dniach praskie media podały wiadomość, że czeska wyprawa narciarska na Shisha Pangmę (8027 m) szczęśliwie (choć nie w całości) zrealizowała swój program. 5 października na szczyt weszli Petr Novák, Milan Sedláček i Sherpa Lhakpa Dorjee. Nigdzie nie ma wzmianki o który wierzchołek chodzi, jednak z informacji, że w górze napadało dużo świeżego śniegu, wnosić można, że nie ryzykowano lawiniastego trawersu i zespół zadowolił się wierzchołkiem centralnym (8008 m). Również z powodu niebezpieczeństwa lawin, Novák wyniósł narty tylko do wysokości 7500 m i stamtąd zjechał aż do podnóża góry. W jednej z notatek mowa jest o równolegle idącym małżeństwie meksykańskim wraz z dwoma Szerpami. Wyprawą kierował weteran himalajski Josef Šimunek.
O wiele ciekawsze, niż standardowe wejście na Shisha Pangmę, są dwie inne wyprawy himalajskie naszych południowych sąsiadów. Silny sportowo zespół czeski odleciał z Pragi z zamiarem wejścia na niedawno otwarty przez Nepal szczyt Teng Kang Poche (ok.6500 m) w rejonie Solo Kumbu, jak już donosiliśmy, zdobyty wiosną 2002 przez wyprawę francuską. Czwórka ma w planie 1700-metrowy filar północno-wschodni, jeśli jednak warunki będą dobre -- dwie dwójki zaatakują dwa sportowe problemy. Liczebniejsza wyprawa czecho-słowacka wyruszyła 17 września w Janak Himal (rejon Kangchendzöngi), gdzie chce się zmierzyć w stylu alpejskim z ambitnym celem, jakim jest zachodni filar Talung Peak (7349 m). W skład zespołu wchodzą Martin Otta (kierownik), Alena Čepelková, Petr Kolouch, Václav Pátek, Pavol Jackovič, Josef Skokan i Tibor Hromádka. Jak już podawaliśmy, w tym samym rejonie bawi równie bojowo nastawiona wyprawa słoweńska.
08.10.2002 XII BIENNALE FOTOGRAFII GÓRSKIEJ 10/2002 (23)
W dniu 13 lipca 2002 r. rozstrzygnięty został konkurs fotograficzny w ramach XII Biennale Fotografii Górskiej w Jeleniej Górze, zorganizowanego przez Jeleniogórskie Centrum Kultury. 5-osobowe jury, któremu przewodniczył Adam Sobota, fotograf i członek honorowy ZPAF, Grand Prix i nagrodę pieniężną 4 500 zł postanowiło przyznać Michałowi Makowskiemu za prace w kolorze: "Glacjał", "Koniec" i "Poranek". Pierwszą nagrodę (2 500 zł) otrzymał Marek Arcimowicz za również kolorowe zdjęcia: "Pod Newtontoppen", "Wspinanie w lodzie" (zob. okładka "Taternika" 2/01), "Ostatni przechwyt" i "Fun Carving". Druga nagroda (1 200 zł) przypadła Maćkowi Hnatiukowi za zestaw czarno-białych fotografii z Karkonoszy. Nagrodę trzecią otrzymała Krystyna Nowak za "Zwierciadło jesiennego poranka", "Złote oko Tatr" oraz "Gdy ostatnie promienie". Honorowe wyróżnienie przyznano Kazimierzowi Śmieszko, laureatowi poprzedniego konkursu, za zestaw kolorowych zdjęć wspinaczkowych pt. Red Rock z Indian Creek w Utah. Ogółem swoje prace na konkurs przysłało 69 autorów. Z całkowitej liczby 415 zdjęć do wystawy zakwalifikowano 194 prace. W opublikowanym komunikacie jury stwierdziło zdecydowany wzrost poziomu technicznego i artystycznego nadesłanych prac i ogromną przewagę fotografii barwnej, co stawia -- zdaniem jury -- nielicznych autorów uprawiających fotografię czarno-białą w szeregu twórców wyjątkowych, związanych mocno z fotografią w jej pierwotnej postaci. Wystawa pokonkursowa, którą miałem przyjemność obejrzeć, odbyła się we wrześniu br. w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze. Towarzyszył jej poplenerowy pokaz "Samotnia" 2001--2002 oraz -- zorganizowana w Galerii "Korytarz" Jeleniogórskiego Centrum Kultury -- wystawa "Karkonosze", przygotowana przez Jeleniogórskie Towarzystwo Fotograficzne.
Skądinąd sympatyczną i popularną w kraju imprezę jeleniogórską trudno jest oczywiście porównywać z rozmachem i światową renomą dorocznych konkursów fotografii górskiej w Banff w Kanadzie (co ciekawe jednak, nagrody były w tym roku wyższe w Jeleniej Górze niż w Banff!), którego rozstrzygnięcie dopiero co zostało ogłoszone. Główny laur przypadł w udziale Jamesowi Delano z Tokio za czarno-biała fotografię z rejonu Kham w Tybecie pt. Jambeyang Holy Mountain, zaś wśród innych nagrodzonych zdjęć, już bez wyjątku kolorowych, spotkać można nazwiska znane z magazynów górskich, jak Cameron Lawson, Rene Robert czy Bobby Model. Ogółem w konkursie zanotowano 2700 zgłoszeń z 22 krajów. Wśród wyróżnionych nie ma osób z Polski.
Władysław Janowski
06.10.2002 ZE ŚWIATA 10/2002 (23)
06.10.2002 ZDROWIE STARSZYCH PAŃ! 10/2002 (23)
Okienko pogodowe, jakie parę dni temu nasunęło się na Himalaje Nepalskie, przyszło w dobrym momencie, wyprawy były bowiem gotowe do ataków szczytowych. Najwięcej wiadomości napływa z Cho Oyu, pod którym też bawi najwięcej wypraw. O pierwszych w tym sezonie wejściach na ten szczyt już donosiliśmy. W dniach 1 i 2 października piękny sukces odniosła chińsko-japońska ekipa kobieca. Na szczyt weszło 10 pań, przeważnie w wieku 30-35 lat. Seniorką jest 45-letnia Tybetanka Kui Sang, trzy Chinki mają po 20-23 lata. Jednemu z zespołów towarzyszyli Szerpowie. 3 października ze szczytu zameldowała się inna wyprawa japońska -- jej trzem młodym członkom pomagał Szerpa. Tymczasem wejść było więcej, a już sensacją prasową stał się wyczyn Japonki z Jokohamy, pani Toshiko Ushida, która, jak podaje JapanToday.com stanęła na szóstym szczycie Ziemi mając lat 71. Jako pierwszy człowiek przekroczyła barierę 70 lat, a rekord swego rodaka Yuichiro Miury z maja tego roku poprawiła o 2 lata (w dniach wyliczy to dokładnie niezawodny Eberhard Jurgalski).
Są postępy na wschodniej grani Annapurny, gdzie ekipa Abele Blanca jest w trakcie zakładania obozu II, powodzeniem zakończył się atak wyprawy uniwersytetu Meiji na Lhotse: 3 października szczyt osiągnęli w towarzystwie Szerpy trzej Japończycy. Mimo stosunkowo młodego wieku (26--28 lat) wszyscy mają już w dorobku po 3-5 szczytów 8-tysięcznych. Na Evereście Brazylijczycy dotarli do Przełęczy Południowej. Mimo silnego mrozu i wiatru, a także śniegu "po pachy", Waldemar Niclewicz z towarzyszem i Szerpą w nocy podjęli atak szczytowy. Wycofali się, kiedy zjechali 100 m z lawiną, a wichura stawała się coraz silniejsza. Ponieważ w planie mieli także Lhotse, obecnie próbują zrealizować przynajmniej tę część programu. Niestety, prognozy pogodowe nie są zachęcające: niebo ma pozostać bezchmurne, ale jetowe wichury uniemożliwią w górze jakiekolwiek ludzkie działania.
P.S. Sobota, 5 października. Wspomniany już przez nas w GG 09/02 z 21.09.2002, słoweński zespół pod wodzą Matica Jošta na dziewiczy Peak 41 (6654 m) rozpoczął działalność od aklimatyzacyjnego wejścia na sąsiedni, często odwiedzany trekkingowy Mera Peak (6476 m). Natomiast w 60. dniu trwania wyprawy los się wreszcie uśmiechnął do Brazylijczyków: dzisiaj, o 9.30 czasu lokalnego, Waldemar Niclevicz i Irivan Gustavo Burda stanęli na szczycie Lhotse (8501 też 8516 m). "Jesteśmy dumni -- powiedzieli -- że mogliśmy wejść na czwarty wierzchołek Ziemi jako pierwsi przedstawiciele naszego kraju." Tak więc wielki wysiłek wyprawy nie poszedł na marne.
02.10.2002 POZDROWIENIA Z EVERESTU 10/2002 (23)
Nielada ciekawostkę dla filatelistów przyniosła strona K2News.com. Jest nią pierwsza na świecie pocztówka wyprawowa, jak się okazuje prawie tak stara, jak poważniejsze himalajskie wyprawy. Wymyślił ją kpt. John Noel, oficjalny fotograf brytyjskiej ekspedycji na Everest w 1924 roku, jako środek reklamowy nie tyle samej wyprawy, co jej późniejszych efektów "kulturalnych": filmu, fotografii, prelekcji -- do których prawa na pniu wykupiła założona przez niego spółka "Explorers Films". Sam Noel zaprojektował wzór kartki (reprodukcja) i znaczek "Mount Everest Expedition". Po ogłoszeniu w gazetach akcji pocztówkowej, na biuro Noela zwaliła się lawina zamówień. Pomysł odniósł wielki sukces, chociaż Mount Everest Committee po zgarnięciu "kasy" odżegnywał się później od całej operacji, jako niezgodnej z ideologią szlachetnego i bezinteresownego alpinizmu brytyjskiego. Znaczek z Everestem był kasowany stemplem typu pocztowego "Mt Everest Expedition -- Rongbuk Glacier", niezależnie od indyjskiego znaczka obiegowego. Kartki były dostarczane z Rongbuku przez gońca pocztowego do Indii. Ciekawe jest również to, że już wówczas myślano o prawach do filmów i enuncjacji prasowych i co więcej -- stosowano ich wykup. Okazuje się, że komercja -- w różnych formach -- towarzyszyła alpinizmowi wyprawowemu od samego jego zarania. Wizerunek pocztówki przenosimy ze strony K2News.com, która obiecuje w niedalekiej przyszłości jego lepszą reprodukcję.
02.10.2002 I ZNOWU HIMALAJE 10/2002 (23)
Po okresie śnieżyc i wichur, które zatrzymały wyprawy w bazach, niebo nad Himalajami rozbłysło błękitem i warunki robią się coraz to lepsze. Są już kolejne sukcesy 8-tysięczne: komercyjna wyprawa amerykańska International Mountain Guides weszła 1 października rano na Cho Oyu -- po 6 godzinach wspinaczki z obozu III. "Widzimy północną ścianę Everestu!" -- wołał z góry Kris Erickson, co oznacza, że stoją na najwyższym czubku po drugiej stronie plateau. Alpiniści używali masek tlenowych (!). Zjazd na nartach ze szczytu z uwagi na piękny firn był dużą przyjemnością. Wszedł też na Cho Oyu Joan Cunill z wyprawy katalońskiej. Pod Shisha Pangmą czeka na warunki kilka wypraw, m.in. czeska, trzy wyprawy już się zwinęły. Na wschodniej grani Annapurny ekipa Abele Blanca założyła obóz I (5500 m). Składa się ona w większości z zaawansowanych kolekcjonerów 8-tysięczników -- sam Abele Blanc walczy o ostatni z czternastki. Na Evereście wyprawa brazylijska doszła do obozu III, a Waldemar Niclevicz atak szczytowy zapowiada na dni 3-7 października. "The weather looks geat" -- mówi. W odstępie dnia idzie team japoński Katayamy Ukyo, planujący szczyt na 4 października. Od paru dni brak wiadomości z Dhaulagiri, świeżych meldunków nie ma też od Francuzów z Annapurna Dakshin, którzy 23 września rozpoczęli wspinanie. Baza pod Everestem przeżywa najazd trekkerów, których jest mniej niż we wcześniejsze lata, ale i tak za dużo.
Tymczasem ze Szwecji nadeszła smutna wiadomość: w wypadku wspinaczkowym na Sunshine Wall nad Vantage w rejonie Seattle na drodze 5.10a spadł 20 m i zginął uderzywszy w półkę słynny himalaista Göran Kropp, który wszedł na Everest 23 maja 1996 jako pierwszy Szwed, a potem powtórnie 5 maja 1999 -- wraz z Renatą Chlumską, jego późniejszą towarzyszką życia (zdjęcie). Był jednym z bohaterów książki Krakauera i filmu IMAX "Everest". Na światową arenę wypłynął w r. 1990 wspinaczką na Mustagh Tower. Był na K2 i Cho Oyu, na Broad Peak wszedł w "wielickim" tempie -- z bazy w 18 1/2 godziny. Duży rozgłos przyniosła mu wielomiesięczna podróż na rowerze ze Sztokholmu w... Himalaje i z powrotem -- z wejściem na Everest. Z Renatą przeniósł się ze Szwecji do Seattle, gdzie założyli firmę turystyczną, a Renata -- autorka nagradzanego filmu z Shisha Pangmy -- zajmowała się kręceniem filmów. Dużo energii wkładał w działalność ekologiczną i charytatywną na rzecz biednych krajów azjatyckich. Odszedł, jak napisano, "the most entertaining adventurer on Earth".